On wrócił. Po raz pierwszy w styczniu, w momecie nominowania do pełnienia roli selekcjonera reprzentacji Polski Czesława Michniewicza. Po raz drugi na początku tego tygodnia, w momencie zamieszczenia przez Szymona Jadczaka gigantycznego artykułu dotyczącego przygód Michniewicza z telefonią komórkową w Polsce. Wrócił, w pełni wrócił, z maksymalną mocą. Temat rzekomego udziału jednego z najważniejszych polskich trenerów w obrzydliwym procederze korupcyjnym.
Wrócił, choć ten etap przecież wydawał się już zamknięty. Wrócił i… No właśnie. Chciałoby się napisać – “w świetle nowych faktów”. Ale nie, nie da się tutaj użyć tej wygodnej kalki używanej, przy zmianie zdania na dany temat. “W świetle nowych faktów” tutaj nie wystepuje – nowych faktów jako takich nie ma. Szymon Jadczak “tylko” dobrze znane wielu kibicom fakty zebrał, pokatalogował i ułożył w logicznej kolejności. “Tylko” pewne kwestie unaocznił, uplastycznił, wyróżnił tak, by nieco bardziej rzuciły się w oczy. Zastanawiałem się dzisiaj bardzo mocno – czy moje postrzeganie Czesława Michniewicza uległo zmianie? Czy artykuł Szymona Jadczaka był tutaj “gamechangerem”, czy jednak jedynie utwierdził mnie w moich przekonaniach?
Zacznijmy może od tego, że wierzę w niewinność Czesława Michniewicza. I tu już się zaczyna aneksowanie, tu już się zaczyna podkreślanie niuansów. Bo czym właściwie w tym wypadku jest niewnność? Dla jednego będzie to po prostu brak zarzutów, a to już sprawdzili mądrzejsi ode mnie dawno temu – i zarzutów nie postawili. Dla drugiego będzie to brak wyroku i tutaj także mamy jasność. Ale trzeci może już zwrócić uwagę na przykład na dochowanie należytej staranności przy zgłaszaniu organom ścigania przewinień innych kibiców czy piłkarzy. I trzeba wobec tego pytać: czy Michniewicz wiedział? A jeśli wiedział, to czemu nie zgłaszał, czemu nie działał, szczególnie, że przecież ta korupcyjna skorupa w omawianym okresie zaczynała coraz mocniej pękać? Zresztą, jest jeszcze czwarta grupa, dla której “niewinność” to termin najbardziej szeroki. I w ich rozumieniu słowa “niewinność” nie mieści się wieloletnie utrzymywanie kontaktów z szefem mafii piłkarskiej, i to niezależnie od charakteru tej relacji, treści rozmów, od faktycznego wpływu tych rozmów na wyniki piłkarskie.
Zasadniczo daleko mi do obu skrajnych grup. Nie uważam, że brak wyroku i zarzutów oznacza zamknięcie sprawy – zbyt wiele rzeczy w życiu zmalowałem zupełnie bezkarnie, by ufać, że brak zarzutów i wyroku to wystarczający sposób na opisywanie rzeczywistości. Daleko mi też do grupy najbardziej zasadniczej, która wykluczyłaby Czesława Michniewicza z futbolu, albo przynajmniej z pełnienia obowiązków związanych z kadrą narodową, już za sam fakt rozmów z “Fryzjerem”. I nie chodzi mi tutaj wyłącznie o Michniewicza, ale też o całą zgraję piłkarskich bohaterów, którzy miewali momenty gigantycznej słabości – i Łukasz Piszczek jest tutaj pewnie tym, który otwiera długą listę. Jest dla mnie jasne, że zepsucie futbolu tamtych lat było na tyle głębokie, że trudno byłoby nam uzbierać dość kandydatów do obsadzenia wszystkich stanowisk w sztabach szkoleniowych w Ekstraklasie. I moim zdaniem odpowiednie kary zamieszanym w proceder wymierzył sąd – dalszy ostracyzm byłby bezskuteczny, zwłaszcza, że w piłce roi się od postaci takich jak Michniewicz, który wyroku i zarzutów nie ma, a jednak… W najlepszym wypadku: budzi kontrowersje.
W styczniu ponownie, nie po raz pierwszy, zasiadłem do owoców benedyktyńskiej pracy Dominika Panka, odpowiedzialnego za stronę Piłkarska Mafia. Wówczas, również za sprawą swojej wizyty w Hejt Parku Kanału Sportowego, Michniewicz uspokoił mnie w wielu kwestiach. Nie mam wątpliwości, że on sam nie sprzedał meczu ze Świtem, a to chyba było spotkanie, które najmocniej uderzało w jego wizerunek. Jego wytłumaczenia brzmią przekonująco, zwłaszcza, gdy nałożymy na to kontekst Polkowic, łącznie z pamiętnym przebieraniem się w autokarze, by uniknąć okazji do składania ofert korupcyjnych. Biorąc pod uwagę, że “podejrzanych” meczów, w których ustawieniu Michniewicz mógł brać udział, było jak na lekarstwo – trudno jest mi wskazać nawet dzisiaj mecz, o którym z przekonaniem ktokolwiek mógłby napisać – nasz selekcjoner to sprzedał. W moim świecie piłkarskich wartości, w świecie, w którym boleśnie rozczarowywały mnie nawet legendy mojego ukochanego klubu, sprzedanie meczu jest tym Rubikonem. Gdyby Michniewicz mecz sprzedał, nie wyobrażałbym sobie reprezentacji Polski z nim na pokładzie. A zdaje się, że jednak meczu nie sprzedał – przynajmniej nikt nie potrafi wskazać takiego, którego przebieg i kontekst w oczywisty sposób wskazywałby na winę Michniewicza.
Natomiast dalej znajdują się wątpliwości etyczne, które zamiast ginąć – od stycznia jedynie się nasilają. W styczniu uderzyła mnie u Michniewicza jedna luka – dotycząca rozmowy z “Fryzjerem”, który równocześnie łączył się z Januszem Wójcikiem, całość miała formę konferencji. To nie są rozmowy, które się zapomina, nie w okresie, w którym Michniewicz miał tak gorącą końcówkę sezonu, nie w momencie, gdy za moment biedny Lech Poznań ma zdobyć Puchar Polski, z ligi ma się spieprzyć zespół prowadzony przez byłego selekcjonera. Nadal wierzę, że Michniewicz tego meczu nie opędzlował. Ale o tej rozmowie, przynajmniej w mojej opinii, powinien pamiętać, bo to nie jest gadka-szmatka, którą zapomina się tydzień później. W styczniu to była moja największa bolączka, dlaczego Michniewicz uparcie twierdzi, że nie pamięta, nie przypomina sobie, to było dawno, może żonę bolał brzuch i szukał apteki przez telefon, a “Fryzjer” wiedział, że najlepiej w aptekach orientuje się Wójcik. – To reprezentacja Polski – myślałem. – Kibice reprezentacji Polski zasługują na pełną szczerość.
Tej szczerości mi brakowało, bo nie uważam, by łatwo się zapominało tego typu rozmowy z tego typu ludźmi.
A dzisiaj, niestety, takich rozmów mam więcej. Cztery różne próby dodzwonienia się do “Fryzjera” i w akcie desperacji telefon w środku nocy do zakładu fryzjerskiego konkubiny Ryszarda Forbricha – a wszystko tuż po wygraniu Pucharu Polski. Odebranie telefonu od Przemysława Erdmana tuż po tym, gdy Erdman zainkasował 100 tysięcy złotych. Brak wiedzy na temat negocjowania przez jego podopiecznych ceny sprzedania meczu… w przerwie tego meczu. Są pewne granice w odgrywaniu roli niekumatego. Jeśli w przerwie spotkania, jako trener, nie widzisz, nie wiesz, nie masz pojęcia o tym, że fizjoterapeuta i część drużyny negocjuje przez telefon cenę sprzedaży punktów – to co ty jesteś za trener?! Już pal licho, że Michniewicz nie zgłaszał propozycji korupcyjnych do organów ścigania, pal licho, że prawdopodobnie wiedział naprawdę sporo o tym, co się wyczynia za kulisami i nic z tym nie robił – włącznie z tym, że nie zrywał kontaktów z “Fryzjerem”. Naprawdę, jestem w stanie to wybaczyć, bo jak już wspomniałem – jestem człowiekiem o wątpliwej moralności i szerokim poczuciu wyrozumiałości dla wszelkiej maści złoczyńców. Ale unikanie tego tematu, zasłanianie się brakiem pamięci czy wręcz ataki na tych, którzy formułują pytania o tamte czasy to droga donikąd.
Staram się rozumieć Czesława Michniewicza. Jeśli jest winny uczestnictwa w całym procederze korupcyjnym to oczywiście prawdy powiedzieć nie może. Ale ja, być może naiwnie, wierzę, że brak zarzutów i wyroku to nie jest przypadek, błąd śledczych, wykiwanie prokuratury przez trenera. To może być konsekwencja tego, że Michniewicz był częścią tego zdegenerowanego środowiska, ale tego środowiska nie napędzał własnymi transakcjami punktowymi. Ale jeśli faktycznie tak jest, jeśli wokół niego płonął korupcyjny pożar, jeśli ustawianie meczów jego drużyny było grane nawet w przerwach spotkań, jeśli “Fryzjer” łączył się z nim w trakcie rozmów z innymi szkoleniowcami – to niech Michniewicz jednak spróbuje o tym opowiedzieć. Wprost, bez uciekania w niepamięć. Już raz przecież przyznał, że miał propozycje korupcyjną z Górnika Polkowice, ze szczegółami wyjaśnił przebieg całej sytuacji. Dlaczego nie wyjawi równie obszernie, co się działo wokół tych podejrzanych spotkań, za które karnie odpowiedzieli m.in. jego piłkarze czy sędziowie prowadzący te mecze? Bo nie chce gnoić swoich byłych piłkarzy, nie chce rozdrapywać ran? Mało przekonujące, jak na człowieka, który reprezentuje 40 milionów kibiców.
Najgorsza jest świadomość, że prawda tak naprawdę będzie jedynie dodatkiem do wyniku sportowego. Sprawa Czesława Michniewicza, sprawa 27 godzin przegadanych z “Fryzjerem”, zagadkowych telefonów tuż przed i tuż po meczach, nie zostanie nigdy w pełni wyjaśniona, nigdy nie będziemy mieć stuprocentowej pewności, co do udziału Michniewicza w całym tym syfie. Czy naprawdę poruszając się w śmierdzącym bagnie zdołał pozostać czysty, czy to w ogóle było możliwe? Jeśli tak, to w jaki sposób, jakim cudem, jakim kosztem? Jak go kiwali jego podopieczni, jak ponad nim odbywały się transakcje na poziomie zarząd klubu – sędzia? No i druga strona medalu. Jeśli był w tej sprawie równie umoczony jak wielu innych, to jak udało mu się przejść przez to piekło bez choćby jednego zarzutu, jakim cudem jedynym człowiekiem, który wprost zarzucił mu przynajmniej brak przeszkadzania w korupcyjnym procederze jest Janusz Wójcik? Dlaczego nie obciążali Michniewicza inni, dlaczego na postawie ich zeznań selekcjoner nie trafił przed sąd?
Nie dowiemy się, a ocena Michniewicza będzie całkowicie uzależniona od wyników reprezentacji. Jeśli osiągnie z nią sukces, będziemy podkreślać brak zarzutów i wyroku. Jeśli przegra z kretesem, zostanie mu wyciągnięta każda z 27 godzin rozmów z “Fryzjerem”. Ocenę zachowań Michniewicza z czasów poznańsko-wronieckich zdeterminują wyniki trzech meczów w Katarze. Brzmi dość upiornie i groteskowo, ale niestety – zdaje się, że tak właśnie się stanie.
Szkoda, nie tylko dlatego, że wielu wrażliwym kibicom niedomknięcie wątku korupcyjnego odbiera smak kibicowania reprezentacji. Szkoda, bo te kulisy, niezależnie od tego, jakie ostatecznie były rzeczywiste ruchy Michniewicza, wydają się materiałem na bestseller. Jedyny człowiek, który mógłby to wszystko opowiedzieć, spisać, puścić do Empików i żyć jak król z tantiemów, upiera się, że niczego nie pamięta.
Komentarze