Między chcieć, a potrafić. Co zobaczymy z Francją?

Reprezentanci Polski
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Reprezentanci Polski

Czesław Michniewicz jest na tyle inteligentnym człowiekiem, że zdaje sobie sprawę, iż kopia meczu z Argentyną zakończy jego turniejowy byt. On ani nie chciał tak zagrać w środę, ani nie chce teraz. Pytanie, na które odpowiedzi może lepiej nie znać, jest: czy w ciągu kilka dni można zmienić tak wiele? W tym mentalność piłkarzy, którym wmówiono, że oni nie potrafią grać w piłkę, a jedynie ją zabijać.

  • Czesław Michniewicz chciał na mundialu stawiać na piłkarzy, którzy przyjechali w najwyższej formie. Dziś trudno powiedzieć, kto w niej jest
  • Wynika to z wyglądu poprzednich meczów, gdzie wiele z założonych rzeczy nie wychodziło w realizacji
  • Piszemy o zmieniających się twarzach Czesława Michniewicza, różnic między tym, co miało być i co było oraz o tym, który zawodnik – przynajmniej wiele na to wskazuje – mentalnie nie dojechał na turniej

Różne twarze

Będąc tu, w Katarze, obserwujemy różne wersje Czesława Michniewicza. Pierwsza – przed rozegraniem premierowego meczu – przedstawiała entuzjastycznie nastawionego człowieka, który czerpie pełnymi garściami radość z miejsca, w jakim się znalazł. Druga – złośliwego i zgryźliwego trenera, który tą drogą próbuje przekazać światu, że w meczu z Meksykiem zobaczyliśmy najlepsze, co w danej chwili mogliśmy zobaczyć. Trzecia – ostrożnego po spotkaniu z Arabią Saudyjską, niechcącego wchodzić w szersze polemiki. I wreszcie czwarta – obecna – ukazująca człowieka zmęczonego. Przede wszystkim serią pytań o styl. Zmęczenie powoduje nerwowość, bo wcześniej Michniewiczowi nie zdarzało się przerywać dziennikarzom pytań, gdy wiedział, jaka będzie ich pointa. Teraz kilka razy to zrobił. – Trenerze, bez żadnej złośliwości, chciałem tylko poznać pana zdanie. Czy to, co zobaczyliśmy z Argentyną, zadowala pana? – rzucił na pomeczowej konferencji Sebastian Staszewski, ewidentnie chcąc jeszcze coś dodać. – Ludzie, co wy nie oglądacie tych meczów? Staliście tyłem do boiska szukając kateringu? Przecież sami widzieliście, jak to wyglądało – odpowiedział Michniewicz podnosząc głos.

Ta odpowiedź jest dużo lepsza niż mamienie wszystkich słowami, że tak miało być. Bo trudno zakładać, że założeniem na Argentynę było to, co zobaczyliśmy. To nie był defensywny futbol, bo tam defensywy nie było żadnej. Nieprzypadkowo na bramkę Polaków oddano prawie najwięcej strzałów w fazie grupowej.

Problem jest inny – że nawet jeśli Polska chciałaby grać inaczej, trudno szukać większej nadziei, by to się stało. Wymówką po meczu z Meksykiem był stres zawodników wynikający z pierwszego spotkania na mistrzostwach oraz z faktu, że za nic w świecie nie można przegrać. Stres miał odpuścić, ale w meczu z Arabią Saudyjską zbyt częstymi fragmentami nie kontrolowaliśmy sytuacji na boisku, by móc powiedzieć, że tak się stało. Tyle, że tu chociaż plan wypalił. Z Argentyną sami piłkarze przyznali, że presja gry w tym meczu plątała nogi, a  po stracie gola nerwowość osiągnęła apogeum. Przed każdym meczem byliśmy przekonywani, że już jest lepiej niż na początku, a później tego nie widzieliśmy lub – jak z Arabią – widzieliśmy w umiarkowanym stopniu. Zaznaczam, że to nie jest dyskusja o stylu, ten jest drugorzędny, a w tym tekście w ogóle nie występuje. To tekst o nieistniejącej korelacji pomiędzy tym, co słyszeliśmy przed pierwszym gwizdkiem, a co zobaczyliśmy na boisku.

Teraz bardzo trudno uwierzyć, że skoro w poprzednich meczach – z Meksykiem i Argentyną – cała masa założeń nie została zrealizowana, na tle mistrza świata zostanie. Widzieliśmy, jak wiele dzieli “chcieć” od “potrafić”. Może byłoby łatwiej, gdyby polscy piłkarze tak bardzo nie uwierzyli w to, że nie nadają się do rozgrywania piłki. Że nie mają umiejętności, by ich podanie mogło przełamać linię defensywy, a ich pressing był skuteczny. Teraz Michniewicz mówi, że presję trzeba wywierać na każdym fragmencie boiska, ale obawy, że to nie zostanie zrealizowane mają znacznie silniejszy fundament niż wiara, że się plan przejdzie do realizacji

Jedyne, co może działać na korzyść Polaków, to fakt, że “musik” awansowania do fazy pucharowej nie ma nic wspólnego z nastawianiem przed grą z Francją o ćwierćfinał. Wtedy naprawdę musieliśmy, a żaden z piłkarzy nie chciał kolejny raz zostać nieudacznikiem w oczach opinii publicznej. Teraz odpadnięcie nie spowoduje już salw śmiechu.

Co z tą formą?

W pewnym momencie wydawało się, że reprezentacja okopie się w oblężonej twierdzy, ale udało się tego uniknąć. Piłkarze po meczach rozmawiają chętnie i długo. Piotr Zieliński, który nigdy nie był fanem udzielania odpowiedzi dłuższych niż jedno zdanie, po Argentynie zatrzymywał się przy dziennikarzach trzy razy, każdej grupce poświęcając kilkanaście minut. Podobnie wielu innych. Z ich twarzy dało się wyczytać zadowolenie z awansu i niezadowolenie z przebiegu meczu z Argentyną. Nie było jednej osoby, która przyznałaby, że w środę cokolwiek na boisku się udało. Kontuzji – poza drobnymi mięśniowymi urazami Zielińskiego i Bartosza Bereszyńskiego – nie ma wcale. Wyniki wydolnościowe są na ekstremalnie dobrym poziomie. Sytuacja mentalna – wydaje się w porządku.

Gdyby wskazać jednego zawodnika, który pod tym ostatnim względem odbiega od reszty, byłby to Nicola Zalewski. Wahadłowy Romy nie jest typem człowiekiem, który wchodzi do szatni i rozwala wszystkich poczuciem humoru, ale można odnieść wrażenie, że na tym zgrupowaniu stanął z boku jeszcze mocniej. To wszystko kwestia interpretacji, ale gdzieś zanikł entuzjazm, nie widać wielkiej woli walki o odzyskanie miejsca w jedenastce. Przed pierwszym meczem Zalewski przekonywał dziennikarzy, że nie czuje większej presji, ale ta w meczu z Meksykiem zjadła go totalnie. Do tego stopnia, że nie wyszedł na drugą połowę, a później nie dostał już ani minuty.

Michniewicz przyjął założenie, że grać będą piłkarze w najlepszej formie i na bazie tego założenia zestawił podstawową jedenastkę na pierwszy mecz. Dziś trudno powiedzieć, kto w niej jest, bo sposób gry właściwie wyklucza wyciąganie jakichkolwiek wniosków. Widać to choćby na przykładzie Jakuba Kiwiora, który jest dziś stoperem numer jeden w kadrze, z niepodważalną pozycją, a już w dwóch meczach prawie zaliczył asysty do rywali. Wynika to przede wszystkim z tego, że okazji do popełnienia błędu Kiwior ma więcej niż standardowo, skoro piłka cały czas znajduje się na naszej połowie.

Piotr Zieliński grywa na boku obrony, Robert Lewandowski na pozycji numer osiem. Grzegorz Krychowiak jest mniejszym zapalnikiem niż Krystian Bielik, ale można odnieść wrażenie, że w przeciwieństwie do młodszego kolegi, chowa się przed grą. Sebastian Szymański przyjeżdżający na kadrę w wybitnej dyspozycji, dostał szansę jedynie przeciwko Meksykowi – trudno zatem powiedzieć, na co go dziś stać. Wyliczać można jeszcze długo. Rozegrane mecze dają trenerom często odpowiedzi na pytania. Te trzy nasze zupełnie nie wskazują, kto jest w formie (poza drobnymi wyjątkami, jak Wojciech Szczęsny czy Bartosz Bereszyński), a kto nie.

Przypuszczalny skład Polski na mecz z Francją

Wydaje się, że do jedenastki na mecz z Francją wróci Arkadiusz Milik, który w ustawieniu obok Roberta Lewandowskiego wyglądał lepiej niż Karol Świderski. Być może pozycję odzyska Sebastian Szymański, który zmieni Przemysława Frankowskiego, ale na teraz faworytem do gry wydaje się ten drugi. Większych roszad trudno się spodziewać, zwłaszcza, że Czesław Michniewicz nie specjalnie lubi mieszać. Żaden inny trener w fazie grupowej w trakcie meczów nie dokonał mniejszej liczby zmian niż Polak – tylko dziesięć.

Możliwy skład Polski na mecz z Francją: Wojciech Szczęsny – Matty Cash, Kamil Glik, Jakub Kiwior, Bartosz Bereszyński – Piotr Zieliński, Krystian Bielik, Grzegorz Krychowiak, Przemysław Frankowski – Arkadiusz Milik, Robert Lewandowski.

Komentarze