Za nami druga kolejka fazy grupowej, za nami najbardziej intensywny czas związany z mistrzostwami świata. Wczoraj po raz ostatni mogliśmy w pełni poczuć mundial – bo ten mundial pełną piersią, mundial stuprocentowy, to czas, gdy każdego dnia możesz oglądać po trzy czy cztery mecze, jeden po drugim, gwizdek po gwizdku. Od dziś mistrzostwa redukują bieg, by oczywiście potem znów przyspieszać – ale już głównie dla futbolowych fanatyków, no i dla tych narodów, których reprezentanci celują przynajmniej w ćwierćfinały. Reszta – na przykład przeciętni Kanadyjczycy – powoli przekierowują swoją uwagę na nadchodzące święta.
- Praktyczne życiowe lekcje, czyli edukacyjny walor piłki nożnej
- Dlaczego czasem warto nie tylko zastosować autocenzurę, ale nawet ugryźć się w język
- Szalony i okrutny świat bałkańskiego sportu
Zanim jednak rozpędzę się w podsumowaniach a’la 70. minuta meczu ze Słowenią – po pierwszej kolejce wybrałem czterech nieoczywistych bohaterów, więc dla kontrastu – czterech nieoczywistych antybohaterów, wraz z bonusem – czyli wielkim pożegnaniem jednej z najpiękniejszych konstrukcji w historii futbolu.
Narwani krytycy psychologa w Kostaryce
Pozwolę sobie na opisanie losów Kostaryki z bardzo prywatnego punktu widzenia, bo wydaje mi się on najbardziej właściwy. Otóż w niedzielny poranek, jak to w niedzielne poranki bywa, grałem w piłeczkę, tym razem na turnieju halowym w Zgierzu. Wstałem więc o wiele wcześniej od mojej żony, psycholog współpracującej ze sportowcami (to będzie istotne, więc zaznaczam od razu). W tej rundzie mieliśmy ze trzydzieści długich dyskusji na temat roli psychologa w wyniku sportowym – zgadzamy się co do tego, że jest istotna, różnimy się co do oceny – jak bardzo. W końcu gdyby psycholog w pojedynkę załatwiał sprawę, w Ekstraklasie mielibyśmy wysyp remisów po tym, jak już każda ekipa zatrudniłaby u siebie eksperta z tej sfery. Z drugiej strony – dbanie o tę stronę przygotowania piłkarza jest na tyle niepopularne, że faktycznie możemy chyba debatować o tym, jaką przewagę może odpowiednia opieka wypracować. Dyskusja trwa, wyrabiamy wspólne stanowisko, szukamy argumentów na potwierdzenie lub zaprzeczenie swoich hipotez, jak to małżeństwo po 15 latach znajomości.
Akurat wpadł mi w ręce tekst Jakuba Kręcidło na Weszło, który opisał w ramach zapowiedzi niedzielnego spotkania Japonii z Kostaryką interesujące dzieje duetu szkoleniowego, który prowadzi Kostarykę na tym turnieju. Skracając długą historię do akceptowalnych rozmiarów – duet ten to selekcjoner Luis Fernando Suárez oraz psycholog Felipe Camacho. Przed turniejem obaj panowie prowadzili pozytywną propagandę, próbowali zaszczepiać w piłkarzach wyłącznie pozytywne myślenie, a ich przekaz był na tyle przekonujący, że nawet zwykli kibice uwierzyli w ich bajania. “Sprzedawcy marzeń” to dosyć trafne określenie z tekstu Kuby, zwłaszcza, że panowie mieli zapewniać, że ćwierćfinał to właściwie cel-minimum. Przypomnijmy, to ta grupa z Niemcami i Hiszpanią, a przecież i wcale nie taką słabą Japonią. Kostarykanie jednak uwierzyli, że można powtórzyć pamiętny mundial z Kostaryką w roli rewelacji – a wiara w medialny duet trwała aż do pierwszego meczu.
Jak się można było domyślać, ich zetknięcie z mundialem nieco odbiegało od wcześniejszych zapowiedzi typu “nikt nie zabroni nam marzyć”. Po spektakularnym oklepie 0:7 z Hiszpanią z cudotwórców stali się hochsztaplerami, ze specjalistów od uwalniania potencjału – niepoprawnymi marzycielami. Krytyka oczywiście skupiła się na tych, na których wcześniej skupiała się uwaga mediów. Wysłałem żonie link do tego tekstu, pojechałem grać, przekonany, że gdy wrócę Japonia będzie się już szykowała do ostatecznego pozbawienia tych marzeń, których rzekomo nikt nie mógł Kostaryce zabraniać. No i co?
No i coś, co miało potwierdzić moją teorię, że nawet najbardziej uznany, klasowy psycholog czasem nie może przeskoczyć realiów jakości czysto piłkarskiej, zdezaktualizowało się, zanim moja żona przeczytała tekst. Ba, właściwie dostaliśmy kolejne świadectwo, że poważne potraktowanie tej sfery rozwoju piłkarza może mieć naprawdę przyzwoite efekty – bo chyba niewielu wierzyło, że Kostaryka będzie w stanie się podnieść po tym pierwszym zderzeniu z rozpędzoną Hiszpanią, aj uż na pewno niewielu wierzyło, że odkuje się na Japończykach, oskrzydlonych zwycięstwem nad Niemcami. Nie wiem, może udałoby im się to bez opieki psychologa, ale z tego co zdołałem wyczytać – Kostaryka ostatnie dni spędziła praktycznie wyizolowana od świata, niemal wyłącznie poświęcając się pracy we własnym gronie, na boisku i w gabinetach. Trudno nie dopatrywać się tu wpływu panów Camacho i Suareza, jeśli wcześniej oni dwaj byli wymieniani jako główni winowajcy przy tej kompromitacji na inaugurację.
Dwa pierwsze mecze na turnieju przegraliśmy, potem wróciłem do domu na mundialowe mecze, na ostatnie spotkanie z kolei zabrałem ze sobą Stasia, mojego syna.
– Tata, strzelisz coś?
– Wiesz co, ja rzadko cokolwiek strzelam, wydaje mi się, że będą ciężary.
– Tata, nie możesz tak myśleć, zobacz na Kostarykę! Wy przegraliście 0:2 i 0:3, oni aż 0:7!
Przegraliśmy, nie strzeliłem. Ale na pełną ocenę pracy psychologa kadry Kostaryki jednak poczekam do ostatniego meczu Kostaryki. Na razie chyba i tak ta reprezentacja wykręciła wynik ponad stan.
John, który nie zdołał “F” Chorwacji
Nie będę ukrywał – nie przepadam za tym luzem rodem z Ameryki Północnej, za sposobem formułowania zdań przez tamtejszych bohaterów świata sportu. Jedni to uwielbiają i szanuję ich opinię, mnie bliżej do japońskiej pokory, która nakazywała trenerowi Hajime Moriyasu nazywanie bramkarza Niemiec “panem Neuerem” na pomeczowej konferencji.
Dlatego też do grona antybohaterów drugiej kolejki jestem zmuszony wcisnąć Johna Herdmana, angielskiego szkoleniowca pracującego dla reprezentacji Kanady. Rozumiem, co chciał przekazać, rozumiem, że niosła go zapewne cały czas meczowa adrenalina, która przy tak energetycznym starciu jak Kanada-Belgia w pierwszej kolejce musi być na absurdalnie wysokim poziomie. Ale mimo wszystko, konstrukcja…
“We’re going to go and ‘F’ Croatia. That’s as simple as it gets.”
…jest nieco zbyt odważna jak na moje standardy. Dlatego też ucieszyłem się ripostą Andreja Kramaricia, która miała trzy fazy. Pierwsza faza, nazwijmy ją fazą czynu, to zdobycie dwóch bramek i wydatny udział w pokonaniu Kanady 4:1 na boisku. Druga faza, niech będzie, że faza edukowania, to delikatne i dydaktyczne wyjaśnienie: “mógł dobrać lepsze słowa. Mógł sformułować te swoje myśli trochę inaczej”. No i trzecia faza, faza riposty.
“In the end, Croatia demonstrated who F’d whom”.
Odwołania do bałkańskich czystek
A skoro już przy Chorwacji jesteśmy – niestety, jako jeden z sympatyków tej reprezentacji odczuwam wstyd za tych, którzy powiesili transparent kierowany w stronę Milana Borjana. Serbskie media wychwyciły to od razu, dziś o sprawie pisze cały świat. By dobrze zrozumieć kontekst, trzeba najpierw poznać smutną historię Borjana. Były bramkarz Korony Kielce przyszedł na świat na terenie obecnej Chorwacji, wówczas jeszcze stanowiącej część Jugosławii. Żył w rodzinnym Kninie, jego rodzice byli Serbami, ale jak to bywało w dawniejszych czasach – już w drugim pokoleniu mógł odnaleźć chorwackie korzenie. Dorosłość zapukała do jego drzwi bardzo wcześnie. Jako 8-latek musiał wynieść się z całą rodziną w wyniku chorwacko-serbskich walk niepodległościowych. Wojny bałkańskie rzadko mają “dobrych” i “złych”, za to zawsze mają cierpiących niewinnych. Chorwacja odzyskała niepodległość, Serbów z odzyskanych terenów wygoniono, albo sami uciekli w strachu przed zemstą. Wśród tych, którzy opuścili Knin, znalazła się rodzina Borjanów. 8-letni Milan wraz z rodzicami przeniósł się do Belgradu. Jak zauważył Michał Banasiak z “Wprost” – warto dodać, że wielu spośród Serbów uciekało z całym dobytkiem, którego istotną częścią bywał ciągnik. To tłumaczy, skąd na chorwackim transparencie z meczu przeciw Kanadzie akurat przerobiona reklama ciągników…
Czyli tak – Borjan, wówczas 8-letni, ucieka z rodziną przed piekłem wojny, pięć lat później zresztą trafi do Kanady. W piłkę będzie reprezentował właśnie ten kraj, który stworzył mu możliwość bezpiecznego rozwoju.
Chorwaci na meczu mundialowym z tą właśnie reprezentacją Kanady wywieszą reklamę ciągników John Deere z hasłem “nothing runs like a deere” przerobionym na “nothing runs like Borjan”. Do tego jeszcze wypisane farbą KNIN 95. W teorii był czas przywyknąć, że na Bałkanach nie ma świętości, nie ma tematów, którymi nie można przypierdolić w kogoś nielubianego, nie ma tabu. Jedni krzyczą o Srebrenicy, inni wspominają Knin, jeszcze kolejni na flagi wrzucają organizacje odpowiedzialne za zamachy terrorystyczne. Ale to zawsze boli, zwłaszcza ludzi, którzy starają się rozumieć historię każdego z tamtejszych narodów. Nie było tam nikogo, kto nie miałby argumentów na obronę swoich racji. Jednocześnie nie było tam nikogo, kto powstrzymałby się przed okrucieństwem.
I to widać nawet po 30 latach. Niezależnie od tego jakie poglądy ma Borjan i co sądzi o Chorwacji – to był jeden ze smutniejszych obrazków drugiej kolejki.
Sędziowie, którzy nadal doliczają za mało
Żeby nie kończyć w tak poważny i smutny sposób – antybohaterami trzeba mianować również sędziów starć Serbii z Kamerunem oraz Korei Południowej z Ghaną. Poranek, który zapowiadał się na najnudniejszy w całej fazie grupowej, dał nam 11 goli i jakieś 110 ton emocji. Sędziowie doliczyli po kilkanaście minut, a powinni doliczyć całą wieczność. Takie mecze się pamięta, dla takich meczów jest mundial.
Jesteś piękny, 32-zespołowy mundialu, będziemy tęsknić
No i zapowiadany aneks. Jeśli miałbym dla odmiany wskazać bohatera drugiej kolejki, byłby to bez wątpienia bohater zbiorowy. Wszystkie grupy są właściwie w pełni otwarte. Brakuje typowych outsiderów, klasa średnia rozrosła się do nieprawdopodobnych rozmiarów i pochłonęła nawet takie potęgi jak Niemcy czy Anglia. Tylko trzy zespoły wygrały po dwa mecze, tylko Kanada i Katar nadal nie mają ani jednego punktu, choć przecież Kanada była bardzo chwalona za pierwszy mecz, Katar z kolei zmazał plamę po inauguracji dzielną postawą w drugiej kolejce. Ten mundial jest zdecydowanie najlepszą reklamą systemu rozgrywek, w którym 32 drużyny mierzą się w 8 grupach, po 4 zespoły każda, w formule mecz bez rewanżu, każdy z każdym. To jest jak środek tarczy, to jest jak idealna równowaga na wadze, to jest jak idealnie dobrane proporcje frytek i sosu. To jest ideał, to jest absolut, to jest wielka chwila tej tradycyjnej konstrukcji, która jest jedną wielką maszynką do pisania wielkich historii.
Bez tego systemu nie byłoby odpadających gigantów, nie byłoby underdogów daleko w głąb turnieju, ten system jest po prostu “peak piłką nożną”.
I niestety, jest to jego pożegnalny występ. Od następnych mistrzostw wjeżdża ten dziwoląg z grupami 3-zespołowymi, gdzie po fazie grupowej odpada tylko jedna z trzech drużyn. Poszerzanie mundialu to kwestia warta dyskusji, podział miejsc tak samo, ale zamach na świętość w postaci 32/8/4?
Dobrze przynajmniej, że ten system odchodzi na szczycie, w swoim najlepszym momencie. Schodzi ze sceny niepokonany.
Komentarze