“Za styl nikt punktów nie daje” to jest taka klasyka wypowiedzi w polskiej piłce jak “derby rządzą się własnymi prawami” oraz “niewykorzystane sytuacje lubią się mścić”. Niestety, w przeciwieństwie do dwóch kolejnych hasełek, deprecjonowanie stylu pociąga za sobą konkretne, negatywne konsekwencje, które być może w sposób nieplanowany, być może w sposób nie do końca świadomy wpływają na futbolową rzeczywistość. Bo co to oznacza, że za styl punktów nie dają?
Pierwsze boiskowe wyjaśnienie jest banalne – cel uświęca środki. Nie liczy się spektakularna i efektowna gra, nie liczą się piękne akcje, nie liczą się wspaniałe dryblingi. Liczy się tylko to, co znajduje się na tablicy świetlnej. Jeśli sytuacja tego wymaga, styl odkłada się do szafy, zamiast eleganckich pantofelków bierze gumowe kalosze i brnie przez bagno, wymachując po drodze wielką maczetą. Za styl nikt punktów nie daje – ucina trener, który właśnie wygrał 1:0 po meczu, w którym efektywnego czasu gry było ze 20 minut – pozostałe 70 to faule, 45-sekundowe wyrzucanie piłki z autu i inne sztuczki, które zabijają mecz, a wraz z zabijaniem meczu – zabijają też piękno piłki nożnej. Przekonanie, że styl nie daje punktów, jest o pół kroku od stwierdzenia, że można grać byle jak. To jest zresztą moim zdaniem bardzo niedoceniane określenie – “byle jak”. W życiu codziennym jest obecne bardzo często, niechlujna praca domowa, niedokładnie posprzątane mieszkanie, samochód zaparkowany na dwóch miejscach pod sklepem. “Byle jak” – pieklimy się, gdy znowu z szafy wypadają upchnięte tam na siłę koszulki.
W piłce – na razie skupię się na murawie – rzadziej tego określenia używamy, bo w praktyce musielibyśmy go używać właściwie bezustannie. Poczynając od określenia pomysłów na rozegranie piłki, przez krycie przy stałych fragmentach, aż po proste czynności techniczne. Byle jak kopnął, byle jak przykrył, byle jak pobiegł. Byle jak zagrał, zresztą tak jak cała drużyna, po prostu przesmyknął się przez 90 minut i jest już o tydzień bliżej kolejnej wypłaty. I tak sobie “byle jak” płynie 3/4 ligi – pozostała ćwiartka to ta wąska elita, której akurat idzie karta oraz nieco szerszy dół, gdzie “bylejakość” byłaby zbawieniem od “beznadziei”.
Być może te dwie kwestie nie są ze sobą związane, ale coś mi podpowiada, że jednak da się tutaj odnaleźć pewien związek przyczynowo-skutkowy. Tak długo w środowisku piłkarskim brzęczymy o tym, że za styl punktów nie dają, że dokonujemy rozszerzenia – i ten brak stylu zostaje z nami już po zejściu z boiska. Nie zliczę, ile razy obserwowałem w polskiej piłce takie sytuacje, gdy minimalny wręcz wysiłek, mógłby kompletnie odmienić postrzeganie danej sytuacji. Szczera rozmowa z zatroskanym prezesem zadłużonego klubu, ale taka bez obiecanek-cacanek. Punkt widzenia kibiców zmienia się z każdym wypowiedzianym przez prezesa zdaniem, choć przecież jak klub był zadłużony, tak zadłużony jest nadal. Prezes powie – co mi po postrzeganiu kibiców, skoro za styl punktów nie dają, za szczere wywiady pieniędzy. Ale jednak ja jestem głęboko przekonany, że tutaj styl ma znaczenie.
Takich przykładów możemy sobie wymieniać wiele – zawodnik, dla którego problemem był głupi 30-metrowy spacer murawą i podziękowanie kibicom gości ściśniętym w niewygodnej klatce. Trener, który odmówił poprowadzenia zajęć WF-u w szkole partnerskiej swojego klubu, rzekomo z uwagi na obowiązki wynikające z pracy w I zespole. Dyrektor sportowy, który nie znajduje 30 minut na wytłumaczenie kibicom swoich ruchów. Junior, któremu nie chce się napompować piłek przed treningiem. Drobniutkie pierdoły, których na co dzień nie zauważamy, a które w praktyce mają wpływ na styl. Zaznaczam od razu – to wszystko zmyślone sytuacje, żebyśmy nie zajęli się za moment szukaniem trenera, który olewa najmłodszych kibicow. Natomiast każdy, kto interesuje się piłką, każdy, kto kibicuje, bez trudu znajdzie parę przykładów na własnym podwórku, gdy przedstawiciel środowiska piłkarskiego westchnął: za styl punktów nie dają – po czym zaniechał jakiegokolwiek dbania o styl.
Tak, teraz już się chyba zdradziłem. Chodzi o zespół Radomiaka. Albo inaczej – chodzi o klub Radomiak, bo przecież zespół też najwyraźniej decyzji działaczy nie rozumie. Zwolnienie Dariusza Banasika zostało omówione już przez mądrzejszych ode mnie na sto różnych sposobów. Mogę jedynie się podpisać pod tymi najbardziej popularnymi:
- ta decyzja nie ma uzasadnienia sportowego – bo Radomiak wciąż ma wynik wysoko ponad stan
- ta decyzja nie ma uzasadnienia biorąc pod uwagę historię Dariusza Banasika – Radomiak pod jego wodzą przeszedł drogę od zupełnie zwyczajnego II-ligowca do rewelacji jesieni w Ekstraklasie, z pewnym utrzymaniem na długo przed końcem ligi
- ta decyzja nie ma uzasadnienia biorąc pod uwagę okoliczności – Radomiak naprawdę trenował w ostatnim czasie jak Jerzy Janowicz przed legendarnym wywiadem: “gdzieś po szopach”. Boiska jak nie zalane, to zryte, jak nie zryte, to zajęte, kadra rozsypana, również przez kontuzje złapane na tych kartofliskach
- ta decyzja nie ma uzasadnienia biorąc pod uwagę ambicje i klasę całego Radomiaka – to klub, który do Ekstraklasy powrócił po wielu latach, a ustalmy od razu – nigdy też nie miał żadnych szalonych piłkarskich tradycji. Nie ma ani stadionu, ani bazy treningowej, ani zwalającej z nóg tradycji, ani wielkiego budżetu. Ma Banasika, to znaczy: miał.
Wczoraj podczas porankowego gadania z Leszkiem Milewskim i Kamilem Kanią doszliśmy do wspólnego wniosku: Banasik i jego cała romantyczna historia to był rodzaj plastra. Dość obszernego plastra zakrywającego rozległe rany, szwy i inne niedociągnięcia Radomiaka. Jego zerwanie to jak otwarcie puszki Pandory, od razu wszystko, co złe wysypuje się na światło dzienne. To wszystko są jednak rzeczy dość banalne, wszyscy myślimy tak samo, tu nie ma pola do dyskusji, bo poczucie niesprawiedliwego potraktowania Dariusza Banasika ma każdy normalny człowiek, tak jak każdy normalny człowiek współczuł Lewandowskiemu podczas ostatnich imprez z okazji wręczenia Złotej Piłki. Ja jednak powróciłbym do stylu, do tego “bylejakiego” wykonania.
Akceptuję, że ktoś w Radomiaku stracił wiarę, że Dariusz Banasik będzie w stanie wyjść z dołka. Akceptuję, że działacze bali się już o kolejny sezon i wiedzieli, że drużynę będzie musiał poprowadzić ktoś inny. Ale rany boskie – czemu teraz, czemu w takim stylu? Dariusz Banasik traci robotę w trakcie sezonu, zostaje zwyczajnie zwolniony. Człowiekowi, który zbudował ekstraklasowy Radomiak, który stał się człowiekiem-instytucją, który dał swojemu miastu najpiękniejsze sportowe chwile, prawdopodobnie w całej jego historii, odmawia się nawet prawa do pożegnania z kibicami. Radomiakowi zostały w Ekstraklasie cztery mecze, różnice punktowe są takie, że to w praktyce seria czterech meczów sparingowych. Jasne, możemy wyciągnąć wysokość premii za poszczególne miejsca w lidze, ale mimo wszystko – to takie towarzyskie granko, gdzie ani nic dobrego już na Radom nie czeka, ani też nic złego się nie powinno wydarzyć. Zwalnianie Banasika w takim momencie, to jest po prostu brak stylu, brak klasy, brak jakiegokolwiek instynktu samozachowawczego.
Kurczę, żyjemy w świecie piłki nożnej, gdzie tajemnice, kontrakty poukrywane w sejfach i ciągłe mylenie tropów to chleb powszedni. Zresztą, nie trzeba mylenia tropów, taki Guardiola przecież wiedział i w City, i w Bayernie, że przejmuje klub na 6 miesięcy wstecz. Ktoś powie: no dobrze, czyli powiedzieć Banasikowi, że jest zwolniony, Lewandowskiemu, że wskakuje na karuzelę, ale te cztery mecze ma dograć Banasik?! Cóż… Tak. Po prostu – to by było zachowanie minimum przyzwoitości. Okej, rozchodzimy się po sezonie, twój następca już sobie tu powolutku zaczyna działać, ale chcemy zrobić to z klasą, z pamiątkową paterą po ostatnim meczu i specjalną koszulką z napisem “Darek, zawsze będziesz jednym z nas”.
W teorii to nic nie zmienia, bo przecież styl punktów nie daje. No ale właśnie… Może jednak daje?
Radomiak spieprzył to po całości nie tylko momentem zwolnienia, ale też tą nieporadną propozycją, by Banasik został doradcą ds. sportowych, może czymś na kształt dyrektora. W praktyce – to kolejna mokra szmata w pysk legendy klubu. A już mówienie o tej propozycji otwarcie, niejako przerzucanie odpowiedzialności na Banasika – “no my chcieliśmy, ale patrzta, olał nas i odszedł” – to ohyda. Słuchaj, Darek, zrobiłeś dwa awanse, ale teraz chcielibyśmy, żebyś zajął się hodowlą jedwabników w naszej klubowej altance, gdzie trzymamy różne owady. Co? Jak to nie chcesz? Opuszczasz Radomiak?!
Od początku do samego końca, od pomysłu na zmianę, po taką pierdołę jak propozycja pracy w nowej roli – Radomiak postępował bez stylu, bez klasy, bez minimalnego rozeznania w nastrojach. Przeglądam komentarze kibiców Radomiaka, przeglądam oświadczenia ich stowarzyszenia, przeglądam profile facebookowe. Klub kompletnie zohydził własnym fanom najlepszy sezon w historii. Radomiak ten sezon miał już wygrany, miał już w garści, cokolwiek by zrobił na finiszu, jakiekolwiek zanotował wyniki – kibice po ostatnim meczu uznaliby, że byli częścią niesamowitej przygody, że razem z klubem pisali historię. Na własne życzenie to wszystko roztrwonił, w sekundę zgubił sympatię wszystkich postronnych kibiców, ale co najgorsze – odebrał smak tego sezonu własnym fanom.
W jednym starym filmie padło hasełko, które stało się niemalże kultowe: pieniądze to nie wszystko, ale wszystko bez pieniędzy, to chuj.
Z każdym sezonem, z każdym miesiącem przekonuję się, że styl to nie wszystko. Ale wszystko bez stylu, to odebranie kibicom radości z kibicowania własnej drużynie. A to jeszcze gorsze, niż ten wulgaryzm.
Idealne podsumowanie całej sytuacji. W tym kraju bardzo rzadko zdarza się żeby ktoś załatwiał takie sprawy z klasą. Przaśna okrągła twarz pana Sławka silącego się na eksperta wypłynęła z pełną siłą. Zwolnili Banasika w pijackim amoku po wódce z Grzegorzem G. – pewnym byłym i dobrze znanym arbitrem.
Tak jest, tak jest, Pana.