Olkiewicz w środę #53. Sprzedaż marzeń to futbolowa codzienność

To bardzo efektowny i celny kontargument wobec narzekań Kamila Kosowskiego na prestiż Ligi Konferencji. "Panie Kamilu, proszę wsiąść w pociąg, wysiąść na głównym, przejść Grunwaldzką aż do Bułgarskiej, wyjść na środek murawy i krzyknąć: drogie 34 tysiące kibiców, proszę się rozejsć, nie ma tu nic wartego uwagi, a już na pewno nic wartego radości". Można też poprosić Lech o zwrot pieniędzy wygranych w LKE, można poprosić o anulowanie wywalczonych punktów rankingowych. W jednym jednak Kosowski ma trochę racji. To handel złudzeniami. Problem polega na tym, że... cały futbol jest właśnie instytucją prowadzącą handel złudzeniami.

Lech Poznań
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Lech Poznań
  • Kibice Lecha Poznań oburzeni na protekcjonalny ton Kosowskiego przywoływali m.in. postać Jose Mourinho, który nie wyglądał na specjalnie przejętego, że wygrał z Romą “zaledwie” Ligę Konferencji
  • Roma, ale i Manchester United wygrywający czy to Ligę Europy, czy obecnie Carabao Cup, to modelowe przykłady, że temat jest zdecydowanie szerszy
  • Rozkosz prawdziwego sukcesu poznaje jeden klub na milion, a i to dzieje się tylko na chwilę, dlaczego więc brać na celownik Lech, polskich kibiców czy dziennikarzy?

Lech Poznań vs Kosowski

– W europejskich pucharach Lech awansował i nie chcę tego odbierać. Ja nie atakuję Lecha. Absolutnie jest mi to obojętne, a chciałbym, żeby Lech grał w Lidze Europy, a nie w Pucharze Biedronki. Gra siódma ekipa z Anglii, szósta czy siódma z Hiszpanii itd. Wydaje mi się, że jesteśmy krajem, który ma stadiony, w klubach są budżety, przy których Liga Europy to powinno być minimum – powiedział Kamil Kosowski w programie “Moc Futbolu”. I zatrzęsła się ziemia.

Rozpoczęła się bowiem narodowa debata na temat powagi Ligi Konferencji, na temat dozwolonego zakresu zadowolenia z wyników “Kolejorza” w tych rozgrywkach, na temat tego, czy w ogóle na miejscu jest radość w czymś, co stanowi zaledwie zaplecze pucharu pocieszenia. O samej Lidze Konferencji napisałem sporo w ubiegłym tygodniu, moją uwagę przykuła raczej dyskusja po wypowiedzi Kamila Kosowskiego, która generalnie sporo mówi nam o całej piłce nożnej i całym środowisku piłkarskim. Otóż powstały z grubsza dwa stojące naprzeciw siebie obozy. Pierwszy, nazwijmy go roboczo wielkopolskim, jest oburzony słowami Kosowskiego – bo deprecjonowanie sukcesu Lecha Poznań i udawanie, że 1/8 finału Ligi Konferencji to właściwie obowiązek dla mistrza Polski to sygnał oderwania od rzeczywistości. Przypomnijmy: Lech Poznań w ostatnich latach był w fazie grupowej europejskich pucharów raz, w lidze bił się w dole tabeli, posadę utracił Dariusz Żuraw, który zadryblował się na tyle, że na prestiżowy mecz z Benfiką musiał zagrać rezerwowym składem, by pierwszy garnitur ratował fatalną sytuację w Ekstraklasie. Legia Warszawa, potentat, momentami z potencjałem na hegemona, w pięć ostatnich sezonów do grupy doczłapał raz – i ponownie, Czesław Michniewicz najpierw nie potrafił nijak połączyć Europy z ligą, a potem został przez Legię pożegnany.

  • Zobacz także: Lech Poznań – Kamil Kosowski: 1/8 Pucharu Biedronki

Lech Poznań w swojej najnowszej pucharowej historii ma karty pełne goryczy. Ma Stjarnan. Ma Żalgiris. Ale co najgorsze – ma też sezony bez awansu do europejskich pucharów, które w tragiczny sposób wpływają na ranking klubu i rozstawienia w kolejnych fazach. To banał i truizm, ale wszystko jest wyłącznie kwestią punktu odniesienia. Kamil Kosowski przyjmuje wysokie standardy i może wyliczać – co to za sukces, skoro w tych rozgrywkach Slovan Bratysława wygrywa swoją grupę. Uważam to jednak za wysoce nierozsądne – także z uwagi na to, że przecież Kamil Kosowski swoje w pucharach zagrał. I na pewno ma świadomość, że historyczny wyczyn Wisły Kraków, 1/8 finału Pucharu UEFA, powtórzył w tamtym okresie choćby Denizlispor, sezon później Genclerbirligi, rok wcześniej do ĆWIERĆFINAŁU tych rozgrywek awansowały Slovan Liberec i Hapoel Tel Awiw. Jasne, pokonanie Parmy czy Schalke to dokonania, których nikt Wiśle i Kosowskiemu nie odbierze. Zmierzam jedynie do tego, że Kamil Kosowski w 2003 roku mógł ubolewać, że co to za sukces Wisły, skoro rok temu więcej ugrały takie drużyny jak Slovan czy Hapoel.

Punkt odniesienia. Weźmy pod uwagę Puchar Zdobywców Pucharów z Legią Warszawa, przywoływany oczywiście jako dowód na regres polskiego futbolu – wtedy potrafiliśmy, teraz nie potrafimy. W 1/8 finału PZP w pamiętnej edycji “warszawskiej” znalazły się takie ekipy jak Knattspyrnufélagið Fram czy walijskie Wrexham. Nie jest też raczej prawdą, że każdy mocny klub marzył o tym, by zagrać właśnie w Pucharze Zdobywców Pucharów – gdy obok była Liga Mistrzów oraz Puchar UEFA.

Jaki mamy punkt odniesienia obecnie? Czy naprawdę są to mityczne “dobre opłacanie piłkarzy” oraz “duże stadiony”? Co nam właściwie daje prawo do przekonania, że zasługujemy na coś więcej, że powinniśmy liczyć na coś więcej? Droższe transfery od nas robią kluby ligi czeskiej czy węgierskiej, jeśli chodzi o drużyny ze ścisłego topu – godne pensje są w stanie zaoferować nasi rywale z ligi szwajcarskiej, austriackiej, również z tych bliższych nas. Infrastruktura stadionowa robi wrażenie, ale przewagę – jeśli już – tworzy infrastruktura treningowa. Gdy przypomnimy sobie kluby, które przez 3/4 zimy nie postawiły stopy na naturalnej murawie, trudno uznawać dużo krzesełek na stadionie za powód do patrzenia z góry np. na Djurgarden.

  • Zobacz także:
Były reprezentant Polski kontrowersyjnie o sukcesie Lecha. “Grają w pucharze Biedronki”
Piłkarze Lecha Poznań

Mocne słowa Kamila Kosowskiego o sukcesie Lecha Po wygranej Lecha Poznań w dwumeczu z Bodo/Glimt odtrąbiono w polskich mediach sukces. Po raz pierwszy od 32 lat zespół z Polski wywalczył sobie awans do ⅛ europejskich pucharów. Kolejorz nie był faworytem starcia z mistrzem Norwegii, jednak dzięki skoncentrowanej grze w defensywie udało mu się wygrać w

Czytaj dalej…

Naszym punktem odniesienia są notoryczne kompromitacje na przedwstępnych fazach europejskich pucharów, naszym punktem odniesienia są rozstawienia na poziomie The New Saints oraz FC Soto Alto, naszym punktem odniesienia wreszcie są największe sukcesy polskiego futbolu klubowego ostatnich trzydziestu lat. Te mitologizowane przez nas mecze to przecież w gruncie rzeczy nadal był zaledwie przedsionek poważnego futbolu. Do dzisiaj pamiętamy “Rudnevs głową w noc zimową”, ale przecież ramię w ramię z Lechem odpadły wtedy BATE Borysów i Metalist Charków. Ktoś powie: BATE swego czasu to była przecież bardzo mocna drużyna. No właśnie! Nawet na Białorusi mieli drużynę, która w Europie dokonywała rzeczy nieosiągalnych dla klubów z Polski. Artmedia Petrzalka, gdy jeszcze istniała, miała większe prawo do deprecjonowania Pucharów Myszki Miki niż Polska.

Czy sukces w postaci 1/8 finału LKE w wykonaniu Lecha Poznań wypada deprecjonować? A czy wypada deprecjonować sukces w postaci mocnej trójki na semestr u ucznia, który trzeci rok kibluje w tej samej klasie? A może chodzi o to, że trochę sztucznie nakręcamy ten sukces?

O, i tu się pojawia właśnie to, co tygrysy lubią najbardziej. Bo co właściwie w polskiej piłce jest autentyczne? Jasne, Jose Mourinho, który celebrował Ligę Europy w Manchesterze United i Ligę Konferencji w AS Roma był łatwym obiektem do żartów – dopiero co był stałym bywalcem końcowych faz Ligi Mistrzów, a zadowala się jakimiś pucharami pocieszenia. Dla Portugalczyka, dla którego punktem odniesienia są tytuły najlepszej klubowej drużyny Europy zdobyte z Porto oraz Interem, to faktycznie mógłby być Puchar Biedronki. Ale on, jako wciąż świetny aktor i gracz, wiedział jak nikt, że w Rzymie czy w tamtym momencie historii Manchesteru, nikt nie stawia sobie Ligi Mistrzów za punkt odniesienia. Ich punktem odniesienia była szara bylejakość klubów regularnie przyćmiewanych przez krajową konkurencję. Czy Mourinho był kuglarzem, który oszukał tłum dając im tombak zamiast złota? No nie, to był tłum, który z pocałowaniem ręki przyjąłby nawet kawałeczek potłuczonego szkła, a co dopiero tombak.

Lubię wspominać pewien z pozoru nieistotny moment w historii światowego futbolu. Transfer Paolo Dybali z Juventusu do Romy. Z mojej perspektywy – wygodnej kanapy 2-pokojowego mieszkania na łódzkich Bałutach – to transfer gościa, który nie do końca wykorzystał swój talent z klubu, który nieco przygasał do klubu, który przygaśnięty jest od wielu lat. Wymieniłbym prawdopodobnie 50 piłkarzy, których transfery grzeją mnie o wiele mocniej, wymieniłbym kilkanaście klubów mocniejszych od Juventusu i Romy, wymieniłbym setki transakcji, które zasługiwały na większą uwagę mediów i świata.

A jednak, to właśnie Paulo Dybala zgromadził przed Palazzo della Civilta Italiana ponad 10, a mówi się nawet o 15 tysiącach kibiców, którzy czekali, aż ich nowy idol zostanie zaprezentowany w żółto-czerwonej koszulce. Czy Kamil Kosowski powiedziałby im, że transfer za darmo 28-letniego Argentyńczyka, który odpadł ostatnio w 1/8 finału Ligi Mistrzów to żaden powód do świętowania? Hej, kochani kibice, jak nisko upadła Roma, że świętuje taki transfer, gdy w City witają Haalanda, a w Barcelonie Lewandowskiego?

  • Zobacz także:
Skrzydłowy Lecha może obrać niespodziewany kierunek
Michał Skóraś

Kolejny Polak w MLS? Chicago Fire szuka “nowego Frankowskiego” Michał Skóraś w tym sezonie w koszulce Lecha Poznań wystąpił w 38 spotkaniach, strzelił 11 goli i zanotował cztery asysty. Na ten dorobek składają się m.in. cztery trafienia w fazie grupowej Ligi Konferencji Europy, w tym aż trzy bramki w pojedynkach z Villarrealem. Znakomita dyspozycja dwukrotnego

Czytaj dalej…

Piłka nożna to jest sprzedaż złudzeń, handel marzeniami, to jest jeden wielki rynek, na którym sprytne cwaniaczki próbują wcisnąć ci towar zupełnie niezgodny z opisem. Im dalej od wydarzenia, tym łatwiej zresztą kręcić przebieg. Osiągnąłeś cokolwiek sto lat temu? Zrób z tego tożsamościową historię dla pokoleń, na którą będziesz wabił kolejne młode duszyczki. Okej, może i gol Piotra Matysa został strzelony w ostatecznie przegranym dwumeczu, może i jego pięta, którą pokonał Fabiena Bartheza już nigdy nie była tak blisko wielkiej piłki, ale co z tego? Spójrzcie na tę powtórkę, na te ruchy, a teraz kupcie bilet na mecz ze Stalą Rzeszów. Każdy klub to przerabia, od Legii Warszawa, która reklamuje starcie z Widzewem hasłem kibiców sprzed 25 lat, aż po Miedź Legnica – Miedź, odwołującą się do pamiętnego zwycięstwa w Pucharze Polski. Czy ktoś dzisiaj wypomina, że legniczanie wówczas mieli wyjątkowego farta w losowaniu, że w półfinale trafili na Stilon Gorzów Wielkopolski? No nie, kup karnet, bo zobacz, jak piękną historię napisaliśmy, wygrywając Puchar Polski jako klub z II ligi.

Najświeższy przykład, Manchester United, trzecie miejsce w lidze, za Fergusona ogłosilibyśmy kryzys. W Lidze Mistrzów wiosną już ich nie ma, zresztą niemal jak co sezon od wielu lat, Glazerowie będą już zawsze symbolem dekady naznaczonej dramatycznym rozstrzałem oczekiwań i tego, co ostatecznie klub oferował kibicom. Czy wierni fanatycy w czerwonych koszulkach zbojktowali finał Carabao Cup? Czy towarzyszyły im wątpliwości: za Fergiego to takie puchary zdobywały nasze rezerwy, w przerwach, gdy akurat nie upokarzali pierwszego zespołu Manchesteru City w Championship? No nie, wręcz przeciwnie, Manchester znów, tak jak wcześniej za Mourinho czy za Solskjaera w Lidze Mistrzów, zaczyna wierzyć, zaczyna żyć złudzeniami, zaczyna się nakręcać, że oto zaczyna się wielki powrót. Panie Ten Hag, prowadź, choćby i po najdroższe bilety w lidze, bo my znowu coś wygrywamy. Cokolwiek. Tej radości nie da się kupić, choć jak pokazuje praktyka – da się ją sprzedać. Wręcz wepchnąć zainteresowanemu kupcowi.

Jasne, w każdej wiosce smerfów mieszka Maruda. Ale Kamil Kosowski swoją tyradą niejako podważa sens istnienia piłki nożnej w Polsce. Skoro sens ma cieszenie się dopiero, gdy polski klub gra w fazie grupowej Ligi Europy, to jaki sens ma fetowanie zwycięstw klubów w Ekstraklasie, czy – o zgrozo – w I lidze? Górnik Łęczna świętujący awans do półfinału Pucharu Polski? Ludzie kochani, tu przed momentem Lechia Zielona Góra o 13.00 w środku tygodnia dostawiała jakąś prowizoryczną trybunkę, żeby więcej widzów na mecz weszło. Jeśli Liga Konferencji jest Pucharem Biedronki, czym są krajowe zwycięstwa?

Pamiętam doskonale szyderę w wielu miejscach Polski, gdy kibice Lecha Poznań świętowali awans do pucharów z czwartego miejsca w lidze. To miał być dowód mentalności przegrywu, jak można świętować tak odległe miejsce. Kurczę, a co z fanami, którzy świętują zwycięstwo w barażu o utrzymanie w lidze? Co z tymi, którzy wywalczyli miejsce w Ekstraklasie ratując się przed spadkiem jakimś szalonym golem w końcówce ostatniej kolejki? Hej! Koledzy! Co wy robicie, czemu się uśmiechacie, psim swędem udało wam się ugrać prawo do gry w gównianej lidze na kolejny sezon, może jednak zaczęlibyście patrzeć realnie na bagno, w którym tkwicie?

Pragmatyczne podejście, gdyby stosować je zawsze i wszędzie, to jednak bardzo groźna broń. Można zacząć od pragmatycznego wykpiwania rzekomego sukcesu Lecha w Lidze Konferencji. Potem przejść do równie pragmatycznego wykpiwania kibiców Romy uradowanych transferem Dybali. Następnie do ubolewania nad stanem kibiców Manchesteru United cieszących się z lipnych świecidełek. A w końcu do kwestionowania jakiejkolwiek radości w piłce. Mordo, cieszysz się, że jakiś nieznajomy typ popchnął kawałek skóry do siatki z linek, gdy 3 kilometry dalej na twojej lokalnej uczelni biotechnolog opracowuje nową recepturę leków, które mogą zmienić świat. Piłka nożna i dosłowność, piłka nożna i pragmatyzm, to pary skrajnie niedobrane. Widz w teatrze, który krzyczy, że ten aktor tak naprawdę wcale nie umiera, tylko udaje konwulsje, w teorii ma rację, wychwytuje pewną manipulację.

A tak naprawdę nie rozumie teatru. I dla postronnych widzów to jego sytuacja może się wydawać przykra.

Komentarze