Trudna przeszłość, dom dziecka i 12 zwycięstw z rzędu. Poznajcie Łukasza Tomczyka, trenera Polonii Bytom

Zanim Polonia Bytom przegrała ostatnie dwa mecze w 2. lidze, zaliczyła niespotykaną na poziomie centralnym serię 12 wygranych z rzędu. To dobry moment, by zajrzeć za kulisy i przedstawić szerszej publiczności osoby odpowiedzialne.

Łukasz Tomczyk
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Łukasz Tomczyk

  • Spotkaliśmy się z Łukaszem Tomczykiem, trenerem Polonii Bytom, który opowiedział nam swoją historię. Jest w niej miejsce na dzieciństwo w domu dziecka i przykre doświadczenia, ale i na ogromne pokłady determinacji w dążeniu do tego, by życie wyglądało inaczej
  • 36-letni trener opowiada o swoich doświadczeniach, wykorzystywaniu ich w piłce, oraz o filozofii, na której opiera Polonię Bytom
  • Spotykamy się też z Łukaszem Ocimkiem, jego 26-letnim asystentem, który mimo młodego wieku, jest olbrzymią wartością dodaną dla jednego z faworytów do awansu do 1. ligi

Rozmowa o przeszłości

To nie był zwykły wywiad, bo i historia jest niezwykła. Łukasz Tomczyk to wychowanek domu dziecka. W rozmowie z Goal.pl pierwszy raz zdecydował się tak szeroko opowiedzieć o swojej przeszłości i o jej wpływie na teraźniejszość. Trudne doświadczenia nie przeszkodziły mu w spełnieniu jedynego planu, jaki miał na siebie. W pewnym momencie do rozmowy dołączył jego asystent, Łukasz Ocimek. W środowisku da się usłyszeć o tym duecie wyłącznie dobre rzeczy, więc chciałem przekonać się osobiście. Ale zanim przeszliśmy do piłki, przebrnęliśmy przez dużo trudniejsze kwestie. Były o tyle istotne, że w dużej mierze zdefiniowały, kim dziś jest trener Polonii Bytom.

Przemysław Langier (Goal.pl): Jak było w domu dziecka?

Łukasz Tomczyk (trener Polonii Bytom): Paradoksalnie powiem, że to fajny etap w moim życiu. Gdy się wywodzi z trudnych środowisk, w domu dziecka można odpocząć. Złapać spokój, normalność, obowiązki normalnego dziecka. Nie ma już hardcorowych poranków. Zamiast nich po prostu wstawałem do szkoły, miałem dookoła kolegów. To lepsze niż podzielić los dzieci, które wychowują się w patologicznych domach i bezpośrednio z nich wchodzą w dorosłość. Ja miałem 12 lat, gdy moje życie się zmieniło. Wtedy spróbowałem normalności. Nawet jeśli jest to inna normalność, bo nie było ciepła, jakie daje rodzic skupiony na swoim dziecku.

Jak wyglądała nowa rzeczywistość?

Trochę jak szkoła życia. Zamiast rodziców, sześćdziesiąt innych osób, do tego wychowawcy. Różne rzeczy się działy, bo dzieci pochodziły z różnych środowisk. Czasem można było odnieść wrażenie, że jest się w dżungli.

Mówisz, że mogłeś odpocząć od tego, co było wcześniej. Co było wcześniej?

Polska była wtedy krajem, w którym w wielu domach działo się coś złego. Libacje, nieobecność, brak “normalnych” mamy i taty. Działy się rzeczy, które raczej nie pomagają dziecku poprawnie funkcjonować w przyszłości, jeśli sobie tego nie przepracuje. Brak czułości może się odbić, tak samo, jak poranne awantury, alkoholizm doświadczany z bliska. Idąc do domu dziecka, zamieniłem to na spokojne wstawanie, pakowanie plecaka, pójście do szkoły z czystą głową, później odrabianie lekcji. Zacząłem robić to samo, co inni chłopcy w moim wieku.

Do domu dziecka trafiłeś urzędową decyzją?

Tak. Babcia, która opiekowała się mną i moim młodszym bratem, umarła. Moja mama straciła prawa rodzicielskie, więc musieliśmy iść do placówki.

Masz dziś kontakt z rodzicami?

Mama zmarła, tata nie uznał ojcostwa. Szukałem jakichś informacji i wyszło, że też nie żyje. Ale nigdy nie mieliśmy kontaktu. Mam z bratem, z którym mam dobre relacje. Zawsze trzymaliśmy się tylko we dwójkę, nie mamy szeroko pojętej rodziny.

Twój charakter wynika z tego, co się działo w przeszłości?

Na pewno. Jak sobie to analizuję, że bez żadnych znajomości doszedłem do poziomu centralnego w piłce, prowadzę grupę ludzi i wygrywam mecze, to musi być kwestia charakteru. Musi to być jakoś związane ze zbudowaniem odporności na stres, którego nigdy wokół mnie nie brakowało, podobnie jak okazji, by radzić sobie w trudnych sytuacjach. Zawsze doskwierał mi głód zrobienia czegoś więcej w życiu, wskoczenia całym sobą w pasję. Tak wykuwał się mój perfekcjonizm. Moje dzieciństwo sprawiło, że ponad miarę pragnąłem, by reszta życia nie wyglądała tak samo. By moje dzieci i moja rodzina miała lepiej niż ja miałem. Wcześnie złapałem taką samoświadomość, bez której nic by się nie udało. Sport stał się dla mnie miejscem, w które mogłem uciec i się spełniać.

Łukasz Tomczyk

Ile własnego doświadczenia życiowego jesteś w stanie wykorzystać w piłce?

Dużo. Piłka kręci się wokół współpracy między ludźmi. Trener-piłkarz, trener-sztab, zarządzanie, odprawa, czyli wystąpienie publiczne, stres związany z meczem, reakcje na wynik, być może jakiś hejt. Wydaje mi się, że zarządzanie sobą w takich przypadkach jest podobne do tego z przeszłości. Myślę, że już wtedy nauczyłem się ludzi. Jak z nimi rozmawiać, jak budować z nimi relacje, jak rozumieć ich słabości, kiedy więcej od nich wymagać. W dzieciństwie miałem groźne środowisko, które wymagało ciągłej czujności, by nie dostać w głowę. Musiałem bardzo dokładnie obserwować ludzi, przez co – takie mam wrażenie – dziś mam tę cechę na wysokim poziomie.

Kiedyś czytałem takie badanie w Forbesie, że jedną z najważniejszych cech lidera jest umiejętność wyczucia drugiego człowieka. Dowalić mu czegoś, czy odjąć? Kiedy porozmawiać, a kiedy ochrzanić? Kiedy nie pozwolić mu mówić, bo wiesz, że manipuluje w celu przetrwania. W skrócie – wczuć się w niego, co on myśli o danej sytuacji. Uważam, że życie mnie tego nauczyło.

W domu dziecka była przestrzeń do łapania zajawki na piłkę?

Bardzo duża. Uciekałem w sport, bo on był lekarstwem. Nie tylko w piłkę, bo uczęszczałem na wszystkie zajęcia, na jakie się dało. Do dziś tak mam, że najlepszym lekiem jest wyjść pobiegać.

To jednak zaskakujące, że wykuł się z tego wszystkiego trener, a nie piłkarz.

Zastanawiałem się kiedyś, czemu nie grałem w piłkę, choćby na poziomie III ligi. I doszedłem do wniosku, że przede wszystkim nie było ojca, który powie: jak się do czegoś zobowiązałeś, to doprowadź to do końca. Skoro wożę cię na te mecze, to nie możesz zrezygnować. Brakowało tego, podobnie jak zwykłej rozmowy. Nie było bodźcowania, które w młodości, gdy ma się różne głupie pomysły, jest konieczne.

Co do bycia trenerem, zawsze przebywałem w dużych grupach ludzi. I zawsze miałem wśród nich cechy przywódcze. Zarządzałem, byłem odpowiedzialny za coś w rodzaju mini-taktyki. To, że zostałem trenerem, było więc dość naturalne. Jeszcze przed skończeniem 18 lat, wraz z panem Andrzejem Ujmą prowadziłem reprezentację domu dziecka. Albo grupę młodzików. To jeszcze nie był etap, gdy czytałem coachingowe książki, bardziej uczyłem się przez ciągłą pracę. I wyciąganie wniosków z popełnianych błędów. Już w tamtych czasach odkryłem, jak wiele można zdziałać rozmowami indywidualnymi i nawet teraz, gdy rozmawiamy w klubowym budynku, mam już dwie za sobą. Kolejne dwie zaplanowałem na jutro rano. Miałem też bardzo dużo znajomych trenerów, z którymi omawialiśmy różne sytuacje. Później doszło uzupełnienie tego literaturą, słuchaniem podcastów. I doprowadziło mnie to do miejsca, w którym obecnie jestem.

Miałeś myśl, że piłka jest największą szansą na lepsze życie?

Tak. Wychodząc z domu dziecka i nie mając pracy, miałbym 400 zł miesięcznie. Czułem, że piłka to idealne rozwiązanie, bo oprócz tego, że widziałem w niej szansę na wystarczający do utrzymania się zarobek, była czymś, przy czym umiałem wyłączyć głowę. To dzięki niej nie myślałem na przykład o tym, że nie pojadę nigdzie na święta.

Nie wiem, czy bym umiał przetrwać wiedząc, że inni mają piękne święta, ale ja nie…

Trzeba to sobie poukładać w głowie. Wyryły mi się też w niej słowa mojej mamy, które powiedziała kiedyś do mnie po alkoholu: pamiętaj, że masz młodszego brata i musisz się nim opiekować. To się stało moim celem. Na tyle mocno, że skupiałem się na nim, nie na sobie. W pewnym momencie stałem się nawet jego ojcem, a nie bratem, co też nie było zdrowe.

W tamtym czasie dużo się interesowałem kwestiami psychologicznymi, działaniem terapii. Układałem te cegiełki w swojej głowie, przepracowywałem wszystko, co mogło mnie boleć. Dziś świat się zmienia, terapie są coraz bardziej powszechne. I dobrze, bo polecam je każdemu, kto czuje, że ich potrzebuje. Bo zasada jest taka: jeśli nie posprzątasz swojego życia, to życie cię posprząta.

Tylko u nas

Głowa to podstawa

Na swoich konferencjach prasowych bardzo często mówisz o mentalu.

Bo głowa to podstawa. Z różnych doświadczeń wynika, że głowa pomaga ciału bardziej, niż można się spodziewać. Nie wiedząc, ile biegniesz, okazuje się, że więcej, niż ci się wydaje. Ograniczenia znikają, gdy je usuwasz z głowy. Druga rzecz jest taka, że oprócz piłkarskiego DNA, w swoich zespołach zawsze staram się wbijać DNA mentalne. Jestem dziś absolutnie pewny, że Polonia od pierwszego mojego meczu tutaj zrobiła ogromny postęp pod kątem pewności siebie i narzucania swojego stylu rywalom. Myślę, że każdy sportowiec potwierdzi, że największe rezerwy są właśnie w głowie.

Sam jesteś dowodem.

Miałem zawsze ogromną determinację. Wiedziałem, że jak jest jakiś ciekawy kurs, muszę tam być. Że jak widzę mądrego trenera, powinienem do niego biec po wiedzę. Nie widziałem problemu w tym, by – przykładowo – wiedząc, że Dawid Szwarga trenował młode grupy w Dąbrowie, wsiąść w samochód i jechać 60 km, chodzić tam mokry, przy padającym śniegu robić notatki i zadawać mu pytania, a za tydzień przyjechać ponownie. Zawsze miałem oko do środowisk, które miało know-how. Poznawałem, budowałem relacje. Wiedziałem, że to kiedyś zaprocentuje.

Wychowawcy musieli być zdziwieni, że mają u siebie chłopaka, który jest tak sfokusowany, by wykonywać dość elitarny zawód, jakim jest trener piłkarski.

Był pan Andrzej Ujma, który miał podejście do sportu, ale generalnie wychowawcy nie czuli tego do końca. Dla nich ważne było, byś wykonał swoje obowiązki, zdał z klasy do klasy, pościelił łóżko, nie pił alkoholu i nie uciekał w używki. Ich zadaniem nie było wspieranie, a utrzymanie cię na powierzchni. Nie było kogoś, kto powiedziałby “powalcz”, gdy chciałeś z czegoś zrezygnować.

Miałeś na siebie plan B, gdyby nie wyszło w sporcie?

Nie. Łapałem się różnych prac, bo na początku z piłki bym nie wyżył. Pracowałem na budowie, wyjeżdżałem za granicę na jakieś zbiory, sprzedawałem gazety. Dużo tego było, ale zawsze tylko jako dodatek, bo zawsze wiedziałem, że będę funkcjonował jako trener. Nie rozdrabniałem się, nawet nie chciałem myśleć o planie B, bo za duża była determinacja, by on nie był potrzebny.

Oglądaj także: Magazyn BetClic 1. ligi

Manchester City w A-klasie

Od czego zależy, czy się uda zahaczyć w piłce?

Wygrywa ten, kto bardziej chce. Kto poświęci więcej energii, lepiej wyselekcjonuje informacje i odpowiednio zarządzi czasem. Kto nawiąże lepsze relacje z ludźmi, będzie bardziej otwarty na współpracę. Przykładowo ja nigdy nie miałem problemu, by do kogoś pojechać i pomóc mu w treningu, a przy okazji dowiedzieć się czegoś o piłce. Później, jak się już jest w projekcie, to niezbędny jest stuprocentowy fokus na miejscu, do którego się trafiło.

Ja mam taką teorię, że sukces odniesie ten, kto pierwszy przewidzi trendy.

To też prawda. Zawsze trzeba myśleć, co dodać do treningu, do stałych fragmentów gry, do innych elementów. Tak, by nie było stagnacji. Tak zawsze działali chłopaki z Deductora – ciągle coś dodawali. Przykładowo nie mieli problemu, by na jakimś bardzo niskim poziomie rozgrywkowym puścić Manchester City. Wielu trenerów by to wyśmiało i powiedziało, że gdzie City, a gdzie my. A niektóre rozwiązania później realnie działały w A-klasie.

Musisz to podeprzeć przykładem…

Weźmy finalizację Manchesteru City. W określonych sytuacjach mieli trzy-cztery sposoby na zdobycie bramki. Był przykładowo koncept przeciągniętej piłki przy dośrodkowaniu na drugi słupek. Zawodnik, który szykował się do strzału, rzadko kiedy faktycznie uderzał. Zamiast tego zgrywał. To jest coś bardzo trudnego dla bramkarza. My zdobyliśmy z tego całą masę bramek, podczas gdy zazwyczaj takie sytuacje kończyły się instynktownym uderzeniem w pierwsze tempo. A tam był najczęściej ostry kąt itd. To było coś, co podpatrzyliśmy u City, a później trenowaliśmy u siebie. I działało. To trochę, jak twoja teoria o przewidywaniu trendów.

To jakie będą w piłce trendy w najbliższej przyszłości? Jak ona będzie wyglądać?

Zmienią ją przepisy. Jeśli one będą inne, cała dyscyplina będzie wyglądać inaczej. Weźmy taki VAR, który – powiedzmy – jest w piłce wciąż nową rzeczą. On daje czas trenerom. Jest coś w rodzaju pauzy, którą można wykorzystać. Teraz się dyskutuje, czy zmienić przepis o spalonym – by niedozwolone było stanie całą sylwetką poza linią wyznaczoną przez obrońcę. To by całkowicie zmieniło piłkę, a drużyny chcące grać ofensywnie bardzo by na tym zyskały.

“Chcę dokończyć projekt Polonia Bytom”

Podobno odmówiłeś Markowi Papszunowi, który chciał cię w swoim sztabie.

Dla mnie to dość sentymentalna opowieść, bo Raków to miejsce, gdzie stawiałem pierwsze kroki. Zdobywałem tam pierwsze kompetencje, a z Michałem Świerczewskim mamy coś w rodzaju mini-relacji. Ale życie toczy się dalej. Są inne projekty, których nie chce się zostawić. Trzeba być fair wobec miejsca, w którym się pracuje, wobec chłopaków. Teraz najważniejsze jest to, by Polonia robiła wynik, a nie to, by wszystko kręciło się wokół mnie. Trochę dużo tego jest ostatnio. Chcemy rozwijać ten klub, grą i wynikami zachęcać sponsorów. Fajnie by było dobudować drugą trybunę. Mój powrót do Rakowa na dziś jest zakończony. Trener był pierwszą osobą, którą o tym poinformowałem po tym, jak wszystko przemyślałem sobie w 100 proc. Chciałbym tu dokończyć projekt. A dalej? Życie się nie kończy, mam nadzieję, że będzie jeszcze sprzyjająca okoliczność, bo praca z trenerem Papszunem to byłaby bardzo ciekawa rzecz. Myślę, że każdy chcący się rozwijać trener z mojego pokolenia chciałby mieć z nim styczność.

Czym byłoby wspomniane przez ciebie dokończenie projektu Polonia Bytom?

Patrzymy do góry. Chciałbym z Polonią awansować do 1. ligi i zrobić z niej solidny klub na tym poziomie. By miała większe możliwości finansowe dzięki wpływom z meczów, Pro Junior System. By młodzi, dobrze wyselekcjonowani zawodnicy, trafiali do akademii. To by było kompleksowe i mogłoby nakręcić Polonię na przyszłość. Choć dziś nie patrzę aż tak daleko. Dziś jest ważne, by zdobyć punkty z Olimpią Elbląg.

Sztab Polonii Bytom w swoim biurze

Piłka defensywna zniknie?

W tym momencie do rozmowy dołącza Łukasz Ocimek, asystent Łukasza Tomczyka. To jeden z najmłodszych trenerów na szczeblu centralnym, rocznik 1998.

Polonia Bytom jest kolejnym klubem, który chce krótko grać piłką, stosować wysoki pressing. To coraz popularniejszy trend. Jest w ogóle jeszcze miejsce dla trenerów, którzy nie chcą grać proaktywnie, a defensywnie?

Łukasz Ocimek: To się będzie zmieniać, choć niekoniecznie jest to takie łatwe do opisania. Przykładowo trener Tułacz uchodzi za takiego, który preferuje prosty styl gry, a według mnie wcale tak nie jest. Poniekąd jest innowatorem i wymyślił coś swojego, a na piłkę patrzy bardzo ciekawie. Jako doświadczony trener powoli się zmienia. Moim zdaniem dla trenerów defensywnych będzie coraz mniej miejsca z jednego powodu: piłka jest nudna, a mecze są długie. Jeśli nie będziemy piłki udoskonalać, nikt tego nie będzie oglądał. Dlatego spodziewam się, że na przestrzeni 5, 10, 15 lat wszyscy będą obierać kurs na ofensywne granie. Choć na dziś wciąż jest miejsce dla innych trenerów.

Łukasz Tomczyk: Jeśli działacze nie będą patrzeć tylko przez pryzmat wyniku, a rozwoju zawodnika i zaszczepiania w drużynie odpowiedniego DNA, moda na granie ofensywne będzie coraz wyraźniejsza. Generalnie jest tak, jak mówi Łukasz – moi znajomi nie oglądają już meczów od dechy do dechy. Jak jest wieczór z Ligą Mistrzów, skaczą po kanałach, albo wybierają Multiligę. Naszym zadaniem – jako trenerów – jest uatrakcyjnianie piłki. Ale na ile się to uda, zależy już od działaczy i ich cierpliwości.

W Polonii wytrzymają? Jeszcze nie mieliście okazji się przekonać, bo większość meczów wygrywacie.

Tomczyk: Ale właśnie dwa razy przegraliśmy! Pójdzie trzeci, czwarty i zobaczymy (śmiech). A tak serio, to jest wewnętrzne ciśnienie, by robić wynik, ale wszystko w zdrowy sposób. Ja wierzę, że mając taką tożsamość, jaką zaszczepiamy, będziemy wygrywać.

Łukasz Tomczyk i Łukasz Ocimek

Na ile dało się przewidzieć tak długą serię zwycięstw?

Ocimek: Przed pierwszym meczem był plan, by iść w zakład z piłkarzami, że wygrają pierwsze osiem meczów, po czym dostaną ekstra trzy dni wolnego. Ale pierwszy mecz przegraliśmy i zrezygnowaliśmy z przedstawienia tego. A od kolejnego spotkania zaczęła się seria 12 zwycięstw… Prawdę mówiąc w ogóle nie zakładaliśmy, że będzie źle. Byliśmy pewni, że możemy w tej lidze seryjnie wygrywać. Dlatego byliśmy strasznie, ale naprawdę strasznie źli po Wieczystej, bo moim zdaniem to by trwało.

Gdyby nie decyzje sędziowskie? (Polonia od 37. minuty grała w dziewiątkę. Obie czerwone kartki były bardzo kontrowersyjne – przyp. red.)

Ocimek: Według mnie decyzje były złe. A z pierwszych 30 minut wnioskuję, że nasza seria zwycięstw by trwała.

Po Wieczystej przegraliście też z Chojniczanką. Te mecze są ze sobą powiązane?

Tomczyk: Na pewno w ten sposób, że dwóch stoperów musiało pauzować przez czerwone kartki. Chcemy wygrać każdy mecz, ale nie zawsze jest to proste, bo każdy wie, że gramy w jasno określony sposób, ofensywnie, i czasem nastawiają się na zburzenie tego. Burzenie czasem bywa łatwiejsze. Generalnie nie chciałbym mówić, że te dwa mecze były mocno powiązane i mam nadzieję, że porażka z Wieczystą nie wpłynęła jakoś negatywnie na mental zawodników. Ale dopiero teraz dostaniemy odpowiedź, czy wpadliśmy w jakiś dołek, bo skończyła się seria. Wydaje mi się, że nie. Że po pełnym mikrocyklu, znowu będziemy mocno punktować.

W czasie serii 12 zwycięstw nie mieliście obaw, że jak nadejdzie porażka, coś w drużynie pęknie?

Ocimek: Zupełnie nie. Pracowaliśmy spokojnie i po siódmym zwycięstwie nie było ciśnienia, że trzeba zrobić ósme, a później kolejne. Budujemy piłkarzy poprzez proces treningowy. Oni też są też tego ciekawi, chcą się rozwijać, mamy mocno zindywidualizowany proces. Dlatego do kolejnych meczów nie przystępowaliśmy z obawami, a z ciekawością.

Tomczyk: Statystycznie serie zwycięstw są potrzebne do awansu, ale dla mnie nie mają większego znaczenia. Ja po prostu chciałbym awansować. Jak ktoś by mi powiedział, że zrobię krótszą serię zwycięstw, ale za to będę miał awans, to zdecydowanie wolę taką niż 16 zwycięstw, po których wpadnie się w duży dołek i zjedzie w tabeli niżej.

Ocimek: Poza tym chciałbym zwrócić uwagę na to, że my nie remisujemy, co moim zdaniem nie jest przypadkiem. Ostatnio z trenerem czytaliśmy książkę – “Piłkomatyka”. Tam były zależności, kiedy warto grać o remis, a kiedy nie. Bierzemy je pod uwagę. Były momenty, w których remisowaliśmy, ale za każdym razem dochodziliśmy do wniosku, że to nie jest mecz pod zadowolenie się jednym punktem. Naszą siłą jest też to, że wyciągamy wnioski ze zwycięstw – nie tylko z porażek. W Polsce to rzadko spotykane.

W sumie nigdy nie spotkałem się z wypowiedzią piłkarza po zwycięstwie, że “wyciągniemy wnioski”. Zawsze takie słowa padają po porażkach.

Tomczyk: Bo po porażce jest inna energia.

Ocimek: U nas się nie zdarza, byśmy po zwycięstwie powiedzieli, że wszystko było super.

Łukasz Tomczyk i Łukasz Ocimek (fot. PressFocus)

Wpomnieliście o tym, że w tym sezonie ani razu nie doszliście do wniosku, że warto grać o remis. Z czego to wynika?

Tomczyk: Powiedzmy, że codzienny proces i to, co robimy, daje nam prawo do myślenia, że mamy przewagę nad konkurencją. Dlatego trudno zadowolić się punktem.

Dużo pewności siebie jest w tych słowach, jednak gdy przejmowałeś Polonię, ona była w strefie spadkowej. Skończyło się grą w barażach o 1. ligę oraz wspomnianą serię 12 zwycięstw w obecnym sezonie, ale wtedy, na samym początku, też miałeś pewność, że będzie dobrze?

Tomczyk: Zanim przejąłem Polonię, przyglądałem się jej jako asystent. Miałem pewne wnioski, które niekoniecznie mogłem wdrożyć, bo trener miał inną wizję. Ale taki research, co zmienić i co poprawić, był tu niezwykle pomocny. Czasem jest tak, że pierwszy trener – gdy nie idzie – pewnych rzeczy nie zauważa, bo jest już tym wszystkim przebodźcowany. Ja w tamtym czasie nie miałem aż tylu obowiązków, więc pewne pomysły rodziły mi się z tyłu głowy. Niektóre sygnalizowałem, ale udało się je wdrożyć do treningów dopiero wtedy, gdy sam przejąłem zespół. Wtedy nie zastanawiałem się nad tym, czy będziemy budować jakieś serie zwycięstw, tylko myślałem zadaniowo. Że teraz jest trening i skupiam się na nim. Że jest mecz i skupiam się na nim. Nie było szalonej pewności siebie, tylko podwinięte rękawy i robienie rzeczy, w które wierzyłem. Pewność siebie przyszła z czasem, gdy wszystko zaczęło przynosić wyniki.

Ocimek: Większość piłkarzy, którzy teraz robią dobre wyniki, była już w klubie, gdy wyniki były gorsze. To pokazuje, że była dobra jakość piłkarska, tylko trzeba było nieco pomóc dobrym treningiem.

Jak się was słucha, można odnieść wrażenie, że totalnie żyjecie piłką. Oddychacie nią, szukacie jej wszędzie, wypełniacie nią czas. Muszę spytać wprost: dotyka was pracoholizm?

Ocimek: Poświęcamy bardzo dużo czasu, by tu być, rozwijać siebie i ludzi wokół. To nie jest praca pięć razy w tygodniu, a po kilkanaście godzin dziennie. Taka jest specyfika pracy w piłce – poświęcić się przez pięć-sześć miesięcy, by później odpocząć na jakimś urlopie. Ale jeśli przeczytałbym definicję pracoholizmu, to w moim przypadku by wyszło, że tak – jestem pracoholikiem.

Tomczyk: Ja kiedyś bardziej, teraz trochę mniej. Staram się nie katować myślami, że czegoś nie zrobiłem. Nie słuchać głowy, która mówi “jesteś leniwy”. A było tak, że katowałem się samym faktem obejrzenia meczu w telewizji czysto rekreacyjnie. A przecież tak nie można, bo trzeba go pobrać, zwolnić, zatrzymać, wyciąć fragment, wyciągnąć wniosek. Albo katowałem się, że pogadałem z kimś luźno o futbolu. Bo przecież mogłem w tym czasie zrobić dodatkową analizę, policzyć liczby, zadzwonić do członka sztabu, przeczytać jakąś naprawdę trudną książkę z motoryki, by z niej coś wynieść, dobić do 13 godzin dniówki. Dużo miałem momentów, gdy brakowało energii, gdy cierpiały na tym relacje z ludźmi. Teraz bardziej akceptuję, że czegoś nie zrobię, nawet cały czas jest tego dużo. Na pewno nie czuję, bym tracił z tego radość.

Co właściwie – oprócz wyników – zmieniło się w Polonii Bytom w ostatnich kilkunastu miesiącach? Byłem tutaj, gdy Polonia szła po awans do 2. ligi, i ze strony władz klubu był taki podprogowy strach, by sukces sportowy nie wyprzedził organizacyjnego. Minęło bardzo niewiele czasu i dziś mówi się otwarcie: 1. liga? OK, będziemy gotowi.

Tomczyk: Nie wiem, czy jesteśmy aż tak gotowi organizacyjnie. Trzeba dokończyć drugie piętro budynku klubowego, budowę drugiej trybuny, podgrzewania murawy… Wszystko jest w budowie. Może nasza odwaga i chęć bycia jak najwyżej spowoduje, że to wszystko nakręci się na dobre. Chcemy czegoś więcej, bo to jest szansa dla klubu. Pewne rzeczy pod kątem organizacji już się zmieniły. Niedawno doszły GPS-y, na mecz z Wieczystą pojechaliśmy dzień przed, jest szansa, że pierwszy raz od 11 lat wylecimy na zimowy obóz. Wszyscy czujemy, że to się rozpędza, a wejście do wyższej ligi na pewno tego nie zahamuje. Wręcz przeciwnie.

Komentarze