To będzie felieton, w którym wygłoszę same pochwały pod adresem Wisły Płock. Niestety może się też okazać felietonem, po którym część osób w Płocku nie będzie chciało ze mną rozmawiać.
- Wisła Płock jest rewelacją początku sezonu Ekstraklasy i zasłużonym liderem
- W Płocku mieli świetny plan, który zaczyna się spłacać
- Czy Nafciarze mają szansę na mistrzostwo Polski?
Wisła Płock kiedyś
Legendarny Paweł Zarzeczny zwykł zawsze mawiać, że nie prowadzi prywatnych rozmów i nie ma znaczenia, ile wypił alkoholu, bo i tak wszystko zapamięta i zacytuje. Ja mam inne zasady – co zdarzyło się w Vegas zostaje jednak w Vegas (nawet jeśli to nie Vegas a zwany Kansasem podłódzki Konstantynów). Kilka półprywatnych rozmów jednak tu wykorzystam. Wszystko po to, by dać Wam, drodzy Czytelnicy pełny obraz sytuacji, z którą jednak nie jest łatwo się zmierzyć – po siedmiu kolejkach Ekstraklasy jej liderem, w pełni zresztą zasłużenie, jest Wisła Płock.
Siedzieliśmy kiedyś na piwie z Pawłem Magdoniem, obecnym dyrektorem sportowym Wisły Płock. Tak (informacja dla młodszych czytelników): były czasy, gdy dało się wyjść na łódzką Piotrkowską w towarzystwie piłkarza, a nikt nie robił zdjęć i nie zarzucał mu lekceważenia obowiązków. Było inaczej niż dziś – także dlatego że nikt nie miał przy sobie zawsze aparatu fotograficznego w telefonie. Ba, początkowo nikt nie miał nawet telefonów, bo ówczesna komórka nie dość, że była bardzo droga, to jeszcze wielka i ciężka (tak, czuję się staro pamiętając takie rzeczy).
Piłkarze, z którymi chodziłem na piwo wiedzieli, że będę raczej zaostrzał ocenę ich występów niż zawyżał noty w “Przeglądzie Sportowym”. Zdarzyło mi się na ten przykład widzieć pewnego piłkarza w radosnym nastroju wieczór przed ligowym meczem – podszedłem i powiedziałem, że jak zagra słabo nie będę miał skrupułów pisząc relację. Zniknął z klubu (tanecznego), następnego dnia strzelił gola dla klubu (piłkarskiego), wieczorem zobaczyliśmy się na Piotrkowskiej. Ale notę i tak dostał minus jeden. Po znajomości.
Wracając jednak do tematu Wisły Płock i jej dyrektora sportowego. Siedzieliśmy kiedyś na piwie na Piotrkowskiej, żadna wielka impreza. Ale Paweł powiedział zdanie, które pamiętam do dzisiaj: – Ten trener (imię i nazwisko do znajomości redakcji, choć rozwiązanie dość oczywiste) każe mi rozgrywać piłkę. A ja nie jestem od tego. Ja mam przerwać akcję i wywalić w kosmos! Nie wiedział, kogo sprowadza na stopera? – żalił mi się Magdoń, wtedy reprezentant Polski (tak, tak!).
Wisła Płock obecnie
Dziś ten sam Paweł Magdoń opowiada w wywiadzie z Łukaszem Olkowiczem w Przeglądzie Sportowym, że Wisła Płock ma wyglądać efektownie, że zespół nie może grać zachowawczo a musi ofensywnie. Piłką, do przodu. I ja to kocham, ja to kupuję. Zwłaszcza, że to samo Paweł mówił mi, gdy pracę w Płocku zaczynał. Od początku miał pomysł i plan, a teraz zbiera plony. I na szczęście był to pomysł zupełnie inny niż miał na siebie jako stopera.
Jestem zdania, że najważniejszą decyzją każdego prezesa klubu i dyrektora sportowego jest ta, którą podejmuje wybierając trenera. Wytycza szlak, pokazuje kierunek, w którym ma iść jego zespół i dobiera sobie przewodnika na tę wyprawę. Jeśli po kilku etapach lub słabszym początku jednak zmienia zdanie i szkoleniowca, by w kolejnym sezonie znów powtórzyć te same błędy, to pokazuje, że do roboty zwyczajnie się nie nadaje.
W Płocku wiedzieli kogo zatrudniają przedstawiając umowę Pavolowi Stano. Słowak też doskonale wie, jak chce pracować i z drogi nie schodzi. A przecież nie zawsze bywało tak różowo, jak jest teraz, gdy każdy go klepie po plecach – dość przypomnieć majowy mecz z Wartą Poznań i bolesną porażkę 0:3 przed własną publicznością. Podopieczni Dawida Szulczka doskonale wykorzystali fakt, że płocczanie konsekwentnie starali się rozgrywać piłkę od własnej bramki, choć wtedy jeszcze nie byli do tego przygotowani. A jednak Stano z obranej drogi nie zszedł i dziś prowadzi zespół, na który naprawdę miło się patrzy. W zamieszczonym tu parę tygodni temu wywiadzie z Ireneuszem Jeleniem mój rozmówca wspominał dawną opinię o swoim byłym klubie (“Chcesz oduczyć się grać w piłkę? Idź do Płocka!”). Dziś czasy się zmieniły, piłkarze pod okiem Pavola Stano stają się lepszymi graczami. Weźmy choćby Aleksandra Pawlaka, który z gracza praktycznie nieznanego, stał się w kilka miesięcy czołowym ligowym prawym obrońcą. Chłopak spoza radarów trenerów młodzieżowych reprezentacji, grający głównie w rezerwach płockiego klubu, nagle przebojem wchodzi do poważnej piłki – działa na wyobraźnię, prawda?
W Płocku wiedzą co robią. Niby się osłabili sprzedając Damiana Michalskiego do Greuther Fuerth, ale przecież na środku obrony mają wręcz kłopot bogactwa. Doszło do tego, że przed wyjazdem do Szczecina Stano powiedział bardzo dobrze wcześniej grającemu Steve’owi Kapuadiemu, że ten zostanie w Płocku, bo szansę muszą dostać inni. Decyzja dziwna, ale pokazująca, jak wielką wagę słowacki trener przywiązuje do tego, by każdy gracz z kadry czuł się i dostał nagrodę za sumienna pracę na treningach. W meczu z Pogonią szansę dostał Anton Krywociuk i strzelił gola.
Nie wiem, jak długo Wisła Płock pozostanie liderem Ekstraklasy. Może się zdarzyć, że zrobi nagle “polskie Leicester”, ale jednak szanse na to wielkie nie są – są w lidze kluby o znacznie większym potencjale, mające po prostu droższych, a co za tym idzie lepszych piłkarzy. Zdziwię się jednak jeśli tego sezonu płocczanie nie skończą w czołówce. Dla mnie to na pewno zespół na piątkę, także tę ligową. Bo w naszej lidze tak wielu klubom brakuje stabilności i konsekwencji, że ta płocka powinna zostać nagrodzona. Wyniki Wisły to naprawdę nie jest przypadek, a coś wypracowanego na bardzo podobno wymagających treningach Pavola Stano.
Komuś wychowanemu na polskiej piłce lat 90-tych i przełomu wieków, pamiętającemu doskonale czasy, gdy piłkarze grający w Płocku od 1997 do 2003 roku mieli w piłkarskim CV aż cztery kluby i to bez żadnego transferu – Petrochemię, Petro, Orlen, i obecną Wisłę – dziwnie patrzy się na to, co dzieje się w dawnej stolicy Polski. Mecze rozgrywane przy ul. Łukasiewicza rzadko bywały piłkarskimi ucztami, a kojarzyły się raczej z ciężarami. Nawet dla komentatorów, bo stanowisko było tam wyjątkowo kiepskie – nisko, daleko od murawy i na dodatek z przyciemnianą szybą. Dziś na Wisłę jeździ się i patrzy z przyjemnością, a piłkarze i działacze robią sporo, by biletów brakowało także wtedy, gdy zostaną już otwarte wszystkie trybuny. I tego właśnie płocczanom i całej lidze życzę.
Żelisław Żyżyński, Canal+Sport
Komentarze