Egipski piłkarz robi wszystko, by zaistnieć na scenie Premier League. I trzeba przyznać, że mu się to udaje. Mohamed Salah jest najlepszym zawodnikiem angielskiej ekstraklasy, bez podziału na jakiekolwiek kategorie. Jeżeli ktokolwiek miał wątpliwości co do klasy 29-latka, został ich pozbawiony w niedzielny wieczór. Na Anfield Road czasami działają według prostego schematu. Jeżeli nie idzie, “zadzwoń” do Salaha. Nierzadko nawet nie trzeba dzwonić. Egipcjanin sam doskonale wie, czego się od niego wymaga.
- Jeżeli nie idzie, dzwońcie do Salaha. Właściwie to nie musicie dzwonić – Egipcjanin wie, co ma robić i kiedy jest potrzebny
- Przygoda Mo z Liverpoolem udowadnia, że 29-latek należy do grona najlepszych piłkarzy, nie tylko w Premier League
- Cristiano Ronaldo na ławce rezerwowych. To nie sen. Fred w składzie? To też nie sen, a efekt ogromnego chaosu w poczynaniach Solskjaera
- Porażka z Legią nie była wypadkiem przy pracy. Leicester od dłuższego czasu zmaga się z ogromnymi problemami
- Werner jako rozczarowanie – to już było. Werner jako bohater – tego jeszcze nie grali
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło
Pojawiały się głosy, że to niezbyt przemyślany ruch. W końcu wychowanek El Mokawloon już miał okazję zaprezentować swoje umiejętności na boiskach Premier League i nikogo nie oczarował. 19 występów w koszulce Chelsea, dwa wypożyczenia i w końcu sprzedaż – to scenariusz, który z pewnością nie zachwycał, a może nawet odstraszał potencjalnych kontrahentów z Wysp. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Salah w efektowny sposób odbudował się w barwach Romy i zwrócił na siebie uwagę Jurgena Kloppa.
Mohamed dysponuje idealną mieszanką doświadczenia i potencjału – podpisanie kontraktu z nim jest dla nas naprawdę ekscytujące. Zna Premier League, ma doświadczenie w Lidze Mistrzów i jest jednym z najważniejszych graczy w swoim kraju. Jego bilans we Włoszech był znakomity. Posiada cechy, które wzmocnią nasz zespół. Jego tempo jest niesamowite i daje nam większe możliwości w ataku. Najważniejsze dla nas jest jednak to, że jest głodny sukcesów, chętny do bycia jeszcze lepszym i dalszego rozwoju. Wierzy w to, co staramy się tutaj robić i bardzo chce być tego częścią. Jest bardzo podekscytowany występem dla naszych wspaniałych kibiców. To ambitny gracz, który chce wygrywać i robić to na najwyższym poziomie. Wie, że może spełnić te plan z Liverpoolem.
Chociaż od momentu transferu minęły już ponad cztery lata, a Egipcjanin nieuchronnie zbliża się do trzydziestki, słowa wypowiedziane przez szkoleniowca The Reds nie straciły na aktualności. Mohamed Salah w barwach Liverpoolu sprawia wrażenie piłkarza, który nie ma sufitu. Nie ma granicy, którą chce osiągnąć, a później się zatrzymać. To nie w jego stylu. Były zawodnik Chelsea sam regularnie przesuwa sobie limity. Tak działają najwięksi z największych. Nie myślą o rekordach w sposób statyczny. Nie zamierzają zapisywać się na kartach historii tylko po to, by szukać uwielbienia i mówić “patrzcie na mnie, jestem najlepszy”.
Kim jest Salah?
Statystyki, bilanse, trofea, osiągnięcia to tylko drogowskazy. Jeżeli w ten sposób widzicie postać Roberta Lewandowskiego, przez ten sam pryzmat możecie spojrzeć na Salaha. Łączy ich jedno zdanie. Są głodni sukcesów, chętni do bycia jeszcze lepszymi i dalszego rozwoju. Autor tej kwestii jest nieprzypadkowy. W końcu Jurgen Klopp miał okazję pracować zarówno z reprezentantem Egiptu, jak i z kapitanem polskiej kadry.
Liverpool to nie Barcelona. Tutaj funkcjonowanie drużyny nie opiera się na jednym zawodniku. Gdy na Camp Nou definitywnie zabrakło Messiego, potwierdziło się to, co można było zauważyć w pojedynczych meczach bez Argentyńczyka. Natomiast The Reds są silni drużyną, a Salah tylko wynosi ją na jeszcze wyższy poziom. W dużym uproszczeniu można byłoby stwierdzić, że “jak trwoga, to do Mo”. Ale to byłoby zdecydowanie zbyt daleko idące uproszczenie. W starciu z City Egipcjanin po prostu zrobił to, co do niego należało. Jako do lidera, a nie zbawiciela.
Jednak czy “najlepszy piłkarz Premier League” momentami nie powinien być swoistym wybawcą? Czy umiejętność ratowania swojej drużyny z beznadziejnych sytuacji nie definiuje tych największych? Liverpool pod wodzą Jurgena Kloppa nie posiada w swoich szeregach ani nie potrzebuje swojego Messiego. Na Anfield Mo po prostu może być sobą. Wprawdzie czasami przyjdzie mu odebrać telefon, w którym usłyszy, że jego pomoc byłaby mile widziana, ale on doskonale o tym wie. I to właśnie definiuje tych największych. Świadomość przestrzeni i czasu. I braku własnych ograniczeń.
Wydarzenie kolejki: Cristiano Ronaldo na ławce rezerwowych
Rangi starcia Liverpoolu z City nie kwestionujemy, w żadnym wypadku. Jednak nie warto zapominać o tym, co dzień wcześniej stało się na Old Trafford. A właściwie to się nie stało, ponieważ Cristiano Ronaldo nie pojawił się w podstawowym składzie. Oczywiście, trener po prostu dał mu odpocząć. Solskjaer nieco zamieszał, dokonał kilku zmian. W wielkim skrócie – nie do końca wiadomo co zrobił, dlaczego i jaki miało to przynieść efekt. Posadzenie Ronaldo na ławce to symbol pewnej nieporadności i niepewności Ole. Niby coś się w tym United dzieje, ale tak naprawdę trudno określić co. Rotacje? Są, nikt nie może zarzucić Norwegowi nadmiernej eksploatacji podopiecznych. Nikt nie jest święty, nikt nie gra za nazwisko. W końcu przecież na boisko od pierwszych minut nie wybiegli Ronaldo, Pogba i Sancho. No tak. I nawet byłoby to stwierdzenie bliskie prawdy, gdyby nie Fred. I van de Beek. Jeden cały czas gra, drugi cały czas nie gra.
Rozczarowanie kolejki: Leicester
Porażka z Legią nie była wypadkiem przy pracy. Leicester od dłuższego czasu zmaga się z ogromnymi problemami, których nie zdołały przykryć triumf w meczu o Tarczę Wspólnoty, zwycięstwo w pierwszej kolejce czy awans do kolejnej rundy EFL Cup. Drużynę Brendana Rodgersa ogarnął marazm, z którego The Foxes nie potrafią się wydostać. Niewykluczone, że początek tego stanu miał miejsce w końcówce poprzedniego sezonu, a to, co aktualnie oglądamy, jest jego kontynuacją. Mimo wszystko wydaje się, że na King Power Stadium nie należy szukać kwadratowych jaj, a efekt nowej miotły nie jest ani konieczny, ani nawet rozważany. Kilka mocnych słów, przykład liderów i jedna wygrana może okazać się wszystkim, czego potrzebują jednokrotni mistrzowie Anglii. Na razie Lisy, no cóż, grają tak, jakby były wykastrowane.
Bohater nieoczywisty: Timo Werner
Werner jako rozczarowanie – to już było. Werner jako bohater – tego jeszcze nie grali. Niemiec udowodnił, że mimo o obecności snajpera klasy Romelu Lukaku, on także potrafi strzelać. Chociaż obaj mogą przebywać na boisku jednocześnie, co udowodnili w starciu z Southampton, mogłoby się wydawać, że był piłkarz RB Lipsk jest osobą, na którą Belg może wpływać niekorzystnie. Nie tylko ze względów taktycznych – nie można było wykluczyć, że RL9 na tyle przyćmi swojego kolegę z ataku, że ten po prostu skutecznie schowa się w jego cieniu i całkowicie zwinie skrzydła. Tymczasem Timo Werner pokazał, że utrzymuje się na powierzchni. Nie jak przypadkowa deska, a raczej boja, dzięki której można osiągnąć brzeg. Dzięki niezwykle ofensywnie nastawionemu 25-latkowi The Blues zdołali zejść na ląd i sięgnęli po trzy punkty.
Polacy w Premier League
- Łukasz Fabiański (West Ham) – 90 minut i porażka w starciu z Brentfordem, cztery wybronione strzały
- Przemysław Płacheta (Norwich) – nie znalazł się w kadrze na pojedynek z Burnley
- Jakub Moder (Brighton) – wybiegł w podstawowym składzie na mecz z Arsenalem (0:0) i w 78. minucie został zmieniony przez Alexisa Mac Allistera
- Jan Bednarek (Southampton) – 90 minut i porażka w rywalizacji z Chelsea (1:3)
- Mateusz Klich (Leeds) – znalazł się w wyjściowej jedenastce na potyczkę z Watfordem (1:0), opuścił boisko dopiero w doliczonym czasie gry
Komentarze