Marcin Sasal: Zawód trenera nieco podupadł. Garną się do niego ludzie bez talentu, charakteru i umiejętności [WYWIAD]

Niemal 4 lata minęły, odkąd Marcin Sasal nie pracował na szczeblu centralnym. Ten czas spędził w KSZO, Mazovii Mińsk Mazowiecki i Pogoni Grodzisk Mazowiecki. Ostatnio jednak przeżywa bardzo dobry okres, bo z grodziszczanami na wiosnę tego roku wywalczył w znakomitym stylu awans do II ligi. Co więcej, nowy sezon rozpoczął od wygranej nad Polonią Bytom. Jak przekonuje, czuje głód sukcesu, nie brakuje mu pasji ani umiejętności. - Moich działań bronią wyniki - podkreśla.

Marcin Sasal
Obserwuj nas w
Fot. Krzysztof Porebski / PressFocus Na zdjęciu: Marcin Sasal

Do awansu zabrakło gola

Niedawno świętował Pan z Pogonią awans do II ligi. Ten sukces ma dla Pana szczególne znaczenie? Zwłaszcza po tym, co stało się w Mazovii Mińsk Mazowiecki, gdzie zabrakło Wam jednego gola do awansu.

Kwestia awansu to kwestia wielu czynników. To prawda, że zabrakło wtedy jednej bramki, ale z drugiej strony coś musiało nie zadziałać. Tu wszystko zadziałało, bo wygraliśmy ligę z przewagą 11 punktów oraz zdobyliśmy Mazowiecki Puchar Polski.

Podchodził Pan do poprzedniego sezonu ambicjonalnie? Kilka lat na poziomie centralnym Pana nie było. Trochę na zasadzie: trzeba o sobie przypomnieć.

Ten czas mojej nieobecności to uporządkowanie spraw rodzinnych, skoncentrowanie się na edukacji trenerów. W sytuacji, w której się znalazłem po wyborach władz w Mazowieckim Związku Piłki Nożnej, musiałem pójść swoja drogą. Chciałem faktycznie coś komuś udowodnić. Nie jestem w zawodzie od chwili, ale od 30 lat, z czego kilkanaście spędziłem w pracy z seniorami.  W życiu jest tak, że raz pracuje się wyżej, a raz niżej. Wiele pozmieniało się przez ostatnie 5 czy 10 lat. Zawód trenera nieco podupadł. Proszę zauważyć, że tylko na dwóch szczeblach: Ekstraklasie i 1 lidze, trzeba mieć licencję UEFA Pro. Garną się do niego ludzie nieposiadający talentu, charakteru, umiejętności.

Zły adres mailowy

Ale czasem trenerzy, którzy ewidentnie mają fach w ręku, narzekają na to, że trudno jest dostać się na kurs licencyjny UEFA Pro. Mariusz Misiura nie miał odpowiednio długiego stażu w Polsce, bo pracował za granicą, i nie zakwalifikował się za pierwszym razem.

Jak dostawałem się na kurs UEFA Pro byłem po awansie z Dolcanem Ząbki do 1 ligi. Wtedy było tylko 12 miejsc na kursie. Teraz corocznie dostaje się 24 osoby. Ale tak naprawdę nie wszyscy tam powinni się dostać, bo – tak jak powiedziałem – w Ekstraklasie i 1 lidze, gdzie ta licencja jest wymagana, jest tylko 36 klubów, jeśli chodzi o posadę I trenera, więc na pewno selekcja powinna być o wiele głębsza.

Mówi się też dużo o konieczności dokształcania trenerów. I ja też np. chciałem dostać się na kurs analityka, żeby podreperować swoje słabsze strony. No i nie zakwalifikowałem się, ponieważ wysłano mi wiadomość o egzaminie na maila, do którego nie miałem dostępu. W systemie miałem podane dwa – prywatny i służbowy. Wysłano mi wiadomość na służbowy, ale ja wtedy nie mogłem jej odczytać, bo wcześniej zostałem zwolniony z Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej. Taki przypadek. Potem jeszcze aplikowałem na kurs dyrektora akademii, ale również nie zostałem zakwalifikowany, bo jednym z kryteriów było to, że trzeba pracować w dużej akademii, a ja wtedy prowadziłem Mazovię Mińsk Mazowiecki. Jak pan widzi, nie zawsze kryteria sprawiają, że fachowcy się dostają, a można je dostosować pod siebie. Wracając do trenera Misiury oczywiście pokazał, że jest fachowcem, i dostał się za drugim razem. 

Jeśli zaś chodzi o mnie, to poradzę sobie zarówno na szczeblu centralnym, jak i czwartej lidze czy okręgówce. Oczywiście wszyscy chcą pracować w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale myślę, że praca z piłkarzem nie tylko polega na tym, żeby już w końcowej fazie go rozwijać, tylko też rozwijać tych młodych zawodników, kiedy pracuje się w niższych klasach rozgrywkowych, bo znowu tych młodzieżowców nie jest aż tak wielu.

“Młoda Ekstraklasa była dobrym rozwiązaniem”

Dotyka Pan ciekawego tematu młodzieżowca, który ciągle jest maglowany, gdy mówi się o budowaniu drużyny.

Odniosę się do jednej rzeczy. Dlaczego w Polsce nie zróżnicuje się wieku młodzieżowca w zależności od ligi? Chodzi mi o to, że zawodnik z rocznika 2004 w tej chwili jest poszukiwany przez czwarto-, trzecio-, drugo- i pierwszoligowców. Może dla niższej ligi górna granica wieku młodzieżowca powinna być np. w wieku 17 lat? W wyższej już 18 lat i tak dalej? Aż do 23 lat. Będzie łatwiej, poziom sportowy będzie wyższy, nikt z 1. ligi nie będzie na siłę szukał 18-latka do gry. Dano by szansę chłopcom z opóźnionym rozwojem biologicznym, czekając na nich do 23 roku życia. Tymczasem wielu w wieku 20 lat kończy granie.

Zauważmy, że głównie młodzieżowcy są wystawiani jako wahadłowi, jako boczni obrońcy w różnych systemach. Bo to jest bezpieczna dla drużyny pozycja. Dlaczego nie ma młodzieżowców na środku obrony, środku pola albo na „9”? Gdzie taki młodzieżowiec, który czuje się dobrze na „9”, ma się ogrywać? Przepis funkcjonuje od 2012 roku. PZPN tak naprawdę ma zasoby, by sprawdzić, ilu zawodników wykorzystało ten okres i ten przepis.

W poprzednim sezonie miałem kilku piłkarzy z rocznika 2003. Po części dlatego, że obowiązuje nas przepis o młodzieżowcu. Ale teraz musimy przebudować skład i niektórzy z nich musieli odejść. Stali się ofiarami swojego sukcesu, bo w tym sezonie młodzieżowcami będą zawodnicy z rocznika 2004 i młodsi.

Skoro ten przepis jest od 12 lat i żaden z krajów, nawet sklasyfikowany niżej w rankingu FIFA, nie skopiował tego do siebie, to należy się nad tym zastanowić, czy to ma sens. Coś trzeba zmienić według mnie.

Ostatnio okazało się, że przepis o młodzieżowcu jest dodatkowo mało wychowawczy. Młodzieżowiec, który prezentuje niezły poziom, wie, że kluby go potrzebują. Może zatem żądać dużych pieniędzy. Pewnie większych niż lepsi i bardziej doświadczeni piłkarze.

My też mamy podobny problem. Kilka razy byliśmy w szoku, gdy usłyszeliśmy, jak duży kontrakt w Pogoni chce mieć młodzieżowiec. Taki zawodnik często stawia przede wszystkim na kasę, a nie na rozwój. Młody piłkarz jest zadowolony, że dotarł na określony poziom, że zarabia duże pieniądze. I już nie ma takiej motywacji, żeby iść do przodu.

Na kursach zawsze daję taki przykład: gdy pracowałem w 1 lidze, by można było wypełnić przepis, pięciu młodzieżowców trenowało, a grał tylko jeden. Drugi, załóżmy, był na ławce. Trzeci jedynie jedzie autokarem, a dwóch trafiło do rezerw. Dla tego jednego przepis był dobry, ale co z pozostałymi?

Młoda Ekstraklasa była, według mnie, dobrym rozwiązaniem. Tyle, że trzeba było wprowadzić tam podwyższyć limit wiekowy. Zaczynali tam zawodnicy 16- czy 17-letni, bo kluby czy menedżerowie chciały ich wypromować. A powinna Młoda Ekstraklasa dopuszczać zawodników minimum 20-letnich lub młodszych reprezentantów Polski po przekroczeniu, np. 10 meczów w kadrze.

Pytanie: czy obecnie mamy tyle dużych talentów, żeby każdy klub z Ekstraklasy, I i II ligi miał po 5 młodzieżowców w składzie? Może najpierw powinniśmy wrócić do korzeni, czyli do wychowania fizycznego w szkołach? W Belgii i Holandii, gdzie byłem na stażach, sport szkolny jest lepiej zorganizowany. W Austrii oparty jest na szkołach. Nikt sobie nie wyszarpuje 8-latków, a do akademii przyjmują po 10 roku życia. U nas już 6-latki chodzą do akademii przy dużych klubach, a rodzice za to płacą. Komercja trochę zabija harmonijny rozwój zawodnika.

Pięciocyfrowe pensje? Nie w Grodzisku

Pogadajmy o teraźniejszości i o Pogoni. Wielu ludzi widzi was jako outsiderów w tej bardzo mocnej II lidze. Denerwuje to Pana?

Nie. Mają prawo do swoich opinii. Przed meczem jeszcze nikt nie wygrał. Rozmawiamy oczywiście ze sobą w szatni, ale nie stawiamy sobie konkretnych celów, ale takie opinie dodatkowo nas motywują. Cel wyklaruje się po rundzie jesiennej. Wtedy, patrząc na to, ile mamy punktów, wyznaczymy sobie jakieś cele , do których będziemy chcieli dotrzeć.

Rewolucji w kadrze nie było. Odszedł od nas co prawda Oleksij Zinkevych [autor 19 bramek i 16 asyst w sezonie 2023/24 – red.], ale miał tak skonstruowany kontrakt, że mógł nas opuścić po sezonie. Przeprowadziliśmy kilka transferów – doszli do nas zawodnicy, których obserwowaliśmy od jakiegoś czasu, i na których było nas stać. Wiadomo, że nie jesteśmy krezusem. Pogoń to klub miejski, więc cudów finansowych nie można oczekiwać. Mocno pracowaliśmy na treningach, dobrze pokazaliśmy się w sparingach z Polonią Warszawa i Zniczem Pruszków. Uważam, że prezentujemy wysoki poziom, ale oczywiście zawsze pozostaje kwestia mentalna. Czy głowy zawodników wytrzymają?

Przypomnę tylko, że w zeszłym sezonie też nie byliśmy faworytami. Wszyscy stawiali na Legię II, GKS Bełchatów, Unię czy Pelikana. A na nas? Wtedy doszło do wielu zmian. 5 zawodników z podstawowego składu odeszło. Ich miejsce zajęli piłkarze pozyskani z niższych lig. Dużo głosów słyszałem, że będziemy bronić się przed spadkiem, w dodatku przegraliśmy pierwszy mecz. A koniec był taki, że wygraliśmy swoją grupę z 11 punktami przewagi nad drugim zespołem.

Zdecydowanie krezusami drugoligowymi nie jesteście. Zapytam zatem: ile razy w ostatnim czasie usłyszał Pan od piłkarza, że za te pieniądze nie przyjdzie grać do Pogoni? Nie jest tajemnicą, że nawet poniżej II ligi, na poziomach amatorskich czy półamatorskich, zawodnicy mogą zarobić kwoty powyżej 5 tys. na rękę miesięcznie. A i kontrakty pięciocyfrowe też się zdarzają.

Mieliśmy taką sytuację jesienią, jeszcze w trzeciej lidze, gdy Matheus Dias złamał obojczyk. Straciliśmy więc ważnego zawodnika za środka pola. Szukaliśmy zmiennika. Rozmawiamy z zawodnikiem, ale słyszymy, że ma on ofertę z czwartej ligi opiewająca na kwotę pięciocyfrową. My takich pieniędzy nie płacimy. Nie dogadaliśmy się, ale wyszło nam to na dobre, bo wzięliśmy młodego zawodnika Kacpra Sommerfelda, który sprawdził się i jest z nami do dzisiaj. Próbujemy ściągać zawodników, którzy mają coś do udowodnienia, a bardzo wysoki kontrakt nie jest dla nich priorytetem na obecną chwilę. Bo jeśli jest inaczej, to niewiele będę mógł z takiego gracza wykrzesać. Oferujemy dobry poziom szkolenia, dobrą bazę treningową, organizację i atmosferę. Myślę, że pod tym względem nie mamy się czego wstydzić. Zawodnik po treningu zostawia rzeczy i następnego dnia ma je uprane. Dbamy o drobiazgi. Poza tym pieniądze, choć nie są duże, to zawsze wpływają na konta na czas. Była obiecana premia i została wypłacona.

Podam przykład Kuby Apolinarskiego, który po znakomitym sezonie otrzymał oferty z pierwszej ligi. Dużo lepsze finansowo. Nie ukrywał, że chciał latem odejść. Tym bardziej, że już ma na koncie kilka występów w Ekstraklasie. Walczyliśmy, żeby został, żeby w II lidze potwierdził swoją wysoką formę. Przekonywaliśmy, że to pozwoli mu wskoczyć na wyższy poziom. Ostatecznie udało się, choć nie było łatwo.

“Mądrze pracujemy”

Domyślam się, że graczy, którzy strzelali i asystowali jak na zawołanie w III lidze ciężko będzie zatrzymać.

Wspomniany Kuba Apolinarski dostał ofertę z I ligi, zaczęli działać menedżerowie. W zasadzie przez pewien czas nie było w ogóle tematu pozostania w Grodzisku. Ale miał jeszcze ważny kontrakt, a my chcieliśmy go zatrzymać. I sztab szkoleniowy, i koledzy z drużyny, i zarząd mocno pracowaliśmy, by został. I to się udało. Kamil Odolak też miał oferty, ale dla niego priorytetem jest teraz rozwój i możliwość grania, więc nie chciał odchodzić. Olek Gajgier był do nas tylko wypożyczony z Radomiaka. Mógł wrócić, mógł gdzieś indziej szukać szczęścia, ale zdecydował, że dalej będzie pracował z nami. Nie mamy może dużych możliwości finansowych, nie było nas stać na obóz, ale mądrze pracujemy i zawodnicy widzą, że robią u nas postępy. Myślę, że to też przekonuje ich do gry w Pogoni.

Kamil Odolak, gwiazda Pogoni Grodzisk Mazowiecki.

Odszedł jednak jeden piłkarz, który był absolutną rewelacją III ligi, czyli Oleksij Zinkevych. Jak Pan trafił na tego zawodnika?

Najpierw występował w Kosowie Lackim, potem w Podlasiu Sokołów Podlaski . Jeszcze jako trener Mazovii monitorowałem ten rynek. Były mecze, które zakończyły się wynikiem 6:5, a Oleksij strzelił 5 goli. Tego nie można było zbagatelizować. W międzyczasie jeszcze zajmowałem się certyfikacją szkółek w PZPN-ie, szkoliłem trenerów. Jedną z wizytacji miałem w Kosowie Lackim, gdzie rozmawiałem z trenerem i prezesem, potem jeszcze oglądałem go na murawie podczas meczu. W końcu zacząłem namawiać prezesa Marka Finkowskiego na transfer Zinkevycha do Pogoni Grodzisk Mazowiecki. A dodam, że on się cenił. Wiedział, na co go stać i nie było mowy o tym, żeby przyszedł do nas grać bez odpowiedniej pensji. Z piątej ligi zrobił przeskok do trzeciej i znakomicie się sprawdził.

Tym, że odszedł do Pogoni Siedlce, mnie nie zaskoczył. Przyszedł, powiedział, że ma już 27 lat i chce wrócić na poziom, na którym był już, występując na Ukrainie. Rozstaliśmy się w zgodzie.

Dwóch ludzi w sztabie szkoleniowym

Wspomniał Pan o tym, że w sztabie szkoleniowym jest tylko Pan i Sebastian Przyrowski. Inni drugoligowcy mają zdecydowanie bardziej rozbudowane sztaby, bo bardzo dużo czasu poświęcają choćby na analizy swojej gry i rywala.

Bardzo naciskałem na to, żeby mieć chociaż asystenta. Pamiętam, że znajomy oglądał transmisję naszego meczu i zobaczył na ekranie, że przeprowadzam rozgrzewkę z zawodnikami. Potem zadzwonił i pytał, czy ja w Pogoni nająłem się na asystenta czy na pierwszego trenera. Wszystkim zajmowaliśmy się ja i Sebastian Przyrowski, który jeszcze do tego jest dyrektorem sportowym. Bo nawet na jego głowie było pranie sprzętu, organizacja treningu, odnowy, posiłki, sprawy drużyny. Nastąpił podział zadań, które musimy wykonać za asystenta, analityka, kierownika. Jakoś sobie radzimy we dwóch. Miałem propozycję, by przyuczyć jeszcze jakiegoś trenera z akademii, ale ja nie mam na to już czasu i wolę osobę z zewnątrz. Problemy są takie, że mamy drona, ale czasem nie ma kto nim latać. Przydałoby się mieć jeszcze kogoś, kto spojrzy na grę przeciwnika, porozmawiać z tą osobą, poznać jej zdanie.

Jeśli chodzi o motorykę, czuję się dobrze w tym zagadnieniu, ale pomaga mi jeszcze jeden z zawodników Grzesiek Skowroński, który skończył kurs trenera fitness.

Dyskutuję z zarządem o tym. Kiedyś nawet zapytałem: co się stanie, jak trafię do szpitala? Kto będzie prowadził treningi. Ja nawet przeziębiony przychodzę do pracy.

Płacicie na czas, nie ma obaw, że do Szczecina na mecz pojedziecie tego samego dnia. Ale czy możecie powiedzieć, że organizacyjnie jesteście gotowi na II ligę?

Po raz trzeci w swojej karierze zrobiłem awans do II ligi i mogę śmiało powiedzieć, że teraz jesteśmy najlepiej przygotowani organizacyjnie. Spełniamy wymogi licencyjne, jeśli chodzi o stadion. Mamy możliwość korzystania z obiektów miejskich, czyli z gabinetów odnowy biologicznej i basenu. Jest do dyspozycji hala widowiskowo-sportowa z salkami fitness, oraz profesjonalną siłownią.  Mankamentem jest brak boiska treningowego z naturalną nawierzchnią, bo w tej chwili mamy tylko do dyspozycji płytę główną i sztuczne boisko. Mogłoby też mocniejsze oświetlenie, żeby te mecze można było rozgrywać wieczorami. Ale nie możemy narzekać.

Jest wina, musi być i kara

Ma Pan opinię wymagającego szkoleniowca. Treningi w Pogoni są podobno dość ciężkie.

Wszyscy mówią o intensywności treningów na zachodzie. U nas obciążenia są dobierane do zawodnika. I to nie jest tak, że my szczególnie mocno trenujemy. Mamy dobrane zadania i obciążenia w mikrocyklu treningowym. My ćwiczymy na boisku z piłkami, dbając o aspekty motoryczne, techniczno-taktyczne, ale też i rozwój mentalny. Zawodnicy, którzy przyzwyczaili się do ciężkiej pracy, nie narzekają i nie nudzą się na zajęciach. Natomiast wiem, że niektórzy zawodnicy woleli nie przechodzić do Pogoni, bo wiedzieli, że nie będzie łatwo. Meczu samą taktyką się nie wygra. 30% to fizyczne przygotowanie.

Zdarza się brak profesjonalizmu u piłkarzy występujących na niższych poziomach? Spora nadwaga po powrocie z urlopu, albo przychodzenie „bardzo zmęczonym” na trening. Nie mówię oczywiście o B-klasie, ale o już poważniejszych ligach. 

Zdarza się to niezmiernie rzadko. W Pogoni wszyscy mają świadomość, że jest czas na pracę i jest czas na zabawę. Zawodnicy wiedzą, że jeśli za bardzo poświętują, to będzie problem choćby z wytrzymałością na treningu. Jeśli zaś chodzi o tkankę tłuszczową, nawodnienie i inne parametry to mamy specjalne urządzenie, za pomocą którego co wtorek rano monitorujemy zawodników. Moi piłkarz naprawdę się tym interesują, dbają o siebie, jest duża różnica w porównaniu z tym, co było przed laty. Choćby po meczu mamy posiłek, głównie z makaronem czy pizzę. Zawodnicy po spotkaniu nie idą od razu do domu, bo to jest czas na trening wyrównawczy, na wspólne jedzenie, na basen. Wtorek jest dniem, w którym są dwa treningi, ale zawodnik przychodzi do klubu w ten dzień wypoczęty, przygotowany na obciążenia.

Zawodnik, który odpuszcza sobie ten reżim, albo zachowuje się nieprofesjonalnie ma szanse u Pana grać? Jest szansa na odkupienie win czy po przewinieniu trzeba się pakować?

Jest szansa. Oczywiście skoro jest wina, to musi być i kara. Ale ważne jest dla mnie, czy zawodnik chce się poprawić. Kilkukrotnie miałem w swojej karierze trenerskiej sytuację, że dałem komuś drugą szansę, a potem ten gracz odwdzięczył się na boisku.

Prezes często mówi “nie”

Nie zawsze łatwo się Panu współpracowało z prezesami klubów, w których był Pan zatrudniony. Jak zatem wygląda współpraca z Markiem Finkowskim?

Co do moich poprzednich doświadczeń są różne. Ważne są kompetencje, postrzeganie otoczenia i komunikacja. W wielu sytuacjach mieliśmy wspólne wizje i działania, ale czasami ktoś chciał, abym rozkładał stożki na boisku. Zdecydowanie się z tym nie zgadzałem i potrafiłem pokazać błędy i udowodnić rację. Prezes Finkowski często mówi „nie”. Zwłaszcza, gdy powtarzam, że potrzeba nam więcej zawodników. Potrafimy twórczo dyskutować, nie obrażamy się na siebie. Władze Pogoni chcą dobrze dla klubu, a nie dla siebie.

Prezesi polskich klubów to temat na niejedną książkę.

Proszę zauważyć, że za granicą takie rzeczy raczej się nie dzieją. Nie ma rzucania kuwetą w pracowników.

Też np. w Rumunii dziwne rzeczy się dzieją w klubowych gabinetach.

Nie porównujmy się do Rumunii. Myślmy raczej o krajach bardziej rozwiniętych piłkarsko. Zawsze powtarzam, że w klubie zawodnik jest najważniejszy. Jak pracowałem w Kielcach była zmiana prezesów. Pierwszy z nich to rozumiał, a drugi już nie. Przecież jak zawodnik sprawi, że mecz jest wygrany, to nawet sprzątaczka się cieszy.

Czytaj także: Marek Brzozowski: Skończyły się czasy krzyku [WYWIAD]

Świadomość zagrożenia

Zapytam o Pana zdrowie. 10 lat temu ugryzł Pana kleszcz, przez co zachorował Pan na boreliozę. Czy do dziś odczuwa Pan skutki choroby?

To było jeszcze za czasów pracy w Szczecinie. 3 lata walczyłem z boreliozą. Pani doktor powiedziała mi, że jeśli nie ugryzie mnie zakażony kleszcz, to będę w miarę normalnie funkcjonował. Ale miałem duże problemy ze stawami. W międzyczasie wykryto u mnie jeszcze inną chorobę immunologiczną. Biorę leki, chodzę na kontrolę. Jest różnie, ale generalnie ten poziom sprawności jest na tyle dobry, że mogę ten zawód wykonywać, ale są takie momenty, że jednak to odczuwam nie jest źle.

Byłoby gorzej, gdybym nie trafił na tę panią doktor, która potrafiła mnie szybko zdiagnozować. A było tak, że puchł mi staw skokowy, a ja nie wiedziałem dlaczego. Na szczęście udało mi się to opanować.

Jest u Pana strach przed wejściem do lasu. Teraz zresztą kleszcza można złapać nawet na trawniku.

Nawet wchodząc na sąsiednią posesję koło domu, na której są większe krzaki. Jestem świadomy zagrożenia, ale pewne rzeczy trzeba ograniczać do minimum. Zresztą ja tego kleszcza, przez którego zachorowałem na boreliozę, złapałem nie w lesie, a na boisku w Szczecinie. Przygotowywałem trening, chyba piłka wpadła w nieco wyższą trawę. Poszedłem po nią i stało się. Szybko pojawił się rumień.

Komercja w szkoleniu

W jednym z wywiadów, ponad 10 lat temu, mówił Pan, że lekcje wychowania fizycznego w szkołach prowadzą Panie w szpilkach. Chyba nic się nie zmieniło od tamtej pory. Może jest nawet gorzej.

Tak. W kształceniu zintegrowanym wiele zależy od tego, czy dziecko trafi na panią, która bardziej lubi WF czy matematykę. Najważniejszy wiek to jest właśnie ten czas od „zerówki” do czwartej klasy, gdzie kształtuje się potrzeba ruchu, gdzie kształtują się pewne cechy jak np. zwinność czy szybkość. Wiadomo, że szybkość jest najbardziej uwarunkowana genetycznie, ale jeżeli się tego nie rozwinie, no to  nie będzie ona dobra. Kolejni ministrowie i rządy tego nie dostrzegają. Wychowanie fizyczne, moim zdaniem, nie powinno być wplecione w kształcenie zintegrowane. Powinno być oddzielną lekcją. Szkoła tego często nie zapewnia, tylko muszą to zapewnić rodzice, dodatkowo opłacając treningi, żeby po prostu tego bakcyla sportowego pobudzić, albo po to, żeby tę potrzebę ruchu w dziecku wydobyć. A nie wszyscy rodzice dostrzegają taką konieczność, nie wszyscy mają czas i pieniądze. Skąd wziąć talenty, jeśli tak dużo determinuje nie wrodzona sprawność dziecka, tylko fakt, czy rodzice mają czas, finanse i świadomość? Jeśli te 4 pierwsze lata szkoły zostaną pod tym względem zaniedbane, to dziecko potem pewnego poziomu nie przeskoczy. Zastąpienie tego procesu wczesną specjalizacją na zajęciach komercyjnych to zła droga.

“Teraz nieco bardziej ważę słowa”

W wywiadach sprzed lat rzadko gryzł się Pan w język. Nie raz gorzkie słowa padały z Pana ust pod adresem ludzi wymienionych z imienia i nazwiska. Może też dlatego ta Pana kariera skręciła w kierunku niższych lig?

Nie żałuję. Nie patrzę w to, co było. Myślę, że szczerość jest w cenie.

Ale chyba nie w futbolu.

Może i tak. Są ludzie, którzy to doceniają. Ale nic nie mówić? Udawać, że wszystko jest w porządku? Mówienie prawdy jest zawsze lepsze od zatajania jej. Chociaż w tym środowisku „kłamstwo powtarzane wielokrotnie staje się prawdą”. W ten sposób można manipulować ludźmi.  Może teraz nieco bardziej ważę słowa. Ale chyba tak musiało być. Moja sytuacja rodzinna nie była ustabilizowana i to mi zdecydowanie nie pomagało. W końcu moja kariera trenerska się zatrzymała. Robię swoje, pracuję uczciwie, pokazałem, że da się ze mną współpracować. Wiele rzeczy lubię robić sam, lubię postawić na swoim, może jest trochę egoizmu, ale tych moich działań bronią wyniki.

Pasja

Jak ustaliliśmy, sztab szkoleniowy Pogoni jest szczupły, zadań ma Pan mnóstwo, więc i czasu wolnego na pewno jest bardzo niewiele. Ale jeśli chwila bez pracy się znajduje, to jak ją Pan wykorzystuje?

Mam dużo pracy przy domu, nawet dziś kosiłem trawnik. Jak tylko mamy czas, to bierzemy dzieci i gdzieś wyjeżdżamy. Nawet po ostatnim sparingu z Polonią było kilka dni wolnego, to wzięliśmy dzieciaki i pojechaliśmy nad morze. Ale i w tych chwilach bez pracy często jest piłka. Córka mojej partnerki gra w ekstraklasowej drużynie kobiecej Pogoni Szczecin. Czasami jest tak, że wsiadamy w auto po meczu i ruszamy do Szczecina czy Olsztyna. Gdziekolwiek gra. Również dojazdy do Grodziska Mazowieckiego zajmują mi sporo czasu – każdego dnia 2 godziny spędzam w aucie, jadąc do klubu, albo wracając z klubu do domu.

To pewno nazywa się pasja. Jestem dobrze zorganizowany, dlatego znajduje czas dla rodziny. Życie szybko ucieka i ważne chwile się już nie powtórzą. Na wspomnienia jednak jeszcze przyjdzie czas.

Komentarze