Broniący się przed spadkiem z Premier League Everton, dwukrotnie prowadził z Brentford. Mimo tego ostatecznie przegrał 2:3.
- Everton nie wykorzystał niedzielnej porażki Burnley
- Drużyna Franka Lamparda może mieć do siebie spore pretensje
- Na własne życzenie przegrała z Brentford u siebie 2:3
Piłkarski dramat drużyny Franka Lamparda
W niedzielne popołudnie drugi mecz z rzędu przegrało grające o utrzymanie w Premier League Burnley. Bezpośredni konkurent, czyli Everton zamierzał to wykorzystać na własnym stadionie przeciwko Brentford. Triumf drużyny Franka Lamparda oznaczał, że jego podopieczni mieliby pięć punktów przewagi nad strefą spadkową.
Idealny scenariusz dla Evertonu ziścił się już po dziesięciu minutach gry. Wówczas Dominic Calvert-Lewin wykorzystał świetnie dośrodkowanie w pole karne i pokonał bramkarza po precyzyjnym strzale. Gospodarze skomplikowali sobie jednak sytuację w 18. minucie, gdy Jarrad Branthwaite otrzymał czerwoną kartkę. To nie był jednak koniec błędów Evertonu. Bramkę samobójczą w 37. minucie zdobył weteran, czyli Seamus Coleman. Fatalną serię pomyłek gospodarzy w drugiej minucie doliczonego czasu gry przerwał Richarlison. Brazylijczyk wykorzystał rzut karny.
Przed przerwą Everton miał niskie posiadanie piłki. Mimo tego potrafił wykreować sporo okazji strzeleckich. Po zmianie stron gospodarze mieli futbolówkę przy nodze jeszcze rzadziej. Na bramkę przeciwnika oddali ponadto tylko dwa strzały. Z kolei Brentford odwróciło losy spotkania w dwie minuty. Najpierw z rzutu rożnego dośrodkował Christian Eriksen, a gola strzelił Yoane Wissa. Chwilę później w trudnej sytuacji świetnie zachował się Rico Henry, który zadał Evertonowi trzeci i ostateczny cios. Gospodarze przegrali 2:3, a mecz kończyli w dziewięciu (czerwoną kartkę otrzymał Salomon Rondon).
Komentarze