– Przedstawiano mnie czasem jako osobę, która umiera. Z którą nie wiadomo, co to będzie. Ja się tak nie czułem. A później z materiałów o mnie dowiadywałem się, że jestem w gorszym stanie, niż naprawdę byłem – mówi w szczerym wywiadzie z Goal.pl Adam Frączczak, napastnik Korony Kielce.
- W 2018 roku u Adama Frączczaka zdiagnozowano guza przysadki mózgowej
- Piłkarz Pogoni Szczecin (obecnie Korony Kielce) przeszedł operację i później rehabilitację, które skończyły się sukcesem, a on wrócił na boisko
- Teraz porozmawialiśmy z nim nie tyle o chorobie, a o jej “bokach” – postrzeganiu świata w inny sposób, wracaniu silniejszym, a także o rozłące z rodziną, która była efektem ubocznym transferu do Korony Kielce
Telefon nie przestawał dzwonić
Ilu wywiadów o twojej chorobie udzieliłeś w ostatnich paru latach?
Sporo tego było, choć nie liczyłem. W tamtym okresie, gdy moje problemy zostały nagłośnione, regularnie dostawałem prośbę, ale i później – już po wszystkim – w innych wywiadach wracano do sprawy guza.
To było męczące, czy w jakimś sensie stało się terapią, możliwością wygadania się?
Nie czułem potrzeby wygadywania się, a tym bardziej do opinii publicznej. Oczywiście, każdy chce czasem porozmawiać o swoich problemach, ale ja tę potrzebę załatwiałem w gronie rodzinnym albo wśród przyjaciół. Ale zdawałem sobie sprawę, że jest to temat, który interesuje ludzi, a takie zawsze przyciągają dziennikarzy. Nie chciałem tak robić, że z kimś porozmawiam, a innemu odmówię. Takie dzielenie mediów na lepsze i gorsze byłoby nie fair. Dlatego w tamtym czasie pojawiło się tyle wywiadów ze mną. Oczywiście to męczyło. Tym bardziej, że niektóre wydawały mi się dziwne.
Dziwne?
Przedstawiano mnie czasem jako osobę, która umiera. Z którą nie wiadomo, co to będzie. A ja się tak nie czułem. Te teksty nie korespondowały z rzeczywistością. Miałem świadomość, że jestem w dobrych rękach, a to dawało mi wielką nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. Układałem sobie w głowie pozytywne myślenie, w ogóle nie brałem pod uwagę najgorszych scenariuszy. A później z materiałów o mnie dowiadywałem się, że jestem w gorszym stanie, niż naprawdę byłem.
Pytam o te wywiady, bo jestem ciekawy, jak z takim zamieszaniem radzi sobie introwertyk. Ty kiedyś sam powiedziałeś, że denerwuje cię to, że nie jesteś otwarty do ludzi, a otwartym jest łatwiej. Czy to, że nagle zacząłeś odbierać dziesiątki telefonów, nie tylko od dziennikarzy, ale i innych ludzi po prostu życzących ci dobrze, zmieniło twoje usposobienie?
(chwila zastanowienia) Myślę, że tak. Teraz staram się być bardziej otwarty na ludzi. Ale to też nie jest tak, że zmieniłem się o 180 stopni. Nie da się tak łatwo zmienić sposobu bycia. Budowałem siebie przez całe życie, pewne fundamenty są nienaruszalne.
Wyciągnąć coś dobrego
Piłkarze często przy poważnych kontuzjach mówią: wrócę silniejszy. Ty wróciłeś?
Przede wszystkim mentalnie. A w tym powiedzeniu wbrew pozorom często nie chodzi o mental, tylko względy fizyczne. Nawet teraz widzieliśmy fajny przykład w klubie – Jacek Kiełb pół roku temu zerwał więzadła. Wystarczy spojrzeć na jego zdjęcia wtedy i dziś. Jest niesamowicie silny fizycznie. U mnie chodziło o budowanie siły w głowie. W takich chwilach zawsze przewartościowujesz pewne rzeczy, przestajesz zwracać uwagę na takie, które wcześniej niepotrzebnie wydawały ci się ważne. Ja na pewno dziś nie przejmuje się duperelami. One nie mają żadnego wpływu na moje życie.
To z drugiej strony – da się czerpać jakąś radość z trudnej sytuacji, w jakiej znalazł się człowiek? Na przykład z tego, że mogłeś spędzić więcej czasu z rodziną. Czy nieustannie jest złość?
Na pewno nie jest tak, że wszystko wspominam źle. Było wiele wzruszających chwil, które z nostalgią wspominam do dziś. Ale czasem wkradała się irytacja. Zwłaszcza w chwilach, gdy czułem, że już jest bardzo dobrze, że teoretycznie mógłbym już wszystko robić, znów grać w piłkę, a zostałem cofnięty z treningu. Takich zwrotów było kilka i nie powiem, by nie powodowały żadnych wątpliwości. To też był dobry trening mentalny – starać się wyciągać z tego coś dobrego. Czymś takim faktycznie było więcej czasu dla rodziny. Dziś z perspektywy czasu nie chcę mówić, że wyszło na plus, bo to brzmiałoby głupio, ale otworzyły mi się oczy na wiele rzeczy związanych z życiem.
Sztuka zaakceptowania tego, co jest
Byłeś trudnym pacjentem? Przekonywałeś lekarzy, że już się czujesz super i możesz wrócić na boisko, mimo że oni jeszcze woleli czekać?
Miałem pełne zaufanie do doktora Pietrzaka ze Szczecina. Wiedziałem, że nie robi mi na złość. Jeśli swoje decyzje podejmował w konsultacji z lekarzem, który mnie operował, to o co miałem się kłócić? Wiadomo, że byłem sfrustrowany, ale pozostało mi tylko zaakceptować to, co jest, i iść dalej.
Bardziej bałeś się wtedy, że mogą być jakieś komplikacje, że możesz nie dostać zielonego światła na powrót, czy momentu, w którym z własnej woli zakończysz karierę na dobre?
Trudniej będzie samemu powiedzieć sobie stop. Nie jest łatwo pogodzić się z ciężką kontuzją lub chorobą, ale w pewnym sensie to powoduje motywację. Natomiast zakończenie kariery w moim przypadku będzie oznaczać, że mam dość, że jestem przesycony. Już teraz są sytuacje, w których się zastanawiam, ile to jeszcze potrwa, ale na ten moment czuję się tak, jakbym miał dwadzieścia parę lat. Nie obchodzi mnie, gdy ktoś mówi, że jestem wiekowym zawodnikiem, bo dopóki będę czerpał radość, będę grał. Czy to będzie Ekstraklasa, czy IV liga, tak naprawdę nie ma znaczenia. Piłka sprawia, że umiem zapomnieć o wszystkim. Dlatego nawet jak mam okazję pokopać na orliku z jakimiś chłopakami, robię to.
Czyli będziesz jednym z tych weteranów, którzy w wieku 45 lat kopią po niższych ligach.
Nie wiem, czy dociągnę akurat do 45 lat, ale kto wie, może faktycznie wtedy będę grał w A-klasie? Kilka przykładów zawodników z dobrą przeszłością, którzy wciąż dla podtrzymania formy i przyjemności tak robią by się pewnie znalazło.
Rodzina została w Szczecinie
Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że jesteś spełniony w 90 proc. jako piłkarz. Co stanowi te 10 procent?
Brak wymiernego sukcesu w Pogoni Szczecin. Ale też i gry w reprezentacji, bo zawsze będąc młodym chłopakiem, wchodząc do Ekstraklasy, takie marzenia się pojawiają. Nie mogę czuć uczucia nasycenia i pełnej satysfakcji z tego, jak przeszedłem przez karierę, skoro nie zrealizowałem wszystkich celów.
Dobrze, że wspominasz o Pogoni, bo wydawało się, że twoja rodzina zapuściła tam korzenie. To one sprawiły, że do Kielc przyjechałeś sam?
Nie nazwałbym tego korzeniami, natomiast były powody, by rodzina została na miejscu. Po pierwsze moja sytuacja kontraktowa, po drugie syn gra w akademii Pogoni. Ma tam szkołę. Nie chcieliśmy wszystkiego nagle ucinać tylko dlatego, że dostałem ofertę z drugiego końca Polski. Jakoś udało się pogodzić to wszystko.
Da się przyzwyczaić do tak potężnej zmiany, jaką zapewnia rozłąka?
Nie jest to nic fajnego, ale też nie przesadzajmy. To nie jest jakaś sytuacja, która nikomu się nie zdarza. Ludzie wyjeżdżają do pracy, i to dużo dalej. Niektóre rodziny żyją na odległość, natomiast ważne w takich przypadkach jest to, by każdą możliwą chwilę spędzać ze sobą. Ja do Szczecina pojechałem w poprzedni weekend i staram się to robić w oparciu o terminarz. Tak, by miało to ręce i nogi. Wszystko da się pogodzić.
Rozmawiamy pół godziny, a ja już czuję, że mam do czynienia z facetem, który ma naprawdę mocny charakter.
To pomaga na boisku, bo często widzimy chłopaków, którzy mają może mniejsze umiejętności, ale walczą o każdą piłkę, poświęcają się dla drużyny, wsadzają głowę tam, gdzie inny boi się wsadzić nogę. Ale to nie jest tak, że jeśli nie widzisz u kogoś tego rodzaju zaangażowania, to on nie ma charakteru. Mniejszy lub większy ma każdy, bo bez charakteru nie da się uprawiać tego sportu. Setki razy zdarzają się sytuacje, że wszystko cię boli, że nie masz już sił, więc twoim paliwem staje się charakter. Albo jak bez niego utrzymywać codzienny reżim treningowy?
Kiedyś opowiedziałeś o tej gorszej części dzieciństwa. O tacie, który miał problem z alkoholem. To też kształtowało charakter?
Na pewno coś w tym jest, ale nie uważam, by dzieciaki mające normalne, świetne dzieciństwo nie mogły zostać bardzo dobrymi piłkarzami.
Wychowując syna czerpiesz trochę z antywzoru? Masz myśli, by robić wszystko, żeby on miał inne obrazki z dzieciństwa?
To nie do końca tak jest. Ja nie chcę z siebie robić pokrzywdzonego. Ludzie naprawdę mają większe problemy niż ja miałem. Sytuacja była, jaka była, ale ja od mojego taty nie zaznałem krzywdy, on zawsze był dla mnie dobry. I ja staram się być dla mojego syna taki sam. I też nie uważam, że jako rodzic nie popełniam błędów. Natomiast staram się wyciągać z nich wnioski.
Twój syn trenuje w akademii Pogoni, ale chyba nie należysz do Komitetu Oszalałych Rodziców?
Nie, zdecydowanie nie należę. Choć nie kryję, że chciałbym, by w przyszłości też grał w piłkę. Z drugiej strony wiem, że moje czy jego chęci nie wystarczą. Znam tę ścieżkę od środka i mam świadomość, ile czynników składa się na zostanie piłkarzem. Na razie cieszę się, że cały czas mu się to podoba. Że piłka go kręci i stała się jego pasją. A ja? Nie wywieram presji, ale staram się, by to nie zgasło.
Nigdy nie przestałem mieć ambicji
Wracając do ciebie. To prawda, że odrzuciłeś ofertę Wieczystej Kraków? Nie kusił łatwy zarobek?
To była kusząca propozycja, nie ma co ukrywać. Ale ambicjonalnie mój charakter nie pozwalał mi, by w tym momencie iść do tak niskiej ligi. Chciałem grać jeszcze o coś. Wybierając klub, kierowałem się tym, by nie był to zespół grający w środku tabeli I ligi i nie walczący o nic. Potrzebowałem presji, która zawsze napędza.
Czyli mając 34 lata wciąż masz wysokie ambicje sportowe.
Nakręca mnie to, że mogę wyjść na boisko i zagrać mecz. Że mogę walczyć o Ekstraklasę. Motywuje mnie to, że wciąż mam szansę zagrać ligę wyżej. Pojechać do Szczecina i wystąpić na nowym stadionie Pogoni. To moje cele, które sprawiają, że wciąż mi się chce.
Właściwie jak to się stało, że nigdy nie wyjechałeś za granicę? Wielu piłkarzy, którzy pokazali mniej od ciebie, wyjeżdżało.
Teraz wyjeżdżają, kiedyś nie wyjeżdżali. Choć miałem propozycje z zagranicy. Jedną z nich był wyjazd do Rosji, ale nie była to oferta na tyle dobra finansowo, żeby jechać kilka tysięcy kilometrów za piłką. Miałem też szansę za niezłe pieniądze ruszyć się do Arabii Saudyjskiej, ale też nie był to kontrakt na tyle lukratywny, żebym nie mógł odmówić. Poza tym byłoby dużo ciężej grać tak daleko od rodziny. To był główny powód tego, że zostałem na lata w Polsce.
Nie żałujesz, że nie dostałeś takiej propozycji, której nie mógłbyś powiedzieć „nie”?
Pewnie, że gdzieś takie myśli się pojawiają. Każdy chciałby dostać ofertę, która finansowo ustawi na całe życie. Ale nigdy nie uważałem, że pieniądze są najważniejsze. Raz są, innym razem ich nie ma. A szacunku nie da się kupić.
Komentarze