- Arcyciekawe widowisko miało miejsce w poniedziałkowy wieczór z udziałem Wisły Kraków i Ruchu Chorzów
- Goal.pl był obecny na szlagierze czwartej kolejki Betclic 1. Ligi i zrelacjonował to, co miało miejsce na arenie im. Henryka Reymana
- W samym spotkaniu nie brakowało niczego. Były piękne gole, akcje strzeleckie, czerwona kartka, kontrowersja i popisy kibicowskie w dobrym tego słowa znaczeniu
Wisła Kraków – Ruch Chorzów, czyli hit z przyjaźnią w tle
Wisła Kraków i Ruch Chorzów to ekipy postrzegane za wartość dodaną Betclic 1. Ligi. Nie tylko ze względu na ambitne plany, ale też historie, tradycje i potencjał kibicowski. W poniedziałek zmierzyły ze sobą w bezpośredniej rywalizacji. Działo się nie tylko na boisku, ale również na trybunach. Tym razem tylko w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Drużyna Kazimierza Moskala, przystępując do potyczki ze spadkowiczem z PKO BP Ekstraklasy, była świadoma tego, że ma przed sobą wielki tydzień wyzwań. Wisła w trzech wcześniejszych występach za każdym razem notowała porażki. Nie tylko na arenie międzynarodowej, ale również w ligowych zmaganiach. Blamaż z Rapidem Wiedeń (1:6) i ostatnia porażka ze Spartakiem Trnava (1:3) mogły podciąć skrzydła zawodnikom Białej Gwiazdy. Morale zespołu zostało też osłabione po porażce w niecodziennych okolicznościach ze Zniczem Pruszków (1:2). Tym samym starcie z Ruchem miało być tym, w którym wiślacy odkupią winy.
Tymczasem chorzowianie do poniedziałkowej potyczki nie mieli na swoim koncie jeszcze żadnej przegranej w sezonie 2024/2025. W każdym razie wśród kibiców Niebieskich rósł niepokój. Między innymi dlatego, że chorzowianie nie wykorzystali uśmiechu od losu, jakim był całkiem niezły terminarz. W drugiej i trzeciej kolejce Ruch mierzył się z ekipami teoretycznie słabszymi, więc jako pretendentowi do walki o miejsce w elicie, nie wypadało tracić punktów. Tym bardziej że w kolejnych pięciu meczach poprzeczka miała być zawieszona o wiele wyżej. Rzeczywistość była jednak taka, że chorzowski zespół z drużyną z Pruszkowa szczęśliwie zremisował przy dużym udziale Jakuba Szymańskiego. Z kolei zawiódł totalnie w rywalizacji z Pogonią Siedlce, remisując tylko (1:1). Mimo że ekipa Marka Brzozowskiego została rozbita tydzień wcześniej przez Odrę Opole (1:4). Z kolei kilka dni później potwierdzeniem, że siedlczanie nie są wcale tak wymagającym przeciwnikiem, jak mogło wydawać się niektórym 2 sierpnia, przegrali z drugim zespołem poznańskiego Lecha w Pucharze Polski (1:2).
Dopiero kilka meczów za nami, a już rośnie presja
Tym samym już w czwartej kolejce Wisła i Ruch wzięły udział w meczu o dużym ciężarze gatunkowym. Dla obu ekip zwycięstwo w takim starciu mogło zapewnić trochę spokoju na kolejne dni pracy. W przypadku Białej Gwiazdy chodziło o przygotowania w pozytywnej atmosferze do rewanżowej potyczki w ramach III rundy eliminacji Ligi Konferencji. Z kolei w chorzowskiej ekipie miało pojawić się potwierdzenie, że drogą, która obrał na budowę zespołu trener Janusz Niedźwiedź, jest słuszna.
Otoczka meczu Wisły z Ruchem była kapitalna. Już na 120 minut przed startem rywalizacji widoczni byli w mieście kibice w niebieskich barwach. Przechadzając się krakowskimi uliczkami, można było usłyszeć dyskusje fanów na temat gry Niebieskich. Ciekawe jest to, że wielu z nich bardzo krytycznie wypowiada się na temat pracy szkoleniowca. Gdy staramy się niektórym z kibiców wytłumaczyć, że tak naprawdę w trakcie ośmiu miesięcy klub jest zmuszony dwukrotnie do ogromnej przebudowy zespołu i praca w takich warunkach, to duże wyzwanie, to jesteśmy kontrowani argumentami.
– Kto kazał władzom Ruchu sprzedawać Tomasza Wójtowicza? Dlaczego nie przedłużono kontraktów z Robertem Dadokiem czy Patrykiem Stępińskim? Z jednej strony jesteśmy jako fani Niebieskich mamieni stwierdzeniami, że drużyna będzie walczyć o awans do Ekstraklasy, a jak przychodzi co do czego, to tracimy latem ważnych graczy. Wiadomo, że zostali Soma Novothny i Daniel Szczepan i fajnie. Tylko stare powiedzenie mówi, że drużynę buduje się od obrony, a tak leży i kwiczy – mówił nam wyraźnie oburzony fan Ruchu.
Wiślacka tęsknota za Ekstraklasą
W teorii mogło wydawać, że więcej negatywnych emocji mogło przed poniedziałkowym spotkanie buzować w fanach krakowskiej ekipy. Jak się okazuje nic bardziej mylnego. – Jasne, że takie porażki, jakie miały miejsce ostatnio, bolą. Trzeba jednak wierzyć w pracę trenera Kazia Moskala. Jak nie on, to kto? – pytał retorycznie kibic Wisły. – Nie mamy drużyny na europejskie puchary i trzeba to sobie jasno powiedzieć. Mamy jednak ekipę, która nie tylko powinna, ale musi namieszać w 1 Lidze. Skoro został z nami Angel Rodado, udało się działaczom wyłowić perełkę Oliego Sukiennieckiego, to nie ma opcji, abyśmy latem przyszłego roku przygotowywali się do kolejnego gnicia na zapleczu Ekstraklasy. Nie potrafię i nawet nie chcę sobie tego wyobrażać – stwierdził wprost fanatyk Białej Gwiazdy.
Poniedziałkowa potyczka upłynęła pod znakiem meczu przyjaźni na trybunach. Kibice obu ekip od wielu miesięcy mają ze sobą bardzo dobre relacje. Już kilka razy w meczach z udziałem Wisły i Ruchu grupy ultras stworzyły fantastyczne oprawy. Tak było nie tylko w Krakowie na meczu z udziałem obu ekip, ale także w Gliwicach, gdy Niebiescy rozgrywali na stadionie miejscowego Piasta spotkania w roli gospodarza.
Kocioł na arenie im. Henryka Reymana
W poniedziałkowy wieczór na trybunach zasiadło ponad 22 tysiące widzów. Najzagorzalsi fani Białej Gwiazdy tradycyjnie zajęli trybunę wschodnią. Tymczasem naprzeciwko, podobnie jak to miało miejsce przy okazji meczu pucharowego Wisły z Widzewem Łódź, umiejscowieni zostali kibice 14-krotnego mistrza Polski. Start rywalizacji zaczął się od odśpiewania hymnów obu klubów przez fanów. Najpierw było znane: “Jak długo na Wawelu”. Z kolei chwilę później można było usłyszeć: “Ruchu nasz kochany”. Można mówić długo o tym, że fani Liverpoolu robią klimat, śpiewając hymn: “You’ll Never Walk Alone”. Niemniej polskie hymny też robią świetną atmosferę i nie można o tym zapominać.
Na boisku byliśmy świadkami dwóch różnych połów. Pierwsza odsłona upłynęła pod znakiem prób strzałów Miłosza Kozaka na bramkę Antona Chickana i mocnej końcówki gospodarzy. Wisła najpierw w doliczonym czasie postraszyła rywali strzałem Oliviera Sukiennickiego, po którym piłka trafiła w słupek. Z kolei chwilę później w roli głównej wystąpił Angel Rodado. Hiszpan kolejny raz udowodnił, że jest napastnikiem od zadań specjalnych. Z jednej strony wydawało się, że po zagraniu Marca Carbo nie można nic wskórać. Rodado w swoim słowniku nie ma prawdopodobnie słowa niemożliwe i jeśli ktoś tak myśli, on po prostu bierze piłkę i robi swoje. Tym samym na przerwę Białą Gwiazda schodziła z jednobramkową zaliczką.
Spotkanie z fantastycznymi golami
W drugiej połowie był natomiast prawdziwy wulkan emocji. Zaczęło się wszystko od “sanek” Filipa Starzyńskiego. Pomocnik Niebieskich bezpardonowym wejściem w nogi jednego z rywali mógł zrobić mu krzywdę. Sędzia Jarosław Przybył, najpierw ukarał zawodnika żółtą kartką. W ruch jednak poszedł system VAR i po chwili pierwsza kartka została anulowana i jednak rozjemca zawodów poszedł krok dalej, sięgając do kieszonki w spodenkach, co było zrozumiałe z tym że Ruch musiał kończyć zawody w zdekompletowanym zestawieniu. Niezwykłe było jednak to, że w dziesięciu graczy na boisku gra Ruchu wydawała się bardziej poukładana i odpowiedzialna niż wcześniej, z czym mieli problem wiślacy. W końcu przyszła 57. minuta. Na strzał z 40 metrów zdecydował się Szymon Szymański i finalnie po jego uderzeniu Niebiescy doprowadzili do wyrównania. Tym samym kolejny raz w tej kampanii chorzowska ekipa może pochwalić się kapitalnym trafieniem. Podobnie było w rywalizacji z Pogonią, gdy po bezpośrednim strzale z rzutu rożnego z gola cieszył się Starzyński. W związku z tym mogło wydawać się, że Ruch złapał kontrolę nad spotkaniem i wywalczy, co najmniej punkt na trudnym terenie, co z zaistniałymi okolicznościami należałoby uznać za sukces.
Nie brakowało jednak emocji w kolejnych fragmentach rywalizacji. Kolejny ważny fragment meczu miał miejsce w 75. minucie. Wówczas został podyktowany rzut karny dla gospodarzy. Bez wątpienia sytuacja nie była jednoznaczna. Z jednej strony można przekonywać, że Marc Carbo nabrał arbitra, z drugiej mówić, że Denis Ventura sam sprowokował kłopoty, wyciągając nogę w kierunku przeciwnika. Sędzia miał problem z oceną sytuacji, analizując ją długo. W końcu wskazał na jedenasty metr i nie można mieć do niego pretensji. Ogólnie jednak niezależnie od decyzji, jaką podjąłby w takich okolicznościach sędzia Przybył, to z każdej mógł się spokojnie wybronić. Ostatnie słowo należało do pozyskanego ze Stali Stalowa Wola gracza. W doliczonym czasie spotkanie Sukiennicki ustalił rezultat meczu na 3:1 i trzy punkty zostały w Krakowie.
Trenerzy po meczu
W rożnych tonach rywalizacje podsumowali szkoleniowcy obu ekip. Trener Janusz Niedźwiedź nie ukrywał, że był rozczarowany postawą swojego zespołu, gdy ten grał w jedenastu. – Byliśmy świadkami dobrego meczu. Muszę jednak zwrócić uwagę na kilka ważnych rzeczy, dotyczących spotkania. Mimo że graliśmy w jedenastu, to nie jestem zadowolony z tego fragmentu meczu. Muszę powiedzieć, że moja drużyna bardziej podobała mi się pod względem intensywności, gdy graliśmy w dziesięciu. Inaczej trenowaliśmy. Liczyliśmy na to, że będziemy pressować i dominować. Tymczasem pojawił się kłopot z intensywnością w grze. Jeśli pod tym względem nie realizujemy założeń, to nie mogę być z tego zadowolony – mówił wprost szkoleniowiec gości na pomeczowej konferencji prasowej.
Więcej powodów do zadowolenia miał Kazimierz Moskal. Trener wiślaków wprost też mówił, że drużyna bardzo potrzebowała wygranej w tak prestiżowym starciu. Chociaż szkoleniowiec krakowskiej ekipy miał żal do swoich graczy, że w przewadze na za dużo pozwolili swoim przeciwnikom. – Odnieśliśmy zwycięstwo, którego potrzebowaliśmy. Podziękowania dla kibiców. W tym trudnym momencie potrafiliśmy dążyć do wygranej. Mecz był zacięty, ale moim zdaniem z lekką naszą przewagą. Za dużo pozwoliliśmy rywalowi w momencie, gdy graliśmy z przewagą jednego gracza. Prawdą jest, że nie powinniśmy do takich sytuacji doprowadzić w przyszłości – rzekł 57-latek.
Niebiescy zrobili robotę
Mecz z udziałem Wisły i Ruchu to nie był jednak tylko popisem zawodników na zielonej murawie. Wartością dodaną wydarzenia byli fani gości. Wypełnili licznie swoje sektory, prezentując przy tym ciekawe oprawy. Między innymi tę z napisem: “Iluminosa Immortalis”, czyli “Nieśmiertelny Najjaśniejszy”. Na wielu kibicach wrażenie zrobiły natomiast okrzyki fanów z pierwszych fragmentów rywalizacji, gdy na dwa głosy fani gospodarzy krzyczeli: “Chorzowski”, a druga strona odpowiadała: “Ruch” i tak przez dobrych kilka chwil. Podobnie było, gdy fani krakowscy i chorzowscy podzielili się dopingiem, wspierając Wisłę Kraków.
Finalnie w poniedziałkowym meczu było wszystko, czego oczekuje się od dobrego widowiska i to nie tylko na polskim poziomie. Wisła i Ruch stworzyły wizytówkę Betclic 1. Ligi, którą TVP może się chwalić i chwalić. Pewne jest jednak, że to nie pierwszy tego typu szlagier na zapleczu PKO BP Ekstraklasy w tej kampanii. Ciekawie będzie w kolejnych tygodniach. Szczególnie że w Betclic 1. Lidze nie brakuje ekip, które będą chciały dorównać opisywanemu wydarzeniu. Że wymienić należy w tym miejscu między innymi: ŁKS, Arkę Gdynia, GKS Tychy czy Wisłę Płock. Będzie się działo.
Czytaj więcej: Veljko Nikitović o trudnym 2017 roku. “Nie chciałem gasić światła” [WYWIAD]
Komentarze