Polska – Belgia. Nie udał się rewanż za lanie 1:6 w Brukseli. Przy wypełnionym po brzegi Stadionie Narodowym Polska przegrała w meczu 4. kolejki Ligi Narodów z Belgią 0:1 (0:1) ustępując klasą swoim przeciwnikom znacznie wyraźniej, niż mógł sugerować wynik.
- Porażka była do przewidzenia, bo klasa rywala nie podlega dyskusji
- Podobnie, jak różnica poziomów. Belgowie pod względem wyniku nie zdeklasowali Polaków, jednak patrząc na jakość gry – owszem
- Po czterech meczach Ligi Narodów Biało-Czerwoni mają cztery punkty. Zajmują trzecie miejsce w grupie z trzema punktami przewagi nad Walią
Polska – Belgia. I co z tego, że bez De Bruyne?
Personalia nie mają większego znaczenia, jeśli największą siłą drużyny jest system. W Brukseli lekcję piłki – tak nam się wtedy wydawało – dał Polakom Kevin de Bruyne, ale gdy go zabrakło, wcale nie zwiększyło to ich szans. Słowa “system szkolenia” od wielu lat kojarzymy własnie z Belgią i kolejny raz mogliśmy się boleśnie przekonać, co się stanie, gdy oba te systemy – ich i nasz – zderzą się ze sobą. To nie jest kwestia wyniku, bo przy odrobinie szczęścia jeszcze przed przerwą powinniśmy remisować, niewykluczone, że raz na dwadzieścia spotkań Biało-Czerwoni nawet by wygrali, jednak różnica była kosmiczna. Od organizacji pressingu na połowie przeciwnika, przez szybkość przechodzenia z obrony do ataku, kończąc na znacznie wyższych indywidualnych umiejętnościach belgijskich zmienników od polskich “starterów”.
Gol jak na rozgrzewce
Czasami można było odnieść wrażenie, że wysokość porażki drużyny Czesława Michniewicza w największym stopniu uzależniona była od tego, czy Belgom zwyczajnie się chciało. Wszyscy pamiętamy, co się działo, gdy postanowili w Brukseli zagrać na najwyższym biegu całą drugą połowę. Tu tego biegu nie wrzucili, co nie przeszkodziło im wykręcać posiadania piłki przebijającego 70 proc.
Gola strzelili jednak – można powiedzieć – tradycyjnie, czyli dzięki uprzejmości Polaków. Najpierw Youri Tielemans miał przed polem karnym tyle miejsca, co kilkadziesiąt minut wcześniej na rozgrzewce, a po jego dośrodkowaniu Michy Batshuayi urwał się na kilka metrów Mateuszowi Wietesce i Kamilowi Glikowi, dzięki czemu strzał głową do bramki był tylko formalnością. Polacy odgryźli się dwa razy, co było jak momenty wyrwane z całego kontekstu. Swoją szansę miał Sebastian Szymański, który bardzo dobrze przyjął świetne crossowe podaanie od Matty’ego Casha, ale uderzył nad poprzeczką. Chyba jeszcze lepszą okazję zmarnował jednak Nicolo Zalewski pudłując minimalnie po dośrodkowaniu Roberta Lewandowksiego.
Lewadowskiego – co warto zaznaczyć – tego dnia bezproduktywnego, być może zmęczonego sezonem, grającego jeden z najsłabszych meczów w reprezentacji Polski.
Ofensywnie Polacy byli przez 80 minut tak bezradni (choć w końcówce ponownie mogli wyrównać i to w sposób niezwykle efektowny, gdy w ekwilibrystyczny sposób huknął Karol Świderski, a później gdy ten sam zawodnik uderzył w słupek), że do momentu sytuacji z końcówki uzasadnione były myśli, czy czasem mecz w Brukseli pod tym względem nie był w naszym wykonaniu lepszy. Największym pozytywem po tym spotkaniu jest to, że nie każdy mecz musimy grać z Belgami. Niech się teraz męczą inni.
Komentarze