27 maja 2019 roku. Derby prowadzone przez Franka Lamparda rozgrywa finał play-offów o awans do Premier League. Finał, który ostatecznie przegrywa. Promocję do elity wywalczyła Aston Villa, jednak i dla trenera Baranów znalazło się miejsce wśród najlepszych. Swoją legendę przygarnęła Chelsea. Na Stamford Bridge dostał półtora roku i – chyba na szczęście dla The Blues – został zastąpiony Thomasem Tuchelem. Po 12 miesiącach odpoczynku przyjął propozycję Evertonu. Jego bilans za sterami The Toffees to aktualnie siedem porażek w 11 meczach.
- Było Derby, była Chelsea, jest Everton, a zaraz może Evertonu nie być – droga Franka Lamparda przez trenerkę nie należy do najłatwiejszych i najbardziej liniowych
- Kto popełnił większy błąd? Władze The Toffees, które już rozważają pożegnanie 43-letniego szkoleniowca, czy Anglik, który na tę pracę się zgodził?
- Dzięki obecności Christiana Eriksena Brentford znowu wygląda jak drużyna, na którą patrzy się z większą lub mniejszą przyjemnością
- Arsenal wybrał się w krótką podróż i dostał w trąbę w derbach Londynu
- Przegrać z Tottenhamem to nie wstyd. Natomiast przegrać 1:5 to już co innego. Newcastle jednak nie chce grać w Premier League?
Start marzeń
Przygoda z Derby była wręcz idealnym początkiem kariery w zawodzie trenera. Powiedzmy sobie szczerze – gdyby Barany pokonały Aston Villę, Frank Lampard byłby dzisiaj w zupełnie innymi miejscu. Nawet jeżeli ekipa z Pride Park pożegnałaby się z Premier League po zaledwie jednym sezonie. Awans do elity to mocny wpis w CV. A nuż udałoby się utrzymać. Niezależnie od tego, jak faktycznie potoczyłaby się ta relacja, Lampard mógłby powiedzieć – to moja drużyna, to ja z nią dokonałem tego i tego. I w tym przypadku nawet powrót do Championship nie wyglądałby źle. Nie było wystarczających funduszy, nie mieliśmy odpowiednich piłkarzy, po prostu byliśmy zbyt słabi na rywalizację z najlepszymi. Spoko Frank, zdarza się. Takie Norwich czy taki Watford robią to regularnie. Góra, dół, góra, dół. Zaraz do Premier League wróci Fulham, Aleksandar Mitrović strzeli dziesięć goli i już w marcu będzie rozmyślał nad tym, czy zdoła pobić kolejny rekord na zapleczu.
Jak spadać, to z wysokiego konia?
Zamiast awansu była Chelsea. Okej, to niezbyt fortunne sformułowanie. Praca na Stamford Bridge to potężny awans, pod każdym względem. Sportowym, finansowym, prestiżowym. Jednak także, o czym być może nie mówiło się zbyt dużo, o czym być może zbyt długo nie myślał także sam Lampard, to ogromny “awans” pod względem presji. Jednego dnia prowadzisz drużyną, która może, jednak nie musi, a kolejnego obejmujesz zespół, który nie może, tylko musi. Przeskok okazał się zbyt duży i co chyba będzie bardziej odpowiednim określeniem, zbyt wczesny. Czy Franka zastanawiał się nad tym, co będzie, jeżeli się nie uda? Jeżeli jego Chelsea nie zdoła nawiązać walki ze ścisłą czołówką? Ryzyko było ogromne. Anglik stawiał na szali swoją renomę (a raczej pozytywne wrażenie, jakie wywarł w Derby) i poniekąd także legendę. Kibice domagający się jego zwolnienia to nie jest ten obrazek, na który zasłużył jako piłkarz. No ale wejść na boisko nie mógł, więc trybuny mogły go oceniać już tylko przez pryzmat tego, co robił jako trener. Za wysokie progi na frankolampardowe nogi.
Skok na złamanie karku
Jeżeli kontrakt z Chelsea był skokiem na głęboką wodę, to jak określić rozpoczęcie współpracy z Evertonem? Zatrudnienie na Goodison Park to skok na główkę do zbiornika, o którym wiadomo, że: jest dosyć płytki, na dnie są kamienie, nietrudno natrafić na stare opony i podobne śmieci, a na dodatek właściwie to niewiele widać, bo woda jest tak brudna. Ktoś powie: nie ma ryzyka, nie ma zabawy. Ale co jeżeli szanse na porażkę to 90%? Gdzie tu zabawa?
Mimo wszystko Frank podjął się tego zadania i już teraz, po zaledwie dwóch miesiącach, możemy powiedzieć, że popełnił błąd. W 11 meczach wygrał tylko cztery razy, w tym dwukrotnie w Pucharze Anglii. Everton wylądował na 17. miejscu, tuż nad strefą spadkową. Wprawdzie The Toffees mają jakąś przewagę nad najgorszą trójką, jednak sezon jeszcze się nie skończył. Skończyć może się za to związek Lamparda z niebieską częścią Merseyside. Plotki plotkami, ale na razie nie wygląda to najlepiej. Po Derby miało być tak pięknie. Tymczasem FL ma już w CV zwolnienie z Chelsea i dramatyczny bilans w nowym miejscu pracy. Po rocznym rozbracie z zawodem, który miał posłużyć jako reset, Frankowi potrzebny jest… kolejny reset. Jest źle. Na szczęście Anglik ma tylko 43-lata i całe trenerskie życie przed sobą. Tylko niech już nie skacze bezmyślnie na główkę. Do wody można też wejść w zdecydowanie bardziej bezpieczny sposób.
Bohater nieoczywisty: Christian Eriksen
To nie Duńczyk strzelił dwa gole, to nie Duńczyk zanotował dwie asysty w meczu z Chelsea. 30-latek tylko raz wpisał się na listę strzelców, jednak musimy mu oddać to, co cesarskie – dzięki jego obecności Brentford znowu wygląda jak drużyna, na którą patrzy się z większą lub mniejszą przyjemnością. Jeżeli pod uwagę weźmiemy wszystkim znaną historię, a także to, że Eriksen wszedł do składu The Bees niemal bez przygotowania (mam na myśli odpowiednią liczbę treningów z obecnym zespołem) i gra jak z nut, raczej nie będziemy zaskoczeni plotkami łączącymi go z klubami z czołówki Premier League.
Wydarzenie kolejki: przekonujące zwycięstwo Crystal Palace w starciu z Arsenalem
Nie chcę się kłócić, jednak porażka Chelsea z Brentfordem jest dla mnie zdecydowanie mniejszą niespodzianką niż to, co w poniedziałkowy wieczór wydarzyło się na Selhurst Park. Arsenal wybrał się w krótką podróż i dostał w trąbę w derbach Londynu. Liga znów jest ciekawsza, walka o top four po raz kolejny nabrała rumieńców. To pozytywne aspekty porażki Kanonierów. Natomiast jeżeli spojrzymy na to wszystko perspektywy pokonanych, to… właściwie nie do końca wiadomo co. The Gunners w zaskakujący sposób oddali pole rywalom.
Po zakończonym spotkaniu Mikel Arteta w prostych słowach podsumował grę swoich podopiecznych: Byliśmy słabi (oczywiście na tym nie zakończył swojej wypowiedzi). Tak, Arsenal był słaby i tak, w kontekście rywalizacji z Tottenhamem o 4. miejsce na razie nie zmienia to nic. Wszystko (najprawdopodobniej) rozstrzygnie się 12 maja, gdy obie ekipy zmierzą się w bezpośrednim pojedynku.
Rozczarowanie kolejki: Newcastle
Przegrać z Tottenhamem to nie wstyd. Natomiast przegrać 1:5 to już inna para kaloszy. Piłkarze Newcastle wyszli na boisko w za dużych gumiakach, które zgubili na początku drugiej. Innymi słowy, Sroki po przerwie całkowicie straciły kontrolę nad spotkaniem i ze stolicy wrócił z bagażem pięciu goli. Wystarczy wspomnieć, że w drugiej odsłonie zmagań nie oddały żadnego celnego strzału. Po kontuzji Kierana Trippiera w końcu coś się posypało. Spadek? Chyba bez szans, chociaż wbrew pozorom ekipa z St James’ Park jeszcze nie może być pewna pozycji nad kreską. Na szczęście inni są zdecydowanie gorsi.
Polacy w Premier League
- Łukasz Fabiański (West Ham) – 90 minut i jeden obroniony strzał w starciu z Evertonem (2:1)
- Przemysław Płacheta (Norwich) – nie pojawił się w kadrze na pojedynek z Brightonem (0:0)
- Jakub Moder (Brighton) – doznał poważnej kontuzji niedługo po wejściu na boisko w 83. minucie w meczu z Norwich (0:0)
- Jan Bednarek (Southampton) – 90 minut w spotkaniu Leeds (1:1)
- Mateusz Klich (Leeds) – został zmieniony w 66. minucie rywalizacji z Southampton (1:1)
- Matty Cash (Aston Villa) – 90 minut w potyczce z Wolverhampton (1:2)
Komentarze