Skłamałbym twierdząc, że nie spodziewałem się zwycięstwa FC Barcelony w meczu z Sevillą. Spotkanie nie układało się początkowo dla gości, ale wraz z upływem czasu zyskiwali oni coraz większą przewagę. Co zatem okazało się czynnikiem decydującym o kolejnym zwycięstwie?
- W sobotę FC Barcelona nie miała zbyt wielkich problemów z pokonaniem Sevilli
- Kolejną bramkę a barwach Dumy Katalonii strzelił Robert Lewandowski
- MVP spotkania został wybrany Gavi, który zasłużył na to miano za sprawą ciężkiej pracy w destrukcji i rozegraniu
Stara gwardia już na walizkach
Zgodnie z moimi przewidywaniami Jordi Alba i Gerard Pique kolejne spotkanie FC Barcelony rozpoczęli na ławce rezerwowych, a w podstawowym składzie znów na lewej obronie zameldował się Alejandro Balde. Patrzę przed meczem na wyjściowy skład Blaugrany i widzę zgraję młodych i ambitnych piłkarzy, którzy obecnie dużo bardziej zasługują na miliony, aniżeli weterani otrzymujący co roku pokaźne przelewy. Zwłaszcza że ich wkład w grę jest systematycznie marginalizowany. Alba, czy Pique mogą się irytować na decyzje Xaviego, ale skończył się okres abonamentu na grę za zasługi. Na murawę wybiegają obecnie piłkarze, którzy zwyczajnie zapracowali na to swoją postawą w meczach, a także na treningach.
Proces ten zapoczątkowany został już w ubiegłym sezonie wraz z odejściem Lionela Messiego. Tezę tę podtrzymują ostatnie wycieki rozmów, jakie Gerard Pique miał odbyć z Joanem Laportą przed pożegnaniem z Argentyńczykiem. Stoper rzekomo przekonywał prezesa, że “Messi zatrudnia i zwalnia trenerów, a także ma bardzo zły wpływ na młodych piłkarzy”. O ironio, następny w kolejce do opuszczenia Azulgrany jest właśnie Hiszpan.
Patrzę i zastanawiam się, czy to już ich ostatni sezon w tym klubie. Dochodzę do wniosku, że tak właśnie powinno być. Dla dobra piłkarzy i dla dobra drużyny. Na pewno jest to ostatni, na szczęście, sezon dla arbitra Mateu Lahoza. Jakub Kręcidło jakiś czas temu napisał na Twitterze, że tak barwnej postaci, jaką był hiszpański arbiter będzie brakowało. No nie. Nie będzie absolutnie brakowało sędziego-skandalisty, żeby nie powiedzieć wręcz oszołoma. Arbitra, który niejednokrotnie starał się na murawie błyszczeć mocniej niż piłkarze, za sprawą absurdalnych decyzji i usilnej potrzeby zaznaczenia swojego samczego poczucia władzy.
Przekonało się o tym wielu zawodników, po raz kolejny utwierdził na pewno w takim przekonaniu także Ronald Araujo w trakcie sobotniej rywalizacji. Brak kartki dla Isco po brutalnym faulu na Urugwajczyku z 42 minuty jest tego najlepszym przykładem. Można powiedzieć, że historia wspólnych przeżyć Mateu Lahoza i stopera naznaczona została już podczas jego debiutu w Barcy, gdy po zaledwie kilku minutach otrzymał absurdalną i niezasłużoną czerwoną kartkę właśnie od Hiszpana. Ręce rozkładał tak wtedy, jak w końcówce pierwszej połowy meczu z Sevillą. Tęsknić można za sędziami pokroju Pierluigiego Coliny, który był co prawda stanowczy i nierzadko wręcz agresywny werbalnie, ale jego intencją niemal zawsze było sprawiedliwe prowadzenie zawodów sportowych. Nie dziękuję Panu Lahozowi za jego wieloletnią pracę. Krzyżyk na drogę.
Była Małyszomania, jest Lewymania
Na początku XXI wieku w Polsce mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem małyszomanii, co za sprawą sukcesów Adama Małysza spopularyzowało w kraju niszowy wówczas sport, jakim były skoki narciarskie. Obecnie w Polsce trwa Lewymania, choć nie wiem czy możliwe jest, by piłka nożna stała się jeszcze popularniejsza. Trudno nie odnieść jednak wrażenia, że jest w nadwiślańskim kraju niewiele domostw, w których nie śledzi się obecnie poczynań Roberta Lewandowskiego w Barcelonie. A zdecydowanie jest czemu i komu kibicować. Lewy robi to, do czego przyzwyczaił w Bayernie, czyli strzela regularnie bramki z niemal każdej pozycji. Teraz dokonuje tego w dużo bardziej medialnym klubie i przeciwko bardziej wymagającym rywalom. Grając dla Bayernu nie mógł czarować tak wielu sympatyków futbolu na świecie, jak obecnie. Nie sądzę, żeby fanbase Bawarczyków był chociaż w połowie tak duży jak ten Blaugrany.
Dawniej brakowało już słów by opisywać kolejne dokonania Leo Messiego. Albo to mój zasób jest wyjątkowo ubogi, albo lada moment trudno będzie już odnaleźć odpowiednie eufemizmy, by oddać zachwyt wynikający z gry kapitana reprezentacji Polski. Nie inaczej było na Ramon Sanchez Pizjuan. Na grę Roberta nie patrzę z przyjemnością – obserwuję ją z nabożnym i niemym zachwytem. Spotkania Azulgrany na starcie sezonu rozgrywane są późnymi wieczorami i nie chcę narazić się sąsiadom. W końcu od godziny 22:00 obowiązuje już cisza nocna.
O tym jak szybko Robert przyzwyczaił nas już do kolejnych bramek w barwach FC Barcelony świadczyć może fakt, że dziennikarze po ostatnim gwizdku meczu z Sevillą mówili o niedosycie, ponieważ schodził on z boiska z jednym golem na koncie. A okazji było co najmniej na hattricka. Dwukrotnie starał się Polak lobować w dogodnych sytuacjach Bono i w obu tych przypadkach to golkiper gospodarzy był górą. Wydaje się, że lepszym rozwiązaniem w sytuacji z 73 minuty byłoby płaskie uderzenie na dłuższy słupek, ale łatwo mi jest tak wyrokować sprzed telewizora. Jak jesteś taki mądry to sam wejdź i strzel.
Nowe nabytki szybko się spłacają
Pierwsza akcja bramkowa dla FC Barcelony znamionuje w mojej opinii proces ewolucji gry zachodzący w ostatnich sezonach. Kurczowe trzymanie się tiki-taki i mozolne budowanie akcji bramkowych odeszło z Camp Nou wraz ze zwolnieniem Quique Setiena. Nowoczesna Barca nie boi się gry z kontry, tak jak nie bała się w ubiegłym sezonie posyłać setek wrzutek z nadzieją, że któraś z nich wyląduje na głowie Luuka de Jonga. O ile coś działa, znaczy że nie jest głupie, ale takie działanie miało swoje przyczyny. Jeszcze kilka miesięcy temu Xavi nie miał wykonawców do wdrażania swoich rozwiązań taktycznych. Latem dostał ich w komplecie i jak sam przyznał w wywiadzie przed meczem z Sevillą, jest “zachwycony obecną kadrą”. Nie ma co się dziwić.
Kupieni latem Lewandowski, Raphinha, czy Kounde zaczęli spłacać się niemal od swoich pierwszych minut na boisku w bordowo-granatowych koszulkach. Lewy strzela bramki, Brazylijczyk szaleje na skrzydle będąc żywą definicją słynnego “joga bonito”, a Kounde poza solidną grą w defensywie dokłada podania otwierające i celne przerzuty. Rzućmy okiem na liczby. Po czterech kolejkach:
- Robert Lewandowski ma 5 bramek i jedną asysta widmo, z której okradła go La Liga
- Raphinha 1 gol, 1 asysta i dziesiątki wygranych pojedynków na skrzydle
- Kounde 2 czyste konta, 2 asysty a do tego nagroda redakcji za najbardziej kreatywną fryzurę w zespole
O letnich wzmocnieniach można wypowiadać się jak na razie niemal w samych superlatywach, a do kadry na następne spotkanie dojdą jeszcze przecież Marcos Alonso i Hector Bellerin. Zdecydowanie zbyt mało drużynie zaoferował jeszcze Franck Kessie, jednak Iworyjczyk nie otrzymuje na starcie sezonu zbyt wielu minut na boisku. Nie jest to jego winą. Konkurencja w linii pomocy jest obecnie na tyle duża, że w rywalizacji z Gavim, czy Frenkiem de Jongiem, jest na razie z góry skazany na porażkę.
- Czytaj też: Alonso: od początku myślałem tylko o Barcelonie
Tytan pracy, który nie wiąże sznurowadeł
Gavi został wybrany w sobotę zawodnikiem meczu, choć zakończył je z zerem przy statystyce bramek i asyst. Doceniono przede wszystkim jego tytaniczną wręcz pracę i aktywne uczestnictwo w większości akcji. To właśnie biegający z wiecznie rozwiązanymi sznurowadłami i pracujący jak mrówka Gavi jest twarzą transformacji FC Barcelony. Nie bez przyczyny 18-latek wychodzi obecnie w wyjściowym składzie kosztem Frenkiego de Jonga. Hiszpan gwarantuje przede wszystkim to, czego brakowało pomocnikom Blaugrany podczas historycznych porażek w Lidze Mistrzów z AS Romą, Liverpoolem, czy Bayernem Monachium. On gryzie ziemię, byleby tylko dobrać się do rywala, odebrać mu piłkę i pognać z nią na bramkę. Potrafię sobie wyobrazić, że w oczach rywali urasta on do rangi najbardziej upierdliwego zawodnika Barcy, który jak komar krąży nieustannie wokół innych, uprzykrzając im życie.
W sobotni wieczór na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan w trakcie transmisji dostrzegłem na trybunach przynajmniej kilka kobiet przypominających fizjonomią Carmen, które ze smutkiem w oczach przyglądała się wydarzeniom na boisku. Nie ma co się dziwić. W końcu to Barca wyśpiewała wspaniałą arię, trzykrotnie łapiący wyższą oktawę, podczas gdy Sevilla kilka razy jedynie spróbowała falsetem.
Sprawdź: Prezydent Bayernu liczy na ciepłe przywitanie Lewego
Komentarze