Nie ma znaczenia, że Cezary Kulesza powiedział „nie zgadzam się”. Paulo Sousa już nie poprowadzi reprezentacji Polski, a pytanie brzmi, jaką cenę za to zapłaci. On lub jego nowy klub.
- W drugi dzień świąt Paulo Sousa poinformował Cezarego Kuleszę, że chciałby opuścić reprezentację Polski
- Prezes PZPN nie wyraził zgody, a obie strony dały sobie czas na namysł, co dalej
- Czekając na rozwiązanie sytuacji, trudno chcieć, by Paulo Sousa miał poprowadzić reprezentację Polski w marcowych barażach
Paulo Sousa odejdzie z reprezentacji Polski
Nie wyobrażam sobie, by w marcu Sousa mógł poprowadzić kadrę. Nawet jeśli obrana przez niego droga – dążenia do proaktywnego futbolu oraz podchodzenia do meczów z największymi nie ze strachem, a z nadzieją – była czymś, czemu przyklaskiwałem z wiarą, właśnie okazało się, że wszystko, co Portugalczyk mówił nadaje się do spuszczenia w toalecie. Pamiętam słowa sprzed Euro o dumie z prowadzenia drużyny, której kibicuje cały kraj. Teraz po prośbie o rozwiązanie kontraktu Paulo Sousa nie będzie w stanie powiedzieć już niczego, w co będzie dało się uwierzyć.
A mówimy tu o zaufaniu na wielu poziomach, bo nie do końca jest tu jak na boisku, gdzie tylko jedna strona gra do jednej bramki. Poza murawą stron jest znacznie więcej. PZPN nie może sobie już pozwolić, by ufać trenerowi, który sam uznał etap za zakończony. Drużyna nie może być pewna, że nakreślony plan taktyczny oraz wybory personalne nie mają doprowadzić do wcześniejszego rozstania – wszak sukces w barażach oznacza automatyczne przedłużenie umowy. Wreszcie nikt z nas nie chce, by ewentualna porażka budziła kolejne pytania, czy nie była celowa. Być może Paulo Sousa tak stawianymi wątpliwościami powinien poczuć się urażony, ale on sam na te wątpliwości zapracował.
Nie mam przekonania, że Sousa się nie nadawał. Że ostatecznie definiuje go to, że wygrał tylko z trzema rywalami, z czego dwóch to San Marino i Andora. Nie umiem nie dostrzec próby (i nie nazwałbym jej nieskuteczną) wyprowadzenia nas z mrocznych czasów, gdy po porażce z Holandią karmiono nas hasłami sprowadzającymi naszych rywali do dwóch-trzech największych potęg na świecie. Albo do ośmiosekundowego milczenia kapitana po meczu z Włochami, w którym nie potrafiliśmy przekroczyć połowy boiska. Nie umiem nie zauważyć, że nie zdarzył się nawet jeden mecz bez strzelonej bramki, mimo że graliśmy i na Wembley, i w Sewilli. Ale mam też w głowie dość wulgarne powiedzenie mojego znajomego. Że gdy człowiek okazuje się – tu brzydki wyraz zaczynający się na „ch” – wszystko inne traci znaczenie. Nie wiedzieć czemu, to powiedzenie przypomniało mi się właśnie teraz.
Trzeba być naiwnym, by wierzyć w romantyzm w futbolu, ale to nie kwestia romantyzmu, a zasad, które zostały złamane. Braku szacunku do podpisanych umów. Okolicznością łagodzącą byłoby to, gdyby PZPN wziął Sousę z zaskoczenia i po podpisaniu kontraktu zaczął kopać pod nim dołki. A jednak sam selekcjoner kilka razy opowiadał, że gdy Zbigniew Boniek przyszedł do niego z propozycją, wyłożył kawę na ławę – w sierpniu go już nie będzie i nie może ręczyć za wizję następcy. Sousa akceptując ofertę, przystał na to, iż może dostać prezesa, jakiego w osobie Grzegorza Laty otrzymał Leo Beenhakker. Ostatecznie miał więcej szczęścia, bo Cezary Kulesza nie dawał po sobie poznać, że jego główną intencją jest szybka zmiana selekcjonera. Nawet jeśli w głębi duszy traktował Portugalczyka jak niechciany spadek po poprzedniku, nie wysyłał tego sygnału na zewnątrz.
W piłce nie da się niczego budować bez zaufania. Wobec Sousy spadło ono do takiego poziomu, jak temperatura w te święta. On tej reprezentacji nie chce prowadzić, woli być gdzieś indziej, i nawet jeśli przełknie gorzką pigułkę odmowy ze strony Kuleszy i będzie chciał swoją pracę w Polsce wykonywać najlepiej jak umie, zawsze z tyłu głowy każdego piłkarza siedzieć będą wątpliwości w szczerość tych intencji. Zwłaszcza po tym, gdy zostanie – a zostanie – uruchomiona machina prawnicza mająca pomóc Portugalczykowi odejść.
Sousa wysłał jednoznaczny sygnał, że oferta z brazylijskiego klubu zakończyła w jego głowie etap z reprezentacją Polski, a skoro tak, to jedyne, co pozostało PZPN-owi, to zastanowienie się, jak ten związek zakończyć formalnie. Wyrażenie zgody na odejście tu i teraz byłby okazaniem braku szacunku do samego siebie, więc w grę wchodzi staranie się o odszkodowanie. Odpłatne transfery trenerów nie są w futbolu czymś wyjątkowym, ostatnio stały się nawet małą modą, więc wydaje się, że to jest droga.
I gdziekolwiek będzie jej ostateczny koniec, kadencja Paulo Sousy w drugi dzień świąt została przerwana i tak należy ją traktować. Przy całym zrozumieniu dla Portugalczyka, że oferta z klubu mającego w Ameryce Południowej status jak Real Madryt w Europie, to coś wyjątkowego, nie jest to rzecz będąca naszym problemem. My nikogo nie zmuszaliśmy do żadnych zobowiązań i traktowania nas na serio. Jeśli miał zamiar czekać na klubową ofertę marzeń, mógł to robić z zachowaniem pozorów bycia poważnym człowiekiem. Jesteśmy europejskim średniakiem, jednak na tyle mocnym, by grać w najwyższej dywizji Ligi Narodów. By występować na sześciu z dziewięciu wielkich imprez w XXI wieku. By mieć w składzie najlepszego napastnika na świecie. By wreszcie nie dać się traktować jedynie jak poczekalnia w drodze do kolejnej pracy.
Komentarze