Nigdy nie będziesz pewny, czy jesteś gotowy na mistrzostwo, dopóki nie sprawdzisz się w boju z prawdziwym mistrzem. Arsenal, który marzy o tytule, zmierzył się z broniącym trofeum Manchesterem City. I okazało się, nawet potencjalnie najlepszej wersji Kanonierów jeszcze daleko do poziomu, jaki w Premier League osiągnęli Obywatele.
- Manchester City pokonał Arsenal w hitowym starciu w Premier League
- Kanonierzy pozwolili rywalom na zdecydowanie zbyt wiele
- Jan Bednarek walczy już nie tylko z rywalami, ale także z samym sobą
- Cody Gakpo w końcu się przełamał
- Sędziowie VAR potrzebują i urlopu, i wizyty u okulisty
Najgorszy Manchester City ciągle jest lepszy od najlepszego Arsenalu
Jeżeli kiedykolwiek gdziekolwiek zobaczycie jedenastkę, w której Bernardo Silva znajdzie się na lewej stronie defensywy, nie przecierajcie oczu ze zdumienia. To nie błąd aplikacji ani pomyłka grafika. To kolejny z zaskakujących pomysłów Pepa Guardioli.
Ten Bernardo Silva kompletnie nie radził sobie w pojedynkach z Bukayo Saką. Każde starcie kończyło się przewinieniem Portugalczyka. Sędzia Antony Taylor wyjątkowo pobłażliwie traktował wyczyny nominalnego pomocnika – kartka przyszła dopiero w doliczonym czasie gry pierwszej połowy.
Ale w tym szaleństwie była jakaś metoda, chociaż wcale nie mniej zaskakująca. Po godzinie rywalizacji Manuel Akanji zastąpił wcale nie najgorszego na boisku Riyada Mahreza, a Bernardo przesunął się wyżej. I to właśnie ta zmiana była początkiem końca istnienia Arsenalu na The Emirates.
Kanonierzy nie zaprezentowali się źle. Ale także nie pokazali nic, co miałoby świadczyć o tym, że są gotowi. Jednak nie na mistrzostwo samo w sobie, a na pokonanie Obywateli w wyścigu o tytuł. “Najgorszy” Manchester City nadal jest lepszy od najlepszego Arsenalu. Najgorszy Kevin De Bruyne nadal nie ma sobie równych na angielskich murawach. A “nijakiego” Erlinga Haalanda nawet nie wypada zestawiać z Eddiem Nketiahem, który w meczu na szczycie marnuje dwie stuprocentowe okazje.
Sportowo – tak, psychicznie – niekoniecznie
Uczeń nie przerósł mistrza. I jeszcze długo nie będzie w stanie tego zrobić. Jednak czy ktokolwiek faktycznie myślał, że Mikel Arteta już stoi na tym samym stopniu, na którym od lat przebywa Pep Guardiola? Śmiem wątpić. Starcie na The Emirates nie miało na celu udowodnić, że Hiszpan jest Hiszpanowi równy. Wynik i przebieg tej rywalizacji miały pokazać, czy Arsenal jest gotowy na końcowy triumf.
Wstępnie, a więc po ostatnim gwizdku, wypada podać w wątpliwość zdolność The Gunners do utrzymania się na szczycie. Jeżeli w zmaganiach z najgroźniejszym rywalem, który od dłuższego czasu prezentuje się zdecydowanie poniżej oczekiwań, nie jesteś w stanie udokumentować swojej przewagi, to czy ona faktycznie istnieje? Manchester rozstrzygnął to spotkanie doświadczeniem. Podobnie jak w Lidze Mistrzów zwykł to robić Real Madryt.
Wyścig o mistrzostwo nadal jest daleki od mety. Jednak wydarzenia z Londynu w dobitny sposób pokazały, że nawet najgorszy Manchester City nadal jest lepszy od najlepszego Arsenalu. Jeżeli nie w czysto piłkarski sposób, to przynajmniej “psychicznie”. W decydujących momentach doświadczenie odgrywa kluczową rolę.
Wydarzenie kolejki: efektowny samobój Jana Bednarka
Są na tym świecie rzeczy ważne i ważniejsze, ale w Premier League najważniejsze zawsze będą wydarzenia z udziałem Polaków. A że czasami nie należą one do najbardziej pozytywnych, to już nie nasza wina. W tej serii gier Jan Bednarek zdobył bramkę, samobójczą.
I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie sposób, w jaki wpakował piłkę do własnej siatki. Efektowny? Mało powiedziane. Komiczny? Bez wątpienia. Ale i wyjątkowo przykry, ponieważ dopełnił obrazu niezwykle przeciętnej dyspozycji 26-latka w tym sezonie.
Bohater kolejki: Cody Gakpo
Wyróżnienie na zachętę. Cody Gakpo w końcu wpisał się na listę strzelców w koszulce Liverpoolu. W końcu, bo po sześciu meczach bez gola. Holender trafił na Anfield w wyjątkowo trudnym momencie sezonu dla The Reds, ale zdołał się przełamać. Niech to będzie dla niego nowe i właściwe otwarcie w czerwonej części Merseyside. Moment przełomowy, który pozwoli mu wrócić do dyspozycji z PSV i mundialu, i w rezultacie poprawić notowania 19-krotnych mistrzów Anglii przed decydującą fazą sezonu.
Rozczarowanie kolejki: sędziowie odpowiedzialni za system VAR
Zwycięzca, a właściwie zwycięzcy tej kategorii wygrali w przedbiegach. Gwiazdy Lee Masona i Johna Brooksa w tej kolejce świeciły najjaśniej, a ich blask przyćmił popisy najlepiej dysponowanych piłkarzy. Mason uznał nieprawidłowo zdobytą bramkę w rywalizacji Arsenalu z Brentfordem, natomiast Brooks nie uznał prawidłowo zdobytej bramki w zmaganiach Brightonu z Crystal Palace. W obu sytuacjach nieprawidłowo wyznaczono linię spalonego. Być może angielscy sędziowie potrzebują wizyty u okulisty, jednak na razie czeka ich przymusowy odpoczynek od pracy.
Komentarze