– My z boku mogliśmy zakładać: przychodzi ofensywny trener, pewnie zdecyduje się na taką taktykę, a tu się okazało, że potrafi być elastyczny i dobrać rozwiązanie pasujące pod tę konkretną chwilę. Być może porównując zebrane materiały o Karabachu z tym, co widział na treningach, doszedł do zdania, że granie otwartego futbolu nie ma sensu – mówi w rozmowie z Goal.pl Paweł Wojtala, były piłkarz Lecha Poznań, a obecnie prezes Wielkopolskiego Związku Piłki Nożnej.
- Lech Poznań pokonał Karabach Agdam 1:0 w meczu otwierającym eliminacje Ligi Mistrzów
- To goście jednak przez większą część spotkania dominowali, choć nie potrafili przełożyć tego na bardzo klarowne okazje
- Zdaniem Pawła Wojtali, pierwsza połowa sprawiła, że piłkarze Karabachu stracili sporą część swoich sił i dlatego w drugiej części gry różnica między zespołami nie była aż tak widoczna
Lech – Karabach, czyli pochwała planu na mecz
Podobała się panu gra Lecha Poznań w meczu z Karabachem?
To nie był mecz, w którym priorytetem miała być ładna gra. Spodziewam się, że jeśli trener układał sobie w głowie hierarchię najważniejszych rzeczy, na pierwszym miejscu byłby wynik, na drugim skuteczność. I w obu tych cechach wszystko wypaliło. No, może szkoda sytuacji, jaką miał Filip Szymczak, bo tam powinno być 2:0. Tak czy inaczej Lech miał zapewnić sobie dobrą pozycję wyjściową do rewanżu i to zrobił. Co do samej gry, oczywiście były mankamenty. Lech miał problemy przy pressingu, dał się zdominować, długo optycznie to Karabach wyglądał lepiej. Inna sprawa, że trudno przypomnieć sobie, by była to jakaś nawałnica zakończona wieloma strzałami. Bardziej wyglądało to na bezradność w chwili, gdy Azerowie byli w okolicach pola karnego lub w jego obrębie.
Nie miał pan wrażenia, że Lech wyszedł na ten mecz spięty, ale im dalej w las, tym więcej luzu zyskiwał?
Myślę, że druga połowa wyglądała z perspektywy Lecha lepiej przede wszystkim dlatego, że piłkarze Karabachu poczuli osłabienie fizyczne. Właśnie ze względu na pierwszą część gry, która przy tym stylu musiała kosztować masę sił. A czy Lech był spięty? Możliwe. W Poznaniu oczekiwania zawsze są wysokie, coraz wyższe. Po tym, jak klub zdobył w roku stulecia mistrzostwo, teraz wszyscy chcą zobaczyć kontynuację marszu w górę. Presja od pierwszego meczu sezonu na pewno jest czymś, co da się odczuć.
John van den Brom postawił wczoraj na grę defensywną, mimo że z założenia jest trenerem lubującym się w ofensywie. To był klucz do zwycięstwa?
Tak. Plan był dość jasno widoczny – zaangażować większą liczbę zawodników do gry defensywnej i spróbować wyprowadzać jakieś zabójcze akcje. Skoro plan udało się zrealizować, można mówić, że był on kluczem do zwycięstwa.
Był pan zaskoczony takim podejściem trenera do meczu?
Dlatego to on jest trenerem, a nie my. My z boku mogliśmy zakładać: przychodzi ofensywny trener, pewnie zdecyduje się na taką taktykę, a tu się okazało, że potrafi być elastyczny i dobrać rozwiązanie pasujące pod tę konkretną chwilę. Być może porównując zebrane materiały o Karabachu z tym, co widział na treningach, doszedł do zdania, że granie otwartego futbolu nie ma sensu. Więcej – dopuszczam możliwość, że będziemy oglądać w tym sezonie dwa różne Lechy Poznań. Ten ligowy bazujący na posiadaniu i dominacji, oraz ten europejski, pragmatyczny, jak z wtorkowego meczu. Nie sądzę, by komuś to przeszkadzało, jeśli będzie osiągać takie wyniki jak z Azerami. Taktykę wymusza też system rozgrywek. 34 kolejki w lidze dają jakieś pole do eksperymentów, do poszukiwań odpowiedzi na pytania. W europejskich pucharach, przynajmniej w eliminacjach, grasz tylko mecz i rewanż i jak któreś z tych spotkań ci nie wyjdzie, to cię nie ma.
Co z debiutantami i Superpucharem?
Holenderscy trenerzy mają taką opinię, że zagranicą zgrywają ludzi z lepszego świata, tymczasem Van den Brom nie ukrywa swojej fascynacji Lechem. Traktuje pan to jako dobrą wróżbę?
Przede wszystkim nie jestem przekonany, że to jest jakaś reguła z tymi holenderskimi trenerami. Jednak Lech faktycznie ma sporo do zaoferowania – to, jak funkcjonuje klub, jakich ma kibiców – i dla trenera, który nie znał realiów polskiej piłki, może to być miłe zaskoczenie.
Van den Brom mówił po meczu, że nie było to spotkanie, w którym powinni debiutować Sousa i Citaiszwili. Zaskakuje to pana, że zawodnicy o tej jakości nie pomogli na murawie?
Musimy spojrzeć na dwie rzeczy – taktykę i liczbę zajęć, w których uczestniczyli. Patrząc na te sprawy szeroko, trudno się dziwić. Być może Van den Brom miał w głowie myśl o ich wprowadzeniu w trakcie gry, ale skoro zespół dobrze funkcjonował, uznał to pewnie za niepotrzebne ryzyko. Czasem rzucenie zawodnika po dwóch treningach na tak ważny mecz może spalić i samego piłkarza, i dobry wynik. W sezonie Sousa i Citaiszwili będą mieli jeszcze sporo okazji, by się zaprezentować.
Wiele się mówi o Superpucharze i tym, że Lech chciał go przełożyć. Na logikę wydaje się to idealna okazja, by Portugalczyka i Gruzina jakoś wkomponować w drużynę, a później dać im szansę w rewanżu. A jakie jest pana podejście w tej sprawie?
Jeżeli chcemy, żeby ranga Superpucharu była odpowiednio wysoka, musimy mieć stałą datę, powiedzmy tydzień przed ligą, jak obecnie. Możliwości dla klubów grających w pucharach są różne, na przykład rotowanie składem. Zresztą trener już zapowiedział, że zobaczymy inną jedenastkę przeciwko Rakowowi i dobrze. To niezła szansa dla zmienników i właśnie dla piłkarzy, którzy dopiero przyszli. Lech ma szeroką kadrę, poradzi sobie.
Czy ta kołderka nie jest zbyt krótka?
Ja się właśnie tak zastanawiam, czy Lech faktycznie ma szeroką kadrę… Nie ma pan obaw, że historia się powtórzy? Bo nawet jeśli transfery Sousy i Citaiszwiliego wyglądają jakościowo bardzo dobrze, to po odejściach innych zawodników kołderka według mnie znów wygląda na zbyt krótką… Mniej piłkarzy przyszło niż odeszło.
Ale okienko transferowe się dopiero rozkręca, także z ocenami wstrzymajmy się do jego zakończenia. Tym bardziej, że Lech też w dużej mierze działa na zasadzie dawania szans młodym zawodnikom, wprowadzania ich. No i wciąż nie wiemy, jak daleko Lech dojdzie w europejskich pucharach, czy w ogóle zagra w fazie grupowej którychkolwiek rozgrywek. A to też jest czynnik decydujący przy budowaniu kadry. Bo dziś powiemy, że jest zbyt wąska na granie co trzy dni, a jutro – oby nie – okaże się, że nie ma potrzeby.
Sprawdzałem prognozę pogody dla Baku na wtorek. W czasie meczu temperatura ma nie zejść poniżej 30 stopni, na niebie ma być pełne słońce. Czy faktycznie jest tak, że drużyna nieprzystosowana do takich warunków może zostać ugotowana, czy to mit, bo zawodowy sportowiec jest przyzwyczajony do wszystkich okoliczności przyrody?
Powinien być, tym bardziej, że mam wątpliwości czy warunki w Baku będą odbiegały od tego, co przez ostatnie tygodnie mieliśmy w Polsce. Było gorąco, było duszno. Upał nie powinien być czymś, co jakoś szczególnie zaskoczy piłkarzy Lecha.
To na koniec. Jakie szanse procentowo dawał pan Lechowi na awans przed wczorajszym meczem, jakie obecnie?
Biorąc pod uwagę, że Lech dopiero zaczyna przygotowania i na pewno nie jest faworytem dwumeczu, szanse rozkładały się u mnie 55 do 45 na korzyść Karabachu. Po wtorku widzę je jako 50 na 50.
Komentarze