Robert Lewandowski w Monachium nie poprowadził Barcy do trzech punktów, ale to koniec przygód na linii Lewy – Barcelona. Powołania Michniewicza umiarkowanie kontrowersyjne, ale to nie znaczy, że nie ma o czym pogadać. Tetrycy nie zapominają też o ich ulubieńcu ostatnich tygodni – Arku Miliku. Zapraszamy na dwugłos.
- Lewandowski vs Bayern – tu nie ma co rozdrapywać ran
- Powołania Michniewicza: kto zyskał, kto stracił?
- Kącik Arka Milika – nadchodzi jego czas w kadrze?
Leszek Milewski: Kuba, zacznijmy rozmawiać poważnie. Czy Robert Lewandowski się skończył?
Jakub Olkiewicz: Tak, przejdźmy teraz do poważniejszych rzeczy, na przykład sytuacji Wisły Kraków w pierwszej lidze.
Natomiast, jeśli miałbym rozszerzyć wątek Roberta Lewandowskiego, to zacząłbym od tweeta Zbigniewa Bońka. Tak, wiem, że analiza tweetów Zbigniewa Bońka w kontekście reprezentantów Polski to tak naprawdę pójście po linii najmniejszego oporu, no ale nigdy nie słynąłęm z ambicji.
Otóż Zbigniew Boniek poświęcił Robertowi dwa tweety, w drugim z nich bardzo stanowczo wziął “Lewego” w obronę, pisząc, że polski napastnik przeciwko Bayernowi nie zaliczył dobrego występu, ale występ “bardzo dobry”. Przypomina mi to sytuację, gdy podczas spotkania przy konsoli przewyższasz jakiegoś znajomego tak brutalnie, że zamiast tradycyjnego dogryzania w ramach thrash-talku, zaczynasz komplementować jego nieliczne udane zagrania. “Brawo Robert, świetne podanie do boku, tylko tak dalej, a może uda ci się wyjść z własnej połowy”! Prawda jest zaś taka, że “Lewemu” wreszcie przydarzył się ten mecz, gdy się nie udaje. Gdy dostajesz naprawdę fajne podania, ale brakuje ci precyzji. Ta sytuacja, gdy huknął nad poprzeczką… Jestem pewny, że Robert wykorzystałby dziewięć z dziesięciu takich piłek. Problem – i jednocześnie ściągnięcie boskiego zawodnika w bardziej przyziemne rejony – polega na tym, że to się stało w Monachium. Na stadionie Bayernu, w starciu z byłymi kolegami, w starciu z klubem, gdzie pracują Oliver Kahn i cała reszta tej ferajny, która niedawno walczyła z Robertem za pośrednictwem mediów. Powiedzieć, że to mecz z podtekstami, to nie powiedzieć nic.
Wysypać się w starciu z Cadiz, z Sevillą, albo nawet w Europie, przeciwko jakiemuś Interowi czy w kolejnych fazach, z Marsylią na przykład – to normalna rzecz, każemu napastnikowi świata może się zdarzyć. Ale przestrzelić w takiej sytuacji, w meczu z takim rywalem, w takich okolicznościach? Nie ukrywam, trzymałem mocno kciuki za Roberta, za to, żeby po golu podbiegł wyściskać się nie z Xavim, ale z dyrektorem sportowym i prezesem Barcelony, najlepiej na oczach Kahna. Tym razem futbolowi bogowie wybrali jednak scenariusz najbardziej bolesny właśnie dla “Lewego”, no i dla nas, czyli jego polskich sympatyków. Gdyby Bayern po prostu rozjechał Barcelonę, wzruszylibyśmy ramionami, ot, w tej chwili Katalończycy są na początku swojej odbudowy. Gdyby Robert nie miał sytuacji, krążył po boisku bezradnie jak w niektórych meczach reprezentacji Polski – okej, bywa. Ale w taki sposób, przy takim przebiegu meczu, przy takiej jakości sytuacji, które miał “Lewy”? Po prostu ból. Rozczarowanie. Zawód. Życie.
LM: Tą sytuację z konsolą doskonale pamiętam, bo tak robiłeś gdy lamiłem w FIFA 99 i musiałeś wyciągać wyniki po przegranych przeze mnie połowach.
Zgadzam się, że kwestia Monachium, co oczywiste, jest kluczowa. Że Neuer, że Kahn, Muller i inni. Ale wiesz, zachowuję spokój. Bo futbolowi bogowie nie są tanimi scenarzystami. Nie lubią łatwych scenariuszy. Najpierw, istotnie, podejrzewałem ich o scenariusz z bramką Roberta i wynikiem dla Barcy, ale przecież to byłoby takie proste. Cukierkowe. Moim zdaniem rywalizacja Bayernu z Barceloną Lewego będzie rozpisana na jakiś miniserial, a w tym kontekście, takie wejście, z wygraną Bayernu – jak to bywa w serialach – zwiastuje, że na koniec to ten przegrany na początku będzie zwycięzcą. Klasyka pisania scenariuszy – nie ma satysfakcji, nie ma dumy z głównego bohatera, jeśli najpierw solidnie nie poprzegrywał. Ten mecz, oczywiście, można sobie łatwo wyobrazić telefon Kahna do Lewego. Ale te linie telefoniczne moim zdaniem jeszcze wielokrotnie będą otwarte. I niech się grzeją. Z korzyścią dla wszystkich.
Więcej o Robercie nie powiem, bo poczekam na kolejne odcinki. Natomiast wraca serial reprezentacyjny, a w zbliżającym się sezonie nowe twarze. Największy wygrany powołań to moim zdaniem Michał Skoraś. Całkowicie zasłużone powołanie, docenienie rozwoju, tego, że zaczyna się rozpychać w Ekstraklasie, ale też w pucharach, również na tle Villarrealu. Doceniam, bo oczywiście w niego nie wierzyłem, uważałem, że jest piłkarzem niedojrzałym, popełniającym błędy decyzyjne. Zapomniałem, że można dojrzeć. Co to mówi o mnie, nie wiem sam, chyba bałbym się wyrokować.
JO: Konsekwentnie i uparcie, wbrew opiniom kroczących ze mną przez życie ludzi będę bronił stanowiska: nie można dojrzeć, to nie jest możliwe.
Ale jeśli chodzi o Skórasia, to ja dostrzegam tutaj aspekt, który warto gdzieś wyłuszczyć. Lech Poznań i jego polityka. To nie jest ani pierwszy, ani trzeci przypadek, gdy poznaniacy ewidentnie wytrzymują ciśnienie. Ich fabryczka talentów pracuje z różnym skutkiem, momentami te obroty maleją, innym razem cała linia produkcyjna zapieprza pełną parą. Są przykłady talentów, które po prostu się nie rozwinęły, ale zdecydowanie częstsze są przykłady takich piłkarzy jak Puchacz czy Skóraś. Ludzi potrzebujących trochę czasu, trochę wiary i zaufania. Cieszę się, że Lech jest już na tym poziomie, że nie wprowadza młodych ludzi całą ławą, co momentami odbijało się na wyniku sportowym, ale jednocześnie cieszę się, że nadal konsekwentnie buduje kolejnych piłkarzy do mocnej sprzedaży. Przedłużenie kontraktu przez Skórasia, w dodatku od razu do 2026 roku, pokazuje, że tam w strukturach panuje klimat wzajemnego zaufania. Skóraś widział, obserwował z bliska, jak wyglądał rozwój i sposób sprzedaży swoich poprzedników, teraz po prostu podąża spokojnie wydetpaną ścieżką.
Wyrobienie sobie takiej marki i renomy wśród zawodników i ich menedżerów nie jest łatwe. A jednak, Lech spokojnym i przemyślanym podejściem po prostu robi na tym poletku swoje, zbierając efekty co kilkanaście tygodni, gdy rozsyłane są powołania do wszystkich reprezentacji, łącznie z młodzieżowymi. Przyznam, że miałem moment zawahania, co będzie dalej, kto przyjdzie po tym “złotym” pokoleniu Modera, Jóźwiaka i kolegów. Ale widać już powoli przecież przebijającego się Pingota, gdzieś tam gra powolutku melodia Kozubala czy Szymczaka, a nie zapominajmy o elastico Marchwińskiego z Benfiką. Dobrze zrobiona robota. Warto podkreślać, bo są aspekty, w których Lech nawet nie zbliża się do solidności, którą prezentuje w dziedzinie wprowadzania w wielki świat młodych talentów.
Sam Skóraś? Zasłużenie, proszę pana, zasłużenie. Obawiam się tylko, że takiej formy jak teraz nie dociągnie do kolejnego zgrupowania. Ale to rocznik 2000. Ma czas na to, by się rozwijać, na razie po prostu wypada się cieszyć z tego błysku ostatnich tygodni. Asysta z Villarreal to dla mnie takie zwieńczenie pewnego okresu, po którym można rzec: Skóraś jest gotowy, by potrenować z Lewandowskimi i Milikami.
LM: Masz rację, najistotniejszy kontekst powołania Skórasia to ten, że to nie musiał być wcale sezon szarży poznańskiej młodzieży. Wielu, także poznańskich dziennikarzy, wskazywało: być może coś się skończyło. Czas, gdy gra kilkoma młodzieżowcami w jedenastce była czymś oczywistym, bo byli najlepsi. Na ten sezon łatwo było sobie wyobrazić optymalną jedenastkę bez młodego gracza i to była nowość. Tymczasem wszystko się ułożyło, a Skóraś jest tego symbolem.
Za dużego wygranego uważam też Grosickiego. A wiesz dlaczego? Bo – popraw mnie, jeśli się mylę – ale wydaje mi się, że jego powołanie nie wzbudziło jakichś wielkich kontrowersji. Na dwa miesiące przed mundialem, szanse Grosickiego na mundial są bardzo duże, a i raczej nie wzbudzi to protestów. Grosicki w Ekstraklasie gra dobrze łamane na bardzo dobrze, jest gwiazdą tej ligi, jest w formie, tak fizycznej, jak piłkarskiej. Oczywiście korzysta też na słabości innych, choćby Jóźwiaka czy Płachety, dość średniej konkurencji na tej pozycji, ale chyba jako – powiem szumnie – społeczeństwo zaakceptowaliśmy, że Grosicki może być dżokerem w Katarze. Ja nie mam z tym problemu.
Kto jeszcze wzbudził twoje zainteresowanie wśród powołań? Ja przyznam, mimo wszystko jestem zaskoczony Łęgowskim. Jak już, widziałbym bardziej powołanie Łakomego, ale wiem, że za Łakomym nie przemawia pozycja Zagłębia w strefie spadkowej. Niemniej Łakomy miał równiejszą formę, a słabość Zagłębia wręcz podkreślała jego wagę – nawet w kiepskiej drużynie grał bardzo dobrze. Niemniej trener jest też od tego, by coś dostrzec w piłkarzach, by kogoś sobie wymyślić. Łęgowski to też bezapelacyjnie duży talent, który ma bardzo dobre wejście w sezon.
JO: Grosicki indywidualnie z pewnością jest wygranym, mnie bardziej martwi, że chyba ostatecznie trzeba się żegnać ze strategią meczową opartą na dynamicznych i przebojowych skrzydłowych. Nawet na grafie rozrysowanym przez sam kanał Łączy Nas PIłka mamy ustawienie 3-4-3, gdzie Kamińskiego i Grosickiego wrzucono na pozycję z Zielińskim i Szymańskim. Liczyłem, że eksplozja formy któregoś skrzydłowego niejako zmusi Michniewicza do szukania składu z bardziej klasycznym 4-2-3-1, albo nawet 4-4-2. Tymczasem chyba trzeba się na dobre pogodzić z trójką stoperów i wahadłowymi. Ale zostawiając te nieistotne w sumie dywagacje oparte na mojej sympatii do klasycznego futbolu z dryblerami na bokach – przykuwa uwagę właśnie defensywka.
Glik, Bednarek, Kiwior, Dawidowicz. Dalej pewnie awaryjnie Wieteska oraz uniwersalny żołnierz w postaci Gumnego. Czy widzisz tutaj potencjał na pewne granie trzema stoperami? Bednarek niestety nie poszedł śladami van Dijka i Southamptonu nie zamienił na Liverpool – tylko na Aston Villę, w ostatnich godzinach okienka transferowego. Do tego okazało się, że ligę angielską czeka przerwa z uwagi na żałobę. Glik gra regularnie, ale gra w Serie B, pozostał w Benevento. Najpewniejszy wydaje się Kiwior, który w Spezii jedzie od deski do deski, próbując zatrzymać Inter czy Juventus, ale już Dawidowicz, pierwszy do wejścia, opuścił trzy z sześciu meczów Serie A. Ja wiem, że to nadal nie jest sytuacja a’la Lech Poznań przy urazach Salamona, Satki i Milicia, ale mimo wszystko – ta dysproporcja między formacjami pogłębia się z każdym sezonem. W przodzie duet z Juventusu i Barcelony, za ich plecami gwiazda Napoli i odkrycie Eredivisie, w tyłach ci, którzy Juventus i Napoli mogą co najwyżej spróbować skaleczyć.
Trochę się tym martwię, a trochę łudzę, że Glikson włączy, gdy będzie taka potrzeba, tryb Kapitan Polska, a Kiwior i Bednarek będą mu po prostu godnie towarzyszyć.
LM: No tak. Trochę liczymy na to, że Glikson odpali tryb Kapitana Polska. A patrząc z boku, zapominając że Glikson to Glikson – mówimy o moim rówieśniku grającym w Serie B, w dodatku w zespole, który tej Serie B nie zamiata. Ale na szczęście to Glik. Jestem zdania, że każda reprezentacja ma takich piłkarzy, którzy właśnie w kadrze są nieodzowni, nawet jeśli akurat w klubie wygląda to średnio. Glik jest chyba nawet lepszym materiałem na takiego gracza niż Grosicki, już nie raz to udowodnił. Także choć z przodu wybieramy między Juve i Barceloną, a z tyłu Serie B, pozostaję spokojny i upieram się, że nie jest to wyłącznie budowa na sentymencie.
A wiesz kogo jeszcze bym sprawdził? Bartka Nowaka. Może to przedawkowanie Ekstraklasy, ale Bartka Nowaka. W lepszym zespole, otoczony jeszcze lepszymi graczami, mógłby pokazać jeszcze więcej warsztatu. Oczywiście na tej pozycji może grać Seba Szymański ze skromnego Feyenoordu czy Piotras Zieliński, ale wciąż, Nowak jest w niebywałej formie.
Kto twoim zdaniem jest największym przegranym powołań? Dla mnie Jóźwiak, byłem przekonany, że nadchodzi jego czas w kadrze. Miewał naprawdę świetne mecze, gdy robił dym na skrzydle. Bywało, że ciągnął zespół w trudnej chwili. Wydawało się, że może być nie tylko kimś, kto pomaga, ale kto może pomóc nieść ciężar kadry na barkach. A teraz jest dystansowany przez Grosickiego.
JO: Z Jóźwiakiem mam ten problem, że to po pierwsze kolega Janka Sobocińskiego z Charlotte FC, a po drugie – raz się połączył ze mną na Skype jak robiliśmy materiał o jego początkach w Zbąszynku. Dlatego nie mogę tak wprost napisać, że jestem rozczarowany jego transferem do Charlotte, jego grą w Charlotte oraz tym, że Charlotte raczej skończy grę o punkty zanim w Polsce na dobre rozpocznie się jesień. Liczyłem, że to może być przygoda pokroju Frankowskiego – fajne granie w MLS, pokazanie się w towarzystwie interesujących nazwisk, potem jakiś elegancki transfer do mocnej europejskiej ligi. Tymczasem Jóźwiak trochę drepcze w miejscu.
Zastanawiam się też nad Michałem Helikiem. W kadrze jest jego imiennik, tak się składa, że z Lecha Poznań. A Michała Helika nie ma, chociaż jest np. Mateusz Wieteska. Co prawda wczoraj, jeśli nas Transfemarkt nie okłamuje, Helik zagrał całe spotkanie w barwach Huddersfield, w meczu z Wigan, ale mamy połowę września. Od marca Helik zagrał jeden mecz w EFL Cup i teraz drugi w Championship. Znam pewien klub, wcale nie tak daleko od nas, gdzie mógłby zagrać 10 spotkań w miesiąc, od deski do deski…
LM: Rozumiem, rozumiem twoje podejście do Jóźwiaka – nie wymagam byś go szkalował, to tak jakbym ja miał szkalować Fabiana Piaseckiego. Helik natomiast, Helik nie. Nawet biorąc pod uwagę naszą, by tak rzec, dynamiczna sytuację w defensywie, to Helik nie.
No dobrze Kuba, poruszmy jeszcze temat Arka Milika. Powiedz, co go spotka w najbliższym czasie, skoro już wskoczył na pułap strzelania anulowanych niesłusznie bramek w doliczonym czasie gry? Co więcej, bramek, po których dostaje czerwoną kartkę za radość. Tu Arka przestrzegam – tak się właśnie kończy radość. Nie warto iść w radość. A przynajmniej nie biec jej w kierunku. Ale ja już nie jestem w stanie wymyślić, co tu jeszcze można stworzyć. Natomiast zupełnie serio, dawno mu tak nie kibicowałem, liczę, że to będzie jego zgrupowanie. Oczekuję, że będzie na nim gwiazdą reprezentacji Polski. Rzekłem. Czas przypomnieć sobie, jakiego formatu to zawodnik. Bo wszyscy trochę zdążyliśmy zapomnieć.
JO: Ostanio Przemek Langier, nasz redakcyjny kolega, nagrał materiał dotyczący Milika w reprezentacji, trochę wyciągając na światło dzienne, że ten duet Milik-Lewandowski tak naprawdę jeszcze nie miał okazji się na dobre rozkręcić. Teraz wydaje się, że trudno o lepsze okoliczności – mamy trenera, który nie boi się eksperymentów taktycznych. Mamy Milika, który w Juventusie niejako na co dzień jest zmuszony uczyć się bycia “tym drugim”. Mamy Roberta Lewandowskiego, który po transferze do Barcelony również jako codzienność traktuje branie na barki odpowiedzialności o wiele głębiej, niż tylko w polu karnym rywala. Warunki wydają się sprzyjające, klubowe zadania wydają się odpowiadać temu, co obaj panowie mogą stworzyć w kadrze. Byłoby naprawdę kapitalnie, gdyby to wreszcie zagrało na nieco dłużej, niż pojedyncze mecze. Zwłaszcza, że to nadchodzące zgrupowanie to niejako ostatni test przed mundialem. Jak nie teraz – to kiedy?
Przy całym naszym śmieszkowaniu z tego, w jak złe czasy dla własnej popularności trafił Milik – nie wiem, czy nam się prędko trafi możliwość wystawienia dwóch napastników takiej klasy w takim momencie własnych karier. Byłoby kapitalnie po prostu to wykorzystać.
Ostatnia, króciutka kwestia do poruszenia: czy uważasz, że Milikowi zaszkodzi presja, jaka jest związana z ostatnim ostrzeżeniem? Dodam, że ostatniego ostrzeżenia udzielił mu Jan Tomaszewski na łamach Super Expressu, w związku ze zdjęciem przez Arkadiuszo koszulki.
LM: Myślę, że tego brakowało Arkowi, by zrobić kolejny krok. Jak wszyscy wiemy, ostrzeżenia czy smagnięcia rózgą wymierzone przez Jana Tomaszewskiego potrafią zaboleć, ale są też przede wszystkim docenieniem.
Jakub Olkiewicz i Leszek Milewski
Komentarze