Adam Mandziara naucza o lojalności i szacunku. Pracownicy Lechii patrzą na te pouczenia mniej przychylnie. Ale już piloci wynajmowanych za klubowe pieniądze odrzutowców – trochę lepiej. W dzisiejszym dwugłosie Tetrycy rozmawiają o kłopotach Lechii Gdańsk, o wychodzącym z kłopotów Lechu Poznań, a także o dolnośląskich klubach i Arku Miliku.
- Lechia Gdańsk – osąd odrzutowców
- Lech Poznań – jest pogoda czy jej nie ma
- Dolny Śląsk – dużo drużyn w ESA, mało jakości
Jakub Olkiewicz: Leszek, za nami pewne finalne rozstrzygnięcia w Lechii Gdańsk. Adam Mandziara, były prezes, były szef, były przewodniczący Rady Nadzorczej i jeszcze pewnie różne inne stanowiska moglibyśmy mu tutaj wypisać, odchodzi z klubu. To wiadomość o tyle ważna, że wraz z tym odejściem przypomniane zostały w polskiej piłce pewne zapomniane wartości. Prezes, przewodniczący, szef Mandziara pisze w swoim pożegnaniu o szacunku. O respekcie. O tym, jak zdradliwy i pełen pułapek może być świat oparty na hejcie, nienawiści i złych językach. Powiem prawie szczerze, prawie prosto z serca – dobrze, że o takich rzeczach jak respekt mówi się głośno. Trzymam mocno kciuki, by kiedyś pójść jeszcze krok w dalej w stosunku do samego mówienia o respekcie, bo co tu dużo kryć – z opowieści byłych pracowników Lechii Gdańsk wyłania się obraz, który można spuentować fajnym powiedzonkiem: “diabeł ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni”. Adam Mandziara dopomina się respektu, ale wokół jego odejścia nagromadziło się tyle historii związanych z jego kadencją, że mimo najszczerszych chęci trudno ją określić “Erą Poszanowania Pracowników”.
Leszek Milewski: No tak, trzeba tu nawiązać do dwóch źródeł: jedno to artykuł Pawła Paczula na Weszło sprzed kilku tygodni, którego tezy potwierdził – a w niektórych kwestiach rozszerzył – Błażej Łukaszewski z Meczyki.pl. I wiesz, żebyśmy dowiadywali się tylko, że Lechia jest kiepsko zarządzana. Że – powiedzmy – ma nieudane okienko, bo coś tam. Że trawi ją minimalizm, przesadne oszczędnictwo. Ale niestety w szambie, które wybija, czytamy o braku poszanowania dla pracowników. O tym, jak kadra szeregowych pracowników była niedopłacona, przepracowana, za wąska. Miała zerowe wsparcie góry, opierało się to tylko na piętrzących się wymaganiach. Powstało środowisko, w którym niektórzy obawiali się brać urlop – patologia.
Ale widzisz, na tle takiego traktowania pracowników, odbywały się loty odrzutowcem za klubowe pieniądze. Pracownicy robili za szoferów dla Mandziary i jego żony. Pracowników zatrudniano w spółkach nie będących Lechią, do czego przyczepił się nawet Pomorski Urząd Celno-Skarbowy. Trenerzy musieli upominać się o wypłacenie pensji dla piłkarzy, zero rozwoju akademii, rozwiązana akademia, brak inwestycji infrastrukturalnych. Wisienką na torcie jest sam portret Mandziary, który, na przykład, po nieudanych meczach pisał obraźliwe sms-y po niemiecku do piłkarzy.
Lechia i profesjonalizm – to dwa zupełnie inne światy. Że Lechia zrobiła w zeszłym sezonie, w takich realiach, puchary – to jest mistrzostwo świata, gratuluję trenerom i piłkarzom. Bo przecież te problemy toczą Lechię od lat. Powiedzmy sobie jasno: w szerszym kontekście, za Lechią najlepsze lata w jej historii. I kompletnie nie ma z tego nic. Nic z tego nie wyniknie długofalowo, nie ma to żadnego przełożenia na najbliższą przyszłość. Zmarnowany czas, po którym zostaną też dobre wspomnienia, ale Ekstraklasa robi się coraz bardziej konkurencyjna, także pod kątem organizacyjnym, strukturalnym. Takie projekty jak obecna trawiona tymczasowością będą moim zdaniem weryfikowane, także sportowo.
JO: To jest bardzo smutne spostrzeżenie – że Lechia naprawdę miała wszystko, by rozwinąć się w coś większego. Przepiękny stadion, który gościł nawet finały europejskich pucharów, grupa wiernych fanatyków, ale i potencjał całego regionu, który tworzy z Lechii klub atrakcyjny nawet dla zwykłych turystów. Daleko do Poznania, nadal dość daleko do Szczecina czy centrum Polski, a więc idealne warunki by monopolizować sobie region w kwestii skautingu młodzieżowego. Sukcesy sportowe, walka o mistrzostwo nie w jednym sezonie, jak wystrzał z kapiszonu, ale regularne ściganie się w górze tabeli. Wyniki, które trzeba określić mianem historycznych – bo przecież te kolejne rekordy Flavio Paixao czy przygody w Europie to coś, co na zawsze pozostanie z historią biało-zielonych. Mieli wyjątkowe szczęście do ludzi, do tego, jak się ostatecznie układała sytuacja na murawie – nawet w ostatnim sezonie, granym już ostatkiem tchu zbolałych stawów Kuciaka i Paixao.
A jednak, jak patrzymy na Lechię jako klub – ona nie szuka inwestora, nie szuka podmiotu, który wniesie spółkę na wyższy poziom. Ona szuka ratownika, który znajdzie pieniądze na normalny dział prasowy, na drużynę rezerw, na miejsce, gdzie będą mogli się prezentować najzdolniejsi juniorzy. I w sumie strach pomyśleć, co się stanie, jeśli ta słynna transakcja ostatecznie nie wypali. Jeśli Adam Mandziara chciał coś po sobie w Gdańsku zostawić – poza paroma ciepłymi wspomnieniami związanymi z sukcesami sportowymi – no to nie do końca ta wizja wypaliła. Zastanawiam się zresztą, na ile to jest kwestia nastawienia się na “tu i teraz”, świadomego i związanego z polityką prezesa, a na ile po prostu splotu szczęśliwych okoliczności. Bo przecież jak tu pochwalić Mandziarę za zbudowanie czwartej siły ligi ubiegłego sezonu, skoro na papierze ten skład nie był nawet w drugiej czwórce. Jak pochwalić go za dobór Tomasza Kaczmarka, jeśłi teraz Tomasz Kaczmarek jest już poza Gdańskiem. W teorii jakiś gorliwy obrońca władz Lechii mógłby wytknąć – Lechowi wytykacie dziadowanie, a gdy Lechia skupiła się na wyniku sportowym kosztem akademii czy dalekosiężnych inwestycji, to też wam nie pasuje.
I tu właśnie jest ten szkopuł. Lechia nigdzie nie zbudowała niczego trwałego, a z perspektywy mijających tygodni – sukces sportowy też nie wydarzył się w wyniku efektywnego rozplanowania działań wokół pierwszej drużyny. Wystarczy spojrzeć na obecną jakość zawodników, którzy doszlusowali do tego czwartego miejsca, na szerokość kadry, na wszystkie ruchy transferowe. Mam wrażenie, że Lechia zapędziła się w kozi róg i tak naprawdę jedynym światełkiem w tunelu jest ta zapowiadana sprzedaż. W godne, mocne i bogate ręce, razem ze wszystkim spółkami-córkami, spółkami-wnuczkami i spółkami-konkubinami.
LM: Nic dodać, nic ująć. Dobrze to podsumowałeś, wskazując, że nawet warunki geograficzne sprzyjały czy to rozwojowi szkolenia młodzieży w klubie, czy wywołaniu boomu na Lechię. I tego, że po udanych latach, Lechia jest dziś w momencie szukania ratownika, a nie kogoś, kto weźmie samodzielny, wydolny podmiot, by nadać mu innego wyrazu. Lechia jest w tym momencie w sytuacji de facto podbramkowej.
Ale, Lechia to nie jedyne, co zdarzyło się w polskiej piłce. Lech Poznań wygrał trzeci kolejny mecz ligowy, trzeci do zera. Sposobi się powoli do gry z Villarrealem, który przed chwilą oglądaliśmy w finalnych fazach Ligi Mistrzów. Nie zapominam o tym, że za Lechem jedno z najgorszych okienek w wykonaniu mistrzów Polski ostatnich lat, ale trochę się wypogodziło. Van den Brom żartuje na konferencji zamiast odmawiać umówionych wcześniej wywiadów. Atmosfera na meczu z Widzewem bardzo dobra, frekwencja niezła – ponad dwadzieścia tysięcy widzów. Chyba nawet ktoś poszedł po rozum do głowy i bilety na LKE mają być tańsze, tak przynajmniej słyszałem, trudno mi porównać. Jakby tego wszystkiego było mało, Raków przegrał 0:3 z Cracovią, a wiemy, że relacje częstochowsko-poznańskie nabrały ostatnio niemal takich kształtów rywalizacji, jak Jasna Góra vs Licheń. Cóż, nie jestem zaskoczony – było jasne, że to za mocna kadra, by ciągle tak przegrywać. Należy wstrzymać koniec, na pewno pod względem stylu daleko do zeszłego sezonu, ale należy odnotować, że Lech jest trzy punkty za Rakowem w tabeli, a jakby wygrał zaległy mecz to ścisła czołówka.
Głupia, oczywista prawda: osąd sezonu rzadko zapada w sierpniu. Lech ma jeszcze wszystko do wygrania. Włącznie z szacunkiem za puchary, bo jeśli faza grupowa będzie udana, Karabach będzie wybaczony, Vikingur i Dudelange też. Oczywiście, jak zawsze, Lech ma też wszystko do przegrania, ale przypominam: żadne klamki jeszcze nie zapadły.
JO: Dla mnie najbardziej radosna wiadomość jest taka, że Lech nie jest już na dnie, pod kreską, w sytuacji, gdy punktować musi, by w ogóle móc prowadzić jakikolwiek dialog z własnymi kibicami. Znamy sytuację klubów, które grają w europejskich pucharach, ale w lidze trwa wielki pożar, co wymusza wyjście Dejewskim w Lizbonie albo oszczędzanie Luquinhasa w fazie grupowej Ligi Europy. Teraz Kolejorz złapał oddech w lidze, co pozwoli – przynajmniej w moim odbiorze sytuacji – bardzo poważnie potratkować mecze czwartkowe. Poważne potraktowanie meczów czwartkowych może z kolei po pierwsze dać sporo radośći sympatykom polskiej piłki, a po drugie – jeszcze mocniej rozpędzić tę lokomotywę. Pamiętam te dość kwaśne miny w Lechu, jakieś strzępki wypowiedzi, że fajnie oszczędzić gwiazdy na mecz z Podbeskidziem, ale jeszcze fajniej dać gwiazdom spełnić marzenia o grze na Estadio da Luz. Cholernie się bałem sytuacji, w której Lech atakuje Ligę Konferencji juniorami (bo ławki jakiejś szerokiej nie ma), trzymając najmocniejsze karty na zawsze groźną Koronę Kielce.
Ale żeby nie było za słodko – równolegle przecież cały czas trwa to dość bolesne tłumaczenie ostatnich miesięcy. Tomasz Rząsa łączy się z Meczykami i potwierdza, “gdybyśmy tylko wiedzieli, co planuje Helik”. Gdyby tylko ludzkość dorobiła się takich urządzeń, dzięki którym można usłyszeć głos ludzi mieszkających wiele kilometrów stąd, gdyby udało się zamknąć głos w takim małym pudełeczku i potem odsłuchać go w innej części kontynentu – wtedy Lech kupiłby Kownackiego, Kądziora, Latrella Sprewella z New York Knicks a może nawet Steve’a Yzermana z Detroit Red Wings. No ale niestety, myśli Helika pozostawały nieodgadnione, okienko przespane. Rząsa, z gracją matki pocieszającej syna po rozstaniu z dziewczyną: “są jeszcze piłkarze bez kontraktu”. “Synek, tego kwiatu jest pół światu”.
LM: Latrell Sprewell, aleś wyciągnął z szuflady. Co to był za grajek, nawet w NBA Live – chyba 2001 – uwielbiałem nim grać. Choć to nie takie trudne, bo stać mnie było tylko na demo, gdzie dostępny był mecz Knicks – Spurs. Oczywiście przypomnienie o tym, że okienko Lecha zostało zawalone jest słuszne – wciąż chciałbym poznac kulisy, jak to się stało, że Lech nie wiedział o braku zainteresowania ze strony Helika. Ta jesień może zmienić się w dalszą gdybologię, “co by było, gdybyśmy jednak kogoś jeszcze sprowadzili”. Ale wiesz, bardzo dobrze jest, że mimo przespanego końca okienka, są w Kolejorzu inne tematy niż przespany koniec okienka. To już luksus.
Kuba, chciałbym cię zapytać o Śląsk twojego – chyba tak można powiedzieć – serdecznego przyjaciela, Ivana Djurdjevicia. Otóż ciekawe kalendarium: w weekend, po 1:4 z Rakowem, Djuka na konferencji zarzuca swoim piłkarzom brak profesjonalizmu. W sensie, w tym meczu, że tak grać nie można. Pojazd dość mocny swoich piłkarzy jak na ligowe standardy. W tygodniu wyjazd do Ruchu Mazowieckie, Śląsk nie wraca z tego meczu do Wrocławia, bo ma zaraz Mielec. Podczas minizgrupowania jest zaplanowana integracja – może tylko mi wydaje się, że musi być średnio, jeśli w tygodniu w jakim masz trzy mecze organizujesz integrację. Djurdjević wskazuje, że drużyna jest w kiepskim momencie: “Po długiej podróży nie ma sensu wracać tyle kilometrów, więc zrobimy małe zgrupowanie, aby spędzić trochę czasu razem i się zintegrować. Zwłaszcza w takim momencie, jakim jesteśmy, może się to przydać, by dobrze spędzić ten czas”/ Integracja się kończy, Djuka nie wystawia w Mielcu Jastrzembskiego, bo “nie uszanował pewnej rzeczy zespołowej”. Śląsk przegrywa w Mielcu 0:2, a Djuka mówi, znowu cytat: “Jak przegrywamy to może wracają obrazy z poprzedniego sezonu i to jest coś, z czym musimy się zmierzyć”. Czyli, jest nawiązanie do zeszłego sezonu, sezonu bez Djuki, złych nawyków i tym podobnych.
Moim zdaniem wrze pod pokrywką tej szatni. Spójrz ile jest rotacji w zespole. Piłkarze wlatują do składu, wylatują. Ja wierzę w Djurdjevicia bardziej niż w Quintanów i Nahuelów, ale wydaje mi się, że Djuka jest trenerem, który musi mieć swoich ludzi w kadrze. Ludzi, którzy kupują jego wizję, którzy pchają w tym samym kierunku. Nie mam zakulisowych informacji – jak zwykle – ale dużo tego wszystkiego w Śląsku, dużo. Padały słowa w ostatnim czasie, że niektórzy muszą udowodnić, że chcą w Śląsku być i tym podobne… Myślę, że w szatni Śląska jest wielu graczy, z którymi Djurdjević nie ma chemii, którzy nie są z jego bajki, a z którymi tej jesieni będzie musiał wspólnie piec ligowe ciasto.
JO: Ujmę to dyplomatycznie: moim zdaniem czeka nas bardzo ciekawe okienko transferowe pod kątem transferów in oraz out we Wrocławiu. Też opieram się na domysłach, jak wiadomo – do Ivana po prostu wysyłam smsy z gratulacjami po różnych meczach, a on jako wyjątkowo fajny gość odpisuje, co już wystarcza, by być w gronie moich ziomków. Ale ten brak chemii jest mocno wyczuwalny, co o tyle źle wróży Śląskowi, że Djuka chemią budował chociażby Chrobrego. Zastanawiam się, co będzie dalej, bo w Chrobrym ten proces kształtowania zespołu trochę trwał, a głogowianie są chyba takim najbardziej konsekwentnym pod tym względem klubem – strefa spadkowa czy nie, trener ma zaufanie, ma czas i cierpliwość. Tam to się opłaciło, tam Djurdjević odwdzięczył się nieplanowaną barażową przygodą. Ale czy Śląsk ma tyle czasu? Czy ma tyle funduszy, by przebudowywać skład pod trenera? No i czy na pewno warto, czy na pewno Śląsk Wrocław będzie chciał być takim pełnoprawnym Śląskiem Wrocław Ivana Djurdjevicia?
Wspominaliśmy o “konkurencyjności” Ekstraklasy – między Śląskiem w strefie spadkowej, Śląskiem szukającym recepty na wyjście z kryzysu we wspólnej integracji, a Rakowem z kadrą na trzy fronty i stosem laptopów X-komu do rozdania są cztery punkty. Obawiam się wpadania w jakiekolwiek tony przy komentowaniu ligi – bo dwa mecze później można wyjść na dziada. Moim zdaniem przed Śląskiem wyjątkowo trudna jesień, skoro tak wcześnie zaczyna się psuć. Ale przed nimi Lechia, Warta i Górnik u siebie, przedzielone tylko wyjazdem do Gliwic. Zaraz możemy się zastanawiać, czy ten skład stać na puchary.
LM: Śląsk ostatnio nic tylko zmieniał trenerów. Djuka jest trzecim w ostatnich miesiącach trenerem Śląska. Gdzieś trzeba powiedzieć “stop” i dać pracować. Dać narzędzia. Choć oczywiście, możliwe, że twoja znajomość z Djuką zarazi go naszą przegrywalnością i ten projekt z tego względu jest skazany na porażkę.
Kuba, Dolny Śląsk wjechał na grubo w ten sezon, aż trzema drużynami. Ale teraz wszystkie kręcą się wokół strefy spadkowej. Zagłębie zagrało ciekawy jak Henrik Castagren mecz – dwadzieścia cztery strzały. Długo dominacja na boisku. Momentami Bohar ośmieszający piłkarzy Jagi. Ale 1:1, bo Jagiellonia oddała jeden celny strzał. Dodam, że mimo tych wszystkich sytucji, gol Zagłębia to kuriozalny centrostrzał. Ciekawe czy Dawid Kurminowski dźwignie strzelanie dla lubinian, bo na pewno ma pole do popisu. Miedź natomiast wczoraj zagrała klasyczny miedziowy mecz, a więc nadzieja, niezły Kobacki, mogli zremisować, może nawet wygrać, a przegrali. Było przełamanie, ale z Lechią, natomiast Miedź wciąż ma dużo problemów. Wojtek Łobodziński przynajmniej nie buduje oblężonej twierdzy i mówi, że piłka nożna to nie jazda figurowa, za styl nie ma punktów. Zgoda.
JO: Bardzo się boję, że Wojciech Łobodziński będzie dumnie kroczył tą ścieżką, którą przecież dobrze znamy. Ta ewolucja wypowiedzi jest obecna już któryś sezon z rzędu. Szanujemy Ekstraklasę, nie lekceważymy jej poziomu, ale podchodzimy do tego wyzwania bez strachu. Oczywiście, cieszą nas pochwały za styl gry, ale jednak najważniejsze są punkty, liczymy, że w końcu zaczniemy je dopisywać do ligowego dorobku. Za styl nikt punktów nie daje, to nie jazda figurowa (tutaj w tej chwili jesteśmy). Próbowaliśmy nieco zmienić nasz pomysł na granie, ale okazało się, że laga na niziutkich Hiszpanów i techników sprowadzonych z całego świata nie działa o wiele lepiej niż próba ofensywnej gry po ziemi, która kosztowała tyle punktów na początku ligi. Nie, spadek nie będzie tragedią, ale do końca wierzymy…
I tak dalej, i tak dalej, aż do smutnego epilogu w postaci wyjętego przez statystyków bilansu xG i xP, z którego wynika, że Chuca powinien być najlepszym asystentem, a Miedź zająć czwarte miejsce w lidze.
Jest to dość smutne, gdy twój klub odstaje od reszty ligi jedynie w towarzystwie Lechii Gdańsk, na którą spadły wszystkie plagi świata, od pucharowego pocałunku, przez zamieszanie sprzedażowe, aż po niesnaski w szatni. I jak zawsze – zastanawiam się, co tak naprawdę powinna zrobić Miedź. Wezwać szamana? Dalej robić swoje, nie zważając na wyniki? Kombinować ze zmianą nazwisk, stylu gry, zrobić mini-rewolucję? Nie wiem, nie zazdroszczę dylematów, bo i tak post factum wyjdzie: trzeba było pójść tą drugą drogą. Beniaminek, który po kiepskim początku zwolnił trenera i spadł będzie pluł sobie w brodę, że nie był cierpliwy. Beniaminek, który do końca będzie ufał swojemu człowiekowi, na końcu zmartwi się – a gdyby wtedy wpuścić na pokład strażaka?
Ale dość, to jest siedem spotkań, zanim już złożę legniczan do grobu, przypomnę sobie i wam – to równa liga, w dodatku jej początek, na razie na stole jest odkryta jedna, może dwie karty, w pokerze jeszcze trudno nawet prognozować, co dalej.
LM: Kibicuję tej historii Wojtka Łobodzińskiego, bo jest bardzo dobra. Swój trener, swój człowiek. Od lat przy klubie, legenda, ale nie wyłącznie boiskowa, tylko również ktoś, kto chodził na wszystkie mecze juniorskie, angażował się w życie Miedzi. Łobo ma swój pomnik. Ale po poprzednim roku Miedzi w Ekstraklasie, gdzie zachowano anielską cierpliwość wobec Dominika Nowaka… No cóż, wydaje mi się, że i pomnik go nie uchroni, jeśli dalej to będzie tak wyglądać w tabeli. Do przerwy reprezentacyjnej? Żeby w razie czego dać komuś nowego czas? Tak być może. Po stronie plusów powiem, że to naprawdę nie jest tak, że Miedź nie dojeżdża na mecze. Jest na czym tam budować. Mam nadzieję, że Miedź złapie kontakt i Łobo będzie mógł walczyć dalej.
Kuba, wiem, że palisz się do rozmowy o zagranicznych występach Polaków. W tym do naszego ulubieńca, Arka Milika.
JO: ARKADIUSZ MILIK STRZELIŁ GOLA DLA JUVENTUSU. Powtarzam, Milik, gol dla Juventusu, w dodatku brzuchem. Może to być szokiem dla czytelników, ale tak było. Gdy zachwycaliśmy się samobójczym trafieniem Hyjka, gdy cmokaliśmy nad asystą i bramką Sebastiana Szymańskiego, no i wreszcie: gdy my, naród, śledziliśmy przygody Rodaka w Barcelonie – Milik wziął i znowu strzelił. Poczytałem trochę – w Turynie rozważają, czy go nie wystawić razem z Vlahoviciem. Było na siedemnastej stronie, zaraz za rubryką plotkarską, w której omawiano tiktokowe trendy, które w tym tygodniu wyznaczyły tańce Anny Lewandowskiej.
Milik po swojemu – super, naprawdę fajnie, ale: w tej konkretnej godzinie ważniejszy dla Internetu był Hyjek. Tego konkretnego dnia zwykły zjadacz piłki nożnej oczywiśćie skupił się na Lewandowskim. Ale nawet człowiek zorientowany i futbolem bardzo zainteresowany, kibicujący reprezentacji Polski, został skazany na cmokanie nad uderzeniem Szymańskiego. No klątwa, jak nic.
LM: Arek Milik jest trochę jak Liverpool w tym sezonie, gdy Liverpool wreszcie sięgnął po mistrza, ALE AKURAT BYŁ SEZON PANDEMICZNY, więc trochę jakby nie sięgnął. Ciekawe, co wymyśliliby futbolowi bogowie, gdyby Arek Milik wygrał Ligę Mistrzów, wygrał mundial z Polską będąc królem strzelców. Jestem pewien, że także w tych wypadkach daliby radę.
A na koniec Kuba, składamy życzenia Sławomirowi Wojciechowskiemu, czyli – jak poiformowało dziś oficjalnie konto Lechii – jest w gdańskim klubie koordynatorem ds. planowania kadr. W Lechii może nie jest za dobrze, ale w wymyślaniu stanowisk – mistrzostwo świata.
JO: Wszystkiego najlepszego. By kadry nie składały się z odrzutów, za to pracowały z prędkością odrzutowca.
Jakub Olkiewicz i Leszek Milewski
Komentarze