– Słowa „Ekstraklasa” i „awans” nie widnieją w moim indeksie słów zakazanych. Choć od początku mówiłem, że najpierw trzeba wyprostować pewne zaniedbane sprawy z zeszłych lat, a dopiero później myśleć o czymś więcej – mówi w rozmowie z Goal.pl Kazimierz Moskal, trener ŁKS Łódź.
- Druga przygoda Kazimierza Moskala z ŁKS zaczyna przypominać tę pierwszą. Do hitu I ligi jego zespół przystępuje z pozycji dającej awans do Ekstraklasy
- – Bardzo szybko potrafimy przemieszczać się ze skrajności w skrajność. Za chwilę będziemy narzekać, że coś zupełnie nie funkcjonuje. Na ocenę postawy zespołu i tego, czy coś działa, powinniśmy poczekać do końca sezonu – mówi trener
- Z Kazimierzem Moskalem rozmawiamy także o jego odejściu z ŁKS-u dwa lata temu, budowaniu atmosfery i występowaniu w roli zbawcy
Ta sama wartość
Rozmawiamy na niespełna 48 godzin przed meczem z Arką Gdynia. Stawka większa niż zwykle, czy mecz jak każdy inny? Jakie podejście dominuje?
Myślę, że mecz jak mecz. Patrząc na sytuację w tabeli, wydaje się to być szlagier, ale w niedzielę do zdobycia będą trzy punkty i nic więcej.
Siedem meczów bez porażki obecnie, wcześniej była seria czterech kolejnych zwycięstw. Czy można mówić, że ten projekt już odpalił?
Bardzo szybko potrafimy przemieszczać się ze skrajności w skrajność. Za chwilę będziemy narzekać, że coś zupełnie nie funkcjonuje. Na ocenę postawy zespołu i tego, czy coś działa, powinniśmy poczekać do końca sezonu. Takie krótkie serie o niczym nie świadczą, choć faktycznie robią różnicę w tabeli, bo gdy się wygrywa trzy-cztery mecze z rzędu, to od razu jest to widoczne. Ale nie doszukujmy się na dziś jakichś niewiarygodnych rzeczy.
Wejście w buty zbawcy
Gdyby oceniać jednak tylko to, co za nami, to spełnia się pan w roli niemalże zbawcy. Wiem, że wielu kibiców ŁKS-u po informacji o pana powrocie w takiej właśnie roli pana widziało.
Byłem zaskoczony, kiedy bodajże w 5. kolejce na stadionie zaczęto skandować moje nazwisko. Nie ukrywam, że pojawiło się wzruszenie, ale też jestem osobą bardzo mocno stąpającą po ziemi i wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ. Cieszę się, było mi miło, byłem zaskoczony, ale nie zamierzam tego uzewnętrzniać, bo trzeba zachować dużo pokory. Dużo pracy przed nami.
Czy to dobra obserwacja, że zmieniła się pana elastyczność jako trenera? W pierwszej przygodzie z ŁKS-em, ale też w Zagłębiu Sosnowiec, drużyny jakby wzbraniały się za wszelką cenę przez zagraniem wybijanki, musiało wszystko być ładnie poklepane, a teraz, jak drużynie nie idzie, to potrafi zagrać dłuższą piłkę.
To wynika z profilu zawodników i indywidualnego podejścia do nich. Moja filozofia jest niezmienna – chcemy grać w piłkę i chcemy robić to ładnie, ofensywnie. Ale nie jestem człowiekiem szalonym, który będzie za wszelką cenę dążył do tego, by tej piłki nie wybijać. Kiedy robi się niebezpiecznie, to jest to wręcz obowiązek. Ostatecznie na boisku to zawodnik podejmuje decyzję i nie na każdą mam wpływ. Nie każdy krzyk z ławki dojdzie na czas do piłkarza. Nie porównywałbym na przestrzeni kilku lat dwóch zespołów, bo jest to ciężkie do porównania. Sytuacja sprzed czterech lat, gdy poprzednio tu przychodziłem, była zupełnie inna – inne nastawienie, inne podejście, zupełnie inni zawodnicy niż teraz. Próbujemy robić podobne rzeczy, ale nie zawsze to funkcjonuje. To jest tak jak z piłkarzem – bierze pan najlepszego z danego klubu, przychodzi do innego i albo się nie sprawdza, albo potrzebuje bardzo dużo czasu, by się przebić. Tutaj jest podobnie.
“Pewne rzeczy zrobiłbym inaczej”
Skoro napomknęliśmy o pana poprzednim pobycie w ŁKS-ie, muszę zapytać o pana zwolnienie. Jakie były jego kulisy? Bo przecież zapowiedzi były jasne: trener Moskal zostanie, nawet jeśli spadniemy z Ekstraklasy.
Wtedy mówiłem to w żartach, a dziś mówię to zupełnie poważnie – myślę, że przyczyną była pandemia. To, że przestaliśmy grać mecze o punkty i chyba było za dużo czasu na inne rzeczy, które niekoniecznie musiały być dobre. Nie chciałbym tu mówić o szczegółach, ale doszliśmy do takiego momentu, że uznaliśmy wspólnie z właścicielem, że najlepiej będzie, jak się rozstaniemy. Natomiast nie było żadnego konfliktu, czy jakichś wielkich pretensji. A to, co było takim punktem krytycznym, to zostanie między nami.
Miałem pytać, czy czuł pan wtedy żal, ale z odpowiedzi wynika, że chyba nie. A może się mylę?
Nie miałem żalu, bo to było obopólna konkluzja. To nie było tak, że przyszedł właściciel lub prezes i po prostu powiedział, że najlepiej będzie, jak zakończymy współpracę. Ja też miałem okazję wtrącić swoje trzy grosze. A to, że nie było meczów, zajęliśmy się sprawami, które potoczyły się tak, a nie inaczej. Odszedłem, choć cały czas myślami byłem przy ŁKS-ie.
A mając wiedzę z dziś i spory dystans do wydarzeń z maja 2020, czy pewne rzeczy rozegrałby pan inaczej?
Pewnie tak.
Kropka po “tak”, czy namówię pana, by powiedział pan, jakie?
Nie ma co się nad tym rozwodzić. Musi pana zadowolić wypowiedź, że pewne rzeczy faktycznie rozegrałbym inaczej.
A na ile dziś pan wierzy w to, że obecny projekt jest rozpisany przez prezesa na dwa lata, a nie na przykład na rok?
(śmiech) Pewne rzeczy można sobie planować, dobrze, że to wszystko jest, natomiast wszystko zależy od tego, jaka jest sytuacja – jak zespół funkcjonuje, jak gra, na którym miejscu jest w tabeli, ale też od tego, co się dzieje w klubie. Plany też się zmieniają. Poprzednio mieliśmy plan na dwa lata, a po pół roku powiedziałem oficjalnie, że byłoby grzechem, gdybyśmy nie spróbowali (awansować – przyp. red.). Trudno się wzbraniać przed osiągnięciem jakiegoś sukcesu. Nie wyobrażam sobie stopowania sytuacji, gdy można coś osiągnąć. Wracając do pana pytania, zupełnie się nie zastanawiam, czy to projekt roczny, czy dwuletni. Robię swoją robotę, bo nieważne, czy się ma kontrakt trzy lub pięcioletni, bo jeśli nie będzie chemii i chłodnej oceny pracy, to można stracić pracę po dwóch miesiącach i trzeba być na to przygotowanym.
Zachować priorytety
Pan się nie wzbrania przed ewentualnym sukcesem, zatem słowa „Ekstraklasa” i „awans” nie figurują w indeksie słów zakazanych?
Jasne, że nie. Ale ja dalej myślę o tym, że jesteśmy dopiero w pewnej fazie procesu budowania zespołu. Na przestrzeni tych ostatnich meczów, jakie rozegraliśmy, patrząc, jak my gramy, kto się przewija w pierwszej jedenastce, widać, że ciągle szukamy jakiegoś optymalnego rozwiązania. Przed sezonem mówiłem, że najpierw trzeba wyprostować pewne zaniedbane sprawy z zeszłych lat, a dopiero później myśleć o czymś więcej – i taka powinna być kolejność. A co się z tego urodzi, to zobaczymy.
Spora część trzonu zespołu z poprzedniego sezonu została, a jednak widać, że w klubie jest pod względem atmosfery zupełnie inaczej niż na finiszu poprzedniego sezonu. Jak udało się zbudować tę atmosferę? I czy miała na nią wpływ poprawa w kwestii terminowości wypłat?
Moja praca opiera się na zasadach partnerskich. Oczywiście są pewne granice, których przekroczyć nie można, ale ja sobie zdaję sprawę, że atmosfera w szatni może napędzić zespół. Wiadomo, że im lepsze wyniki, tym jest lepsza, a ludzi wątpiących i mających pretensje jest mniej. W tym kierunku – jako sztab z zawodnikami – staramy się iść. Dążyć do tego, by wszystko, co robimy, sprawiało nam radość. Natomiast nie chcę się odnosić do kwestii finansowych, bo nie wiem, jak było w poprzednich latach. Trudno mi tu zabrać głos. Dodam, że w moim przekonaniu pieniądze nie są najważniejsze, choć wiadomo, że z tego tytułu nierzadko rodzą się problemy.
Obecny sztab to minimum do funkcjonowania
Jak się współpracuje chyba z najmłodszym trenerem na szczeblu centralnym, czyli Michałem Zapartem? Bo trener z rocznika 1999 to coś wyjątkowego w skali kraju.
Na pewno tak. Co do Michała, miałem tylko obawy, jak będą wyglądać relacje na poziomie trener bramkarzy – bramkarze. Bo wiadomo – to młody chłopak, a bramkarze są starsi od niego. Natomiast nie miałem żadnych wątpliwości odnośnie jego fachowości i zaangażowania. To chłopak poświęcający dużo czasu na pracę i analizę, sporo czasu spędza w klubie. A przy tym jest dość otwartą osobą, z którą dobrze się współpracuje.
A’propos współpracowników – wolałby pan bardziej rozbudowany sztab, czy taki jak jest, jest wystarczający?
Jak to mówią – fachowców nigdy za wiele. Zawsze jest to mile widziane, a pracy jest na tyle, że spokojnie byśmy się podzielili. Wolę odwrócić pana pytanie i powiedzieć: to, co jest teraz, to jest minimum, jakie może w ogóle funkcjonować w I-ligowym klubie.
Ponoć ŁKS jest jednym z najczęściej trenujących klubów w lidze. Że wolny dzień to rzadkość. Prawda to? Piłkarze nie narzekają?
Pierwsze słyszę! (śmiech) Ale nawet jeśli tak jest, to i tak zawsze na coś brakuje nam czasu. Przede wszystkim mamy jakiś plan mikrocykli i zdaję sobie sprawę, że piłkarz musi odpocząć, ale czasem lepiej zrobić jakiś luźniejszy trening, by się spotkać i popracować, niż dawać dwa-trzy dni wolnego. Taki czas nie wpływa zbyt korzystnie, trudno się wraca na właściwie obroty. Wydaje mi się, że nie robię nic nienormalnego – po to się trenuje, żeby jak najlepiej się przygotować. Czy my rzeczywiście mamy najmniej wolnego? Nie wiem, bo też nie sprawdzałem. Ale przypomniało mi się teraz, jak kiedyś, za czasów mojego poprzedniego pobytu w Łodzi, polecieliśmy na obóz do Turcji. Spotkaliśmy jedną z drużyn i się okazało, że oni potrafili mieć dwa-trzy dni wolnego od treningów. Moje pierwsze pytanie: w takim razie po co jechać do Turcji? Na wczasy można pojechać, gdy jest przerwa w rozgrywkach, a nie w okresie przygotowawczym. Nie po to się płaci niemałe pieniądze za obóz zagraniczny, by nie korzystać z niego w pełni.
Chciałbym na koniec spytać pana jeszcze o ocenę Nelsona Balongo. Jest pan z niego zadowolony? Bo z jednej strony zero bramek, ale można odnieść wrażenie, że jego rola na boisku jest coraz większa, włącznie z akcjami zakończonymi golami.
Ciągle powtarzam, że napastnik nie zajmuje się jedynie strzelaniem bramek. On odgrywa też bardzo ważną rolę w defensywie. Oczywiście, że chciałbym, by Nelson zaczął strzelać, bo byłoby mu pewnie łatwiej i swobodniej funkcjonować w drużynie. On czuje presję ze strony dziennikarzy i kibiców, ale myślę, że wiele dobrych rzeczy poza strzelaniem goli on w tej drużynie wykonuje.
Komentarze