Ostatnio miałem przyjemność obejrzeć z synem mecz koszykówki, ŁKS Łódź przyjmował u siebie Polonię Warszawa. Jeden z naszych najbardziej doświadczonych zawodników bardzo szybko złapał kilka fauli i – jak to w koszykówce – moim zdaniem przynajmniej dwa mogły zostać spokojnie zinterpretowane jako zagrania mieszczące się w normach określonych przepisami. – Oglądaliśmy piłkarzy ŁKS-u, sędziowie nas oszukiwali, oglądaliśmy siatkarki ŁKS-u, sędziowie nas oszukiwali, na koszykówce jest to samo! – zażartowałem do syna, ale przyłapałem się – przecież zdarzało mi się tak myśleć zupełnie na poważnie. No kręcą nas, kręcą i tyle, nie pozwolą nam dzisiaj zdobyć punktów. Ale emocje kibica szybko korygowała chłodna kalkulacja dziennikarska – gdyby sędziowie nas kręcili, to przecież coś bym o tym wiedział – albo ja, albo moi koledzy, topowi dziennikarze w kraju, którzy naprawdę wiedzą wszystko, o wszystkich i wszędzie.
Tak, w mojej perspektywie, w perspektywie limankersa, kibola Rycerzy Wiosny, sędziowie zawsze kręcą ŁKS. Ale jednocześnie pamiętam doskonale, jak ŁKS robił dwa awanse rok po roku, najpierw z II ligi do I, potem z zaplecza Ekstraklasy na salony. Styl gry, który wówczas prezentowali łodzianie, wymuszał na rywalach agresywną, momentami brutalną grę. Gęstniało od czerwonych kartek, rzutów karnych, rzutów wolnych niemal na linii pola karnego. Czytałem wówczas z rozbawieniem komentarze o tym, jak to sędziowie pchają ŁKS ligę wyżej – bo widziałem na własne oczy, że każda czerwona kartka i każdy rzut karny były po prostu zasłużone. Pamiętam jak tworzyła się wówczas teoria spiskowa o PZPN-ie, który rozwija przed Łodzią czerwony dywan do Ekstraklasy i jak ta teoria kompletnie nie wytrzymywała zderzenia z rzeczywistością.
Kibic ma święte prawo do oburzenia – zresztą bardzo często słusznego, bo sędziowie mylą się nagminnie. Ma prawo do przyśpiewek na temat PZPN-u, które zawsze towarzyszą kontrowersyjnym decyzjom. Kibic ma nawet prawo wierzyć w spółdzielnię zawiązaną na rzecz niepowodzeń jego drużyny. Natomiast dalej jest już granica, którą moim zdaniem powinno się trzymać, gdy tylko zaczynasz współtworzyć środowisko piłkarskie.
Zarzucanie sędziom celowości i intencjonalności ze strony trenerów, piłkarzy, działaczy czy ogółem: ludzi współtworzących futbol. Coś, co tylko w ostatni weekend dotyczyło m.in. dwóch topowych trenerów – Jerzego Brzęczka i Marka Papszuna.
Najpierw seria pytań i odpowiedzi. Czy sędziowie się mylą? Oczywiście, że sędziowie się mylą, czasem w sposób kompromitujący, stanowiący futbolowy odpowiednik błędu w dodawaniu czy ortograficznej pomyłki na gimnazjalnym dyktandzie. Czy sędziowie okradają kluby z punktów? Tak, sędziowie okradają kluby z punktów, ba, czasem nawet z czegoś więcej – bo przecież do dziś wiele osób jest przekonanych, że wyłącznie ręka Rafała Siemaszki zadecydowała o spadkach i utrzymaniu w Ekstraklasie podczas pamiętnego sezonu z udaną misją ratunkową Arki Gdynia. Sędziowie krzywdzą. Sędziowie bywają niesprawiedliwi. Sędziowie bywają głównymi aktorami widowiska, choć przecież powinni znajdować się w cieniu. Kluczowe jest jednak pytanie, które nasuwa się jako kolejne: czy sędziowie robią to specjalnie? Z rozmysłem? Czy przyczyną ich pomyłek jest nieudolność, czy jednak pragnienie zaszkodzenia jednemu z zespołów? I tu dla mnie sytuacja jest równie jasna, jak przy poprzednich, właściwie retorycznych pytaniach.
Nie, sędziowie nie chcą zaszkodzić nikomu. Sędziowie po prostu bywają nieudolni, jak każdy człowiek. W teorii to pytanie jest w gruncie rzeczy nieistotne, poboczne – przecież rozmawiamy o tym, czy wynik meczu jest sprawiedliwy, a przy błędzie sędziowskim – na pewno sprawiedliwy nie jest. To, co sobie po meczu powie Brzęczek czy Papszun jest poza orbitą, bo z pragmatycznego punktu widzenia: liczą się punkty. W przypadku Wisły Kraków w ten weekend – jeden punkt zamiast trzech, bo najpierw VAR pozbawił wiślaków prawidłowo zdobytej bramki, a potem przez jego użycie i doliczenie aż siedmiu minut – Lechowi wystarczyło czasu, by wyrównać stan spotkania.
To jednak mylne wrażenie. Otóż wypowiedzi są bardzo istotne, bo wypowiedzi zawierają przekaz dotyczący całych rozgrywek.
Jerzy Brzęczek wychodzi przed kamery i mówi tak: “dziwnym trafem w tych ostatnich spotkaniach decyzje są na niekorzyść Wisły Kraków, ja proszę tylko o obiektywizm, bo zawodnicy ciężko pracują”.
Marek Papszun po meczu mówi tak: “zdecydowanym faworytem do mistrzostwa jest Lech. Szczególnie, jeśli weźmie się pod uwagę okoliczności, w jakich ostatnio odbywają się jego mecze, zwracam tu uwagę na sędziowanie”…
Brzmi nawet dość niewinnie, dopóki nie uświadomimy sobie rzeczywistego sensu tych słów. Jerzy Brzęczek sugeruje wprost: jakieś siły, bez osądzania, kto je inspiruje i w jaki sposob, wpływają na sędziów, by krzywdzili Wisłę Kraków. A zatem: liga jest skorumpowana, bo ktoś w ten czy inny sposób korumpuje arbitrów, próbując skrzywdzić Białą Gwiazdę. Proste wnioskowanie – skoro “dziwnym trafem zawsze na niekorzyść Wisły”, no to znaczy, że ktoś te “dziwne trafy” organizuje. U Papszuna jest jeszcze dalej, bo poza zacytowaną wypowiedzią była jeszcze konferencja, na której Papszun wyliczał – tutaj oczywisty błąd na korzyść Lecha, wcześniej niepodyktowany rzut karny w starciu poznańsko-częstochowskim. Papszun nigdy nie miał po drodze z arbitrami, ostatnio pisaliśmy o tym z Leszkiem w obszernym reportażu o jego początkach trenerskich. Ale odsiewając ozdobniki i eufemizmy, Papszun niemalże wprost zarzuca: Ekstraklasa jest ligą ustawioną. Ktoś zdecydował, że sędziowie mają faworyzować jeden z klubów.
Jak zareagowałaby liga, jak zareagowaliby kibice, gdyby obaj trenerzy nie owijali w bawełnę, tylko uprościli swoje wypowiedzi: ligą rządzi układ, który ma na celu zrzucenie z niej Wisły i koronowanie Kolejorza? A przecież to niemal wyłącznie kwestia doboru słów, bo sens się nie zmienia.
Takie słowa padaja z ust byłego selekcjonera reprezentacji Polski oraz szkoleniowca wicemistrza Polski, a obecnie też lidera Ekstraklasy. Dwóch spośród pięciu, może dziesięciu najważniejszych polskich trenerów, zgodnie stwierdza, że liga nie jest uczciwa. Jaki sygnał wysyłają w kierunku sponsorów, jaki sygnał wysyłają w kierunku ewentualnych nowych zawodników, w kierunku kibiców czy nawet własnej szatni? Oczywiście, jestem świadomy, że zwłaszcza w przypadku Marka Papszuna to rodzaj gry. Zdejmowanie presji z własnych zawodników, wyolbrzymianie potęgi Lecha, podkreślanie, że to poznaniacy pod każdym względem są faworytami do tytułu. Ale to też igranie z ogniem, bo Ekstraklasa naprawdę nie jest ligą o nieskazitelnym wizerunku, której żadna ryska nie zaszkodzi. Wręcz przeciwnie, liga mozolnie pracuje na odbudowę swojego image’u, poważnie szarpanego kolejnymi skandalami, od koni na murawie w Gliwicach, po incydenty autokarowe. Od problemów z płatnościami w Płocku, po zamknięte stadiony czy sektory. Dla statystycznego pana Janusza z Wrocławia, Ekstraklasa od lat jest siedliskiem patologii. A teraz jeszcze pan Janusz włącza swój ulubiony kanał sportowy i były selekcjoner upewnia go w przekonaniu: liga śmierdzi na kilometr. Korupcja, z którą tak długo walczono, nadal trawi Ekstraklasę. Nikt o tym głośno nie powie, ale nawet Brzęczek czuje pismo nosem – pomyśli sobie nasz niedzielny fan piłki nożnej.
Uważam, że to cholernie niebezpieczne zjawisko – przechodzimy do porządku dziennego nad tym, że najważniejsi przedstawiciele najważniejszych klubów beztrosko rzucają oskarżenia o brak uczciwości w rozgrywkach. Na tym tle – jestem zdecydowanie w drużynie Jarosława Królewskiego, który nie zostawił na sędziach suchej nitki, nieprawdopodobnie ich zbeształ, ale ani przez moment nie zarzucał im intencji skrzywdzenia Wisły, intencji pchania do góry zespołu Lecha Poznań. To jest postawa godna człowieka tworzącego polski futbol – krytyka, nawet bardzo ostra, może i po bandzie, ale nadal – krytyka błędów sędziowskich, a nie podważanie ich uczciwości. To, co zrobili Brzęczek i Papszun mogą zrobić sfrustrowani ojcowie tłumaczący na trybunach sport swoim dzieciakom – tak jak ja, gdy usprawiedliwiałem trzecią porażkę ŁKS-u na meczu trzeciej jego sekcji.
***
Swoje zdanie w temacie powołań dla Macieja Rybusa i Sebastiana Szymańskiego wyraziłem już w programie “Tetrycy”, gdzie wraz z Leszkiem Milewskim komentowaliśmy na gorąco: nic do nich nie mamy, ale to nie jest czas, by żądać od całego świata wyrzeczeń, a samemu nie być gotowym na pominięcie dwóch zawodników z ligi fundowanej przez zbrodniczy układ. Zdania nie zmieniam. Byłoby o wiele lepiej, byłoby o wiele bardziej elegancko, gdybyśmy walcząc o izolację Rosji w każdej możliwej dziedzinie sami przyłożył tę cegiełkę tam, gdzie to możliwe. A odcięcie zawodników z ligi rosyjskiej od występów w reprezentacji z pewnością byłoby taką cegiełką.
Jeśli Bóg da – i jeden, i drugi jeszcze się w kadrze nagrają, być może nadal jako zawodnicy ligi rosyjskiej. Ale nie dziś, nie w marcu 2022 roku, nie w czasie, gdy płonie Kijów. To gest, który i tak nie zaboli nawet w cząstce tak mocno, jak boli sterta innych konsekwencji obecnej wojny. Nie zaboli ani piłkarzy, ani selekcjonera.
Wszelkie błędy sędziowskie można było zrozumieć i wytłumaczyć przed erą VAR. Teraz jedyne wytłumaczenie to brak podstawowych kompetencji i wyszkolenia sędziów właśnie na VAR. Wprowadzenie tego systemu miało wyeliminować błędy ale tak nie jest. Frustracja kibiców, trenerów i zawodników jest wiec zrozumiała. Nie znaczy oczywiście, że to ustawki. Ale zdecydowanie słaby poziom sędziowania to sprawa PZPN, która niestety może wypaczyć wyniki i w konsekwencji zdecydować o spadku Wisły czy mistrzostwie Lecha.
Jest VAR,gdzie trzech byków jest ślepych,ale co robią sędziowie liniowi,którzy często są bliżej akcji?
Swoją droga ciekawe czy w przypadku spadku Wisły klub miałby opcje podać Ekstraklasę/PZPN do sądu o odszkodowanie lub przywrócenie do Ekstraklasy powołując się na właśnie takie błędy, które wbrew regulaminowi rozgrywek spowodowały utratę punktów i w konsekwencji spadek i znaczne straty finansowe z nim związane. Na podobnej zasadzie jak pacjenci mogą walczyć w sądzie w sprawie błędów lekarskich czy pracownicy z łamaniem kodeksu pracy przez pracodawcę.
Szybko zaczęliście usuwać komentarze xd