Niesprawiedliwe zwolnienia trenerów są w polskiej kulturze ligowej zakorzenione tak głęboko, jak karp zakorzeniony jest w wigilii Świąt Bożego Narodzenia. Wczoraj mieliśmy tego dobry przykład. Zadajcie sami pytanie: kto z was, przy pierwszej informacji o rozstaniu Górnika Łęczna z Kieresiem, nie pomyślał: no tak, w Łęcznej też nie trzymają ciśnienia. No tak, jak nie idzie, to pozbawieni wyobraźni działacze zwalniają trenera, tak najprościej. No tak, kolejny szkoleniowiec, który jest ofiarą własnego sukcesu. No tak, niby mamy 2022, a wracamy do lat dziewięćdziesiątych i instytucji trenera-strażaka.
Gdy okazało się jednak, że to Kiereś zrezygnował, mam wrażenie, że trochę nie wiedzieliśmy co z tą informacją zrobić. Jest wypracowany schemat zachowań na dziwaczne zwolnienia trenerów, wszyscy wiemy co wtedy: jest pochylenie się nad trudem i znojem trenera, nad przelanymi przez niego łzami, potem i krwią. Jest uderzenie pięścią w stół, za każdym razem, gdy pomyśli się o niesprawiedliwości, jakiej zaznał trener ze strony tych wstrętnych działaczy.
Ale tutaj?
Gdy wychodzi cały na biało Velo Nikitović?
I mówi w Weszłopolskich na antenie Kanału Sportowego, że wiadomość od Kieresia zepsuła mu niedzielny rosół?
Że żadnej teorii spiskowej nie ma, Kiereś żadnego ruchu ze strony działaczy z Łęcznej nie uprzedził, bo nikt, absolutnie nikt w klubie nie chciał się z Kieresiem rozstać?
Co ma sens, bo rozstanie się z Kieresiem było bez sensu, bo na lepszego trenera Górnika po prostu nie stać?
I dawali tej wiedzy działacze z Łęcznej dowód, próbując Kieresia przekonać, mówiąc “no weź, Kamil, zostań, jeszcze parę meczów tylko”, ale Kiereś uznał, że nie?
No tak. Tutaj mierzymy się, jako środowisko śledzących – a co, tak się dzisiaj mówi – uniwersum Ekstraklasy, ze zdarzeniem może nie precedensowym, ale jednak rzadkim. Którego interpretacja jest może nawet pewnym wyzwaniem, czymś trudniejszym, niż zdzielenie działacza łopatą.
Ja muszę choćby przyznać, że nie kupuję. Nie kupuję wytłumaczeń Kieresia, o których powiedział Nikitović. Kiereś miał bowiem powiedzieć, że on nie jest w stanie dotrzeć do piłkarzy. Że już jego uwagi taktyczne to jak groch o ścianę. I w takim układzie musi odejść.
Aby uściślić: kupuję, że mógł zobaczyć brak przełożenia swojego planu na mecz. Mógł załamać ręce. Miał prawo. Może nawet od dawna.
Ale w tym układzie, na siedem meczów przed końcem, jeśli zarząd uznaje, żebyś to jednak ty, Kamil, poprowadził to do końca – przez te dwa miesiące, które zlecą jak z bicza trzasł – no to jestem skłonny wysłuchać argumentacji działaczy. Argumentacji, która najwyraźniej brzmi: OK, Kamil, rozumiemy twoje wątpliwości. Rozumiemy, że chłopaki cię chyba zawiedli. Ale jeśli ty tego nie ogarniesz, to kto ma ogarnąć? Kogo, twoim zdaniem, mamy sprowadzić, żeby jego uwagi dotarły? Na kilka kolejek?
Dochodzi do tego jeszcze kwestia momentu. Jeśli Kiereś chciał odejść, to była przerwa reprezentacyjna. Górnik byłby w lepszej sytuacji. Również dlatego, że nowy trener byłby w lepszej sytuacji. Miałby czas nauczyć się imion piłkarzy przed wystawieniem ich na mecz. A tak, kolejny z meczów o wszystko za chwilę – nie jest jasne, że Górnik kogokolwiek na czas ogarnie.
Czyli co?
Klasyczne od ściany do ściany?
Zwykle winni działacze, a ofiarą trener, to teraz ofiarą działacze, a winnym trener?
Spróbujmy, tak w ogóle, unikać łatwych interpretacji. Bo, jakkolwiek, zdarzają się prawdziwe. Tak zdaje mi się, że rzadziej niż się wydaje.
Gdybym miał zgadywać – i zastrzegł, że strzelam – co mogło kierować Kamilem Kieresiem, to pierwszą rzeczą byłaby frustracja. Stres. Faktyczne zmęczenie materiału. Ta zapominana, wręcz lekceważona kwestia, która jednak jakieś znaczenie ma – psychika. Może być męczące – zmęczeniem wszechogarniającym – gdy odczuwasz zbyt długo bezradność. A tak może czuć się Kamil Kiereś, jeśli przygotował plan, a potem widzi, jak wpada on na boisku w trak.
Jest jednak i mój drugi strzał. Polegający na tym, że Kamil Kiereś, moim zdaniem, w tym momencie, odchodząc z Górnika, pozostawia po sobie sportowo dobre wrażenie. Takie, by pozostać na trenerskiej karuzeli Ekstraklasie. By, jak znowu komuś będzie się palić – a palić się będzie niebawem, jesienią – to nazwisko Kieresia będzie poważnie brane pod uwagę. Tu i ówdzie. Bo dwa awanse. Bo długo walka w Ekstraklasie powyżej swojej kategorii wagowej. Bo przy okazji ćwierćfinał Pucharu Polski.
Czy bilet na ekstraklasową karuzelę mógłby stracić ważność do końca sezonu?
Nie wiem. Bo tego nie da się wiedzieć na pewno.
Ale jakby Górnik wpadł w spiralę. Przegrał w Gliwicach. Gdzie, według ligowej teorii spiskowej, Piast robi murawę pod siebie wzorem torów klubów żużlowych. Gdyby Górnik potem przegrał z Radomiakiem, który może nie gra za dobrze, ale wciąż może wygrać z Łęczną, bo dlaczego nie. Potem wyjazdy na Raków i Lech – dziękuję bardzo. Końcówka może jest bardziej pod złapanie kontaktu – Termalica, Górnik, Jagiellonia – ale wtedy już może być pozamiatane.
Czy trener Kiereś, gdyby przegrał osiem kolejnych meczów wiosną – jest w połowie – dalej miałby reputację kogoś, kto z Łęczną dzielnie się bił i w sumie zrobił wynik ponad stan? Czy jednak pewne furtki by się zamknęły? Czy jednak ta końcówka, potencjalnie dość nudna, żyzna głównie w porażki, zmieniłaby jego postrzeganie w dość istotny sposób?
Nie podejrzewam Kamila Kieresia o aż takie wyrachowanie, to chciałbym stanowczo zaznaczyć.
Powiem tak: rzadko kiedy czyjakolwiek decyzja ma tylko jedno źródło. Zakładam, że troska o własną reputację mogła być jedną ze składowych – proporcji nie jestem w stanie oszacować. Ale myślę, że owszem – odchodząc teraz, Kiereś mniej ryzykuje w kontekście pozostania na ekstraklasowym, zamiast pierwszoligowym horyzoncie. 47 lat na karku trenera – może upływający czas też miał wpływ, tak jak lubi mieć wpływ na wszystko.
Ostatecznie przy tym rozstaniu, nawet jeśli na Lubelszczyźnie będą mieli żal, to trzeba pamiętać: Velo Nikitović wczoraj nazwał trenera Kieresia najlepszym trenerem w historii tego klubu. I jakkolwiek zawsze jakoś ciężko oswoić się z myślą, że ten, tu, to chodząca historia, tak w tym trudnym momencie wznieść klub aż do ESA… To jest jednak nieporównywalnie większy sukces, niż zrobić ESA w latach, kiedy łęcznianie naprawdę mieli kasy pod dostatkiem, szczególnie na tle innych.
W tym ujęciu, nawet ludzie Górnika mogą powiedzieć: OK, szkoda, że nie jest inaczej. Ale z drugiej strony:
Skoro chciał podjąć taką decyzję, miał do niej prawo.
I tej decyzji należy się szacunek. Bo może nie został na ostatnie siedem kolejek sezonu – sezonu, który, przypomnę, miał być ekstraklasową przygodą, a nie walką o życie. Ale zrobił i tak o tysiąc procent więcej, niż ktokolwiek zakładał.
Komentarze