Większość kibiców w Polsce nie będzie miała problemów z odpowiedzią na pytanie zawarte w tytule. To przecież oczywiste – przynajmniej dla tych wielu fanów najaktywniejszych na Twitterze – wszyscy polscy dziennikarze sportowi są kibicami Rakowa Częstochowa. Sprawa nie jest jednak tak prosta jak droga Lecha Poznań do fazy grupowej Ligi Konferencji.
Trzy tygodnie temu, tuż przed powrotem do weekendowych kalendarzy meczów Ekstraklasy, wiele mediów wrzuciło ankiety z hasłem: kto zostanie mistrzem Polski. Ot, zwykła zabawa, którą należy potraktować z dystansem, tym bardziej, że zysk z ewentualnego dobrego typu da niewielką satysfakcję, a zanotować sporą wpadkę nie jest trudno. Przecież dokładnie rok wcześniej najczęściej wracającym typem w tego typu sondach była Legia – widać więc, że ryzyko poważnej i wypominanej potem pomyłki jest spore. Ja dyplomatycznie rzuciłem więc w ankiecie CANAL+ Sport, że mistrzem zostanie ktoś z czwórki: Lech, Legia, Pogoń i Raków, ale wiele moich koleżanek i kolegów zdecydowało się na odważniejszy typ. Zabawowo rzecz jasna, ale patrząc na reakcje kibiców nie wszyscy formułę zabawy zrozumieli. Osąd był szybki: typujesz Raków na mistrza – jesteś kibicem Rakowa. Na domiar złego sezonowcem, bo przecież rok wcześniej typowałeś Legię. A Rakowowi przez lata poniewierki po niższych ligach nie kibicowałeś. I tak dalej, nie ma tego sensu tego nawet cytować. Jak jednak łatwo typ pomylić z życzeniem, prawda?
Od czasu tamtych ankiet minęły trzy tygodnie, a przecież nawet jeden tydzień to w futbolu szmat czasu. Typy z Rakowem brzmią jednak coraz bardziej realnie. Nie dlatego, by jakoś fantastycznie zaczął sezon ligowy – w obu meczach miał swoje problemy, a przecież by je zmniejszyć jedno spotkanie nawet przełożył. Chodzi po prostu o wizję i to taką długofalową. Bez zmian na stanowisku trenera przynajmniej raz na dwa sezony, bez wzlotów i upadków, z konsekwentnie realizowanym planem. Planem na sukces.
Klub nie jest fabryką gwoździ, w której wystarczy kupić najlepsze materiały i maszyny oraz zatrudnić fachowców do ich obsługi, by być pewnym sukcesu. Tu wiele rzeczy może się nie udać, jednego przepisu na sukces nie ma. I to też trzeba wkalkulować w plan – oprócz zarządzania sukcesem trzeba umieć zarządzać także kryzysami, co siłą rzeczy jest znacznie trudniejsze. Te wyzwania oczywiście wciąż przed Rakowem i to na obu polach – tak zarządzania sukcesem, jak i porażką – ale wydaje się on być na dobrej drodze. W Częstochowie robą bowiem bardzo dużo, by prawdopodobieństwo porażki zmniejszyć, a przynajmniej by po wpadce nie musieć sobie wypominać, że można było zrobić więcej. Tego ostatniego najbardziej zresztą brakuje mi u innych drużyn, które w poprzednim sezonie dostały się do Europy. W Gdańsku, Szczecinie i Poznaniu szefowie klubów nie spojrzą sobie w oczy i nie powiedzą: więcej zrobić się nie dało. Pod Jasną Górą rachunku sumienia przeprowadzać raczej nie będą musieli, nawet gdy nie awansują do grupy w Lidze Konferencji i nie zepnie się rachunek ekonomiczny pucharowej przygody. Bo wciąż – powiedzmy sobie szczerze – szanse Lecha na fazę grupową są znacznie wyższe niż te Rakowa. Dodajmy także, że poznaniacy uczciwie sobie na nie zapracowali, zdobywając mistrzostwo Polski. To było jednak w poprzednim sezonie, a w tym dobrą robotę kontynuują tylko w Częstochowie, mieście wciąż głodnym sukcesu.
Ten głód sukcesu potwierdza nawet przeprowadzony wczoraj transfer Bartosza Nowaka. Szukamy kogoś do środka pola? Jest kandydat sprawdzony w lidze, dobrze znany pod każdym względem, a na dodatek z klubu, który nie odrzuci dobrej oferty. Przygotowujemy więc dobrą ofertę i mamy wartościowego środkowego pomocnika, a na dodatek Polaka. Zwłaszcza, że akurat większej liczby Polaków, podobnie jak wartościowych młodych zawodników w Rakowie brakuje.
Ceny za polskich piłkarzy przy transferach wewnątrz ligi są wysokie, więc trudno dziś marzyć, by ktoś zbudował zespół tak, jak Widzew w latach 90-tych i Wisła w kolejnej dekadzie. Cieszy więc, że w Częstochowie rozwija się akademia – spojrzałem na klubową stronę, gdzie sporo jest zdjęć chłopców ściskających dłoń Roberta Grafa po podpisaniu pierwszego profesjonalnego kontraktu. Oby zmienili z czasem proporcje w pierwszym zespole. A propos zaś wspomnianego dyrektora sportowego – jego też Raków wyciągnął z innego klubu, osiągając porozumienie z Wartą. Co pokazuje, że jest tam poważny, długofalowy plan.
Tego planu kibice innych klubów zazdroszczą tym z Częstochowy. Raków może zazdrościć wielu klubom liczby fanów i pięknych stadionów, ale stabilności i perspektyw wszyscy zazdroszczą klubowi Michała Świerczewskiego.
Jest sporo dziennikarzy pracujących blisko jednego klubu lub w mediach lokalnych, którzy nie kryją swoich sympatii klubowych. Ja zajmuję się całą polską piłką i czasami im nawet zazdroszczę tych kibicowskich emocji, których dawno już nie przeżywam. Czasem trzymam kciuki za jakiś zespół, bo jego wygrana będzie mi pasować do pomysłu na skrót do Ligi+, czasem po cichu kibicuję w konkretnym spotkaniu jakiemuś piłkarzowi z czystej ludzkiej sympatii, ale prawdziwe kibicowanie skończyło się dawno temu, gdy zacząłem jeszcze jako nastolatek pisać do krakowskiego Tempa, a potem do Przeglądu Sportowego. To przychodzi samo: znasz coraz więcej piłkarzy osobiście, siedzisz na meczach w loży prasowej, pracujesz a nie kibicujesz – normalna kolej rzeczy. I to się nie zmieni. Tak jest zresztą z wiekszością znanych mi dziennikarzy telewizyjnych – kibic zawsze może sobie dodać do narracji, że ktoś komuś sprzyja i nawet znaleźć coś na potwierdzenie tej tezy w jego komentarzu, ale gwarantuję – równie łatwo w komentarzu tego samego meczu znajdzie zdania, którymi ktoś może uzasadnić, że dziennikarz kibicuje rywalowi. Co wiele wspólnego z prawdą mieć nie będzie. Komentator jest obiektywny.
Prawdą jest natomiast, że zawsze będę kibicował wszystkim polskim drużynom w pucharach i wszystkim rozsądnym działaczom w polskiej piłce oraz inwestorom z konkretnym planem – takim jak ten Rakowa. Chciałbym by ci ostatni dali przykład kolejnym: że wato być cierpliwym, budować krok po kroku, a inwestycja w polski futbol okaże się trafiona.
I jeszcze na koniec w temacie inwestycji: premie za czołowe miejsca w Ekstraklasie i Puchar Polski są ostatnio naprawdę wysokie. Łatwo się nimi zakrztusić, za łatwo. A że głodny bardziej chce się najeść, proponuję by wypłaty przynajmniej połowy tych premii uzależnić od fazy pucharowej, do której dojdzie reprezentant Ekstraklasy w Europie. Tak, by każdy wiedział, że to, co dostanie za medal trzeba natychmiast zainwestować, a nie przejeść, by dostać jeszcze więcej.
Żelisław Żyżyński, Canal+Sport
Komentarze