- Arka Gdynia latem po nieudanej końcówce kampanii 2023/2024 chce być postępowa, w czym ma pomóc nowy dyrektor sportowy
- Veljko Nikitović odpowiada dzisiaj za budowę drużyny, a w rozmowie z Goal.pl zabrał głos na kilka tematów. Między innymi mówił o: swojej sympatii kibicowskiej, wielu latach spędzonych w Górniku Łęczna, uratowaniu klubu przed upadłością, współpracy z Franciszkiem Smudą czy nowych wyzwaniach
- Przedstawiciel klubu z Gdyni wypowiedział się też na temat odejścia Sebastiana Milewskiego z Arki czy przyszłości Karola Czubaka, który w ostatnich tygodniach był łączony między innymi z: Górnikiem Zabrze, Lechem Poznań czy bułgarskim Botew Płowdiw
Veljko Nikitović a bycie kibicem Crveny
Łukasz Pawlik (Goal.pl): – Ma pan w sobie jeszcze cząstkę kibica Crveny Zvezdy, czy już jest pan tylko działaczem piłkarskim?
Veljko Nikitović (dyrektor sportowy Arki Gdynia): – Wiadomo, że została. Jestem wychowany w Serbii i moja sympatia do Crveny Zvezdy tak naprawdę przechodzi z pokolenia na pokolenie. To się pewnie nie skończy. Ogólnie jestem całe życie związany z piłką nożną, więc kibic cały czas jest we mnie. Po zakończeniu piłkarskiej kariery zacząłem natomiast swoją pracę na konkretnych stanowiskach w Górniku Łęczna. Nie lubię natomiast mówić o sobie, że jestem działaczem. Nie przepadam za tym słowem (śmiech). Chociaż zdaję sobie sprawę z tego, jak wygląda rzeczywistość.
Dwóch rozpoznawalnych Serbów w polskiej piłce to przede wszystkim Veljko Nikitović i Aleksandar Vuković. Inne są jednak sympatie kibicowskie. Z tego powodu dochodziło do jakichś zgrzytów na boisku lub poza nim?
Nigdy. Bardzo szanuję Ako Vukovcia za jego osiągnięcia piłkarskie. Sprawdza się też w roli trenera, bo trzeba pamiętać, że wywalczył już mistrzostwo Polski z Legią Warszawa, a teraz widać efekty jego pracy w Piaście Gliwice. Ciekawostką jest natomiast to, że miałem już okazję grać z Vuko jeszcze w Serbii w grupach młodzieżowych, mimo że jest ode mnie o rok starszy. Uczęszczaliśmy też do tej samej szkoły sportowej. Zatem miałem z Aco zawsze dobry kontakt i to się nie zmieniło.
Polska to drugi dom
Jest pan związany z Polską od ponad 20 lat. Czuje się pan już bardziej Polakiem niż Serbem?
Byłem, jestem i będę Serbem. To się nie zmieni. Urodziłem się w tym kraju i wychowałem. Mimo że Polska jest dla mnie krajem też bardzo bliskim. Mam żonę Polkę, moje dzieci urodziły się w Polsce i cząstka mnie jest też związana z Polską. Chociażby dlatego, że połowa mojego życia jest związana z tym krajem. W każdym razie nikt nie wytępi ze mnie serbskiej tożsamości, bo jestem po prostu dumny z tego, że jestem Serbem.
Zobacz też: Dyrektor sportowy Widzewa z przekazem do hejterów. “To jest po prostu chamskie” [WYWIAD]
A załóżmy, że jest spotkanie reprezentacji Polski i Serbii na ważnym piłkarskim turnieju. Serce byłoby rozdarte?
Na dzisiaj mogę powiedzieć, że w 51 procentach byłbym za Serbią i w 49 za Polską. Nie zmienia to jednak tego, że trakcie Igrzysk Olimpijskich kibicowałem Serbom i Polakom. Bardzo trudno było mi się pogodzić z tym, że Iga Świątek finalnie nie wygrała złotego medalu, przegrywając w półfinale. Wydawało mi, że to murowana kandydatka do wygrania turnieju tenisowego.
Siedem milionów długu
Był pan już piłkarzem, prezesem i dyrektorem sportowym, a także członkiem zarządu. Która rola kosztuje najwięcej stresu?
Chyba najwięcej energii pochłaniała praca, gdy byłem prezesem Górnika Łęczna w 2017 roku.
Co konkretnie ma pan na myśli?
Klub miał wówczas ponad siedem milionów złotych długu, ponad 30 wezwań do zapłaty każdego dnia i byliśmy blisko ogłoszenia upadłości klubu. Mieliśmy wiele argumentów na to, aby ogłosić upadłość Górnika Łęczna. Niemniej wzięliśmy się za robotę.
Co musiał pan zrobić?
Trzeba było porozumieć się z zawodnikami, którzy nie otrzymywali pensji przez kilka miesięcy. Ja z trenerem Franciszkiem Smudą odpowiadaliśmy za kwestie sportowe, zawierając ugody z piłkarzami i agentami piłkarskimi. Z kolei ówczesny wiceprezes Sebastian Buczak był odpowiedzialny za porozumienia z innymi podmiotami, względem których klub też miał zaległości finansowe. Mam na myśli między innymi Urząd Skarbowy czy Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Finalnie udało się to, co samo założyliśmy i krok po kroku regulowaliśmy zaległości. To był dla mnie bardzo trudny czas pod względem zawodowym. Trudno pracować w klubie, mającym budżet na poziomie 5-6 milionów, gdzie długi wynoszą siedem milionów złotych.
Górnik Łęczna był nad przepaścią
Czy takie trudniejsze momenty w życiu zawodowym mają wpływ na relacje rodzinne?
Oczywiście, że tak. Moja żona bardzo dobrze pamięta te czasy, gdy wracałem do domu po całym dniu pracy i wciąż trzeba było jeszcze nad pewnymi sprawami przesiadywać. Nie było łatwo. Trudne było codzienne wychodzenie do pracy ze świadomością, że zawodnicy przez trzy/cztery miesiące nie otrzymują pensji, a trenerzy otrzymywali wynagrodzenie raz na pół roku. Taki czas też dużo uczy.
Po takich doświadczeniach doszedł pan do wniosku, że bycie prezesem to jednak niewdzięczne zajęcie i lepiej pracować jako dyrektor sportowy?
To tak naprawdę rozwijało się u mnie. Już wcześniej chodziłem na konkretne kursy, mające mi pomóc w tym zawodzie. Rozwijałem się na płaszczyznach skautingu, co mogło mi pomóc jako dyrektor sportowy.
Jak został pan prezesem klubu?
Taka funkcja została mi ona zaproponowana i się zgodziłem. Chociaż nie do końca wiedziałem, na co się piszę. W każdym razie jestem dumny z tego, co udało mi się osiągnąć wraz z wiceprezesem Buczkiem, bo przez 1,5 roku zrobiliśmy bardzo dużo. Wykonaliśmy fantastyczną robotę, aby wyprostować wiele spraw. Górnik był nad przepaścią i tak naprawdę w 2017 roku klub mógł zniknąć z mapy Polski, a funkcjonuje i cieszę się, że mogłem pomóc. Nie chciałem być tym, który gasi światło w Górniku.
Coś kosztem czegoś. Jak wyglądał proces uzdrawiania klubu?
Trzeba było zbudować zespół za bardzo małe pieniądze, co niestety wiązało się z tym, że drużyna spadła do 2 Ligi. Z perspektywy czasu uważam jednak, że to zdarzenie miało wpływ na to, że później mogliśmy przez 1,5 roku postawić klub na nogi. Nigdy o tym nie mówiłem, bo nie chciałem robić autoreklamy, ale jestem naprawdę bardzo dumny z tego, że miałem udział w tym, że Górnik może funkcjonować na zdrowych zasadach. To była bardzo duża sztuka.
Czasochłonne zajęcie
Dyrektorem sportowym jest pan tak naprawdę od 2018 roku. Czy to zawód w Polsce niedoceniany?
Zdecydowanie tak. Osoby, które nie działają w tym zawodzie, to tak naprawdę nie są świadome tego, jakie to czasochłonne zajęcie. Tak naprawdę nierzadko jest tak, że to praca dosłownie 24 godziny na dobę. Śledzenie spotkań, praca nad skautingiem, podróże, a w tym wszystkim nie można zapominać, że trzeba też być aktywnym w samym klubie. Trzeba brać udział w spotkaniach z: członkami zarządu, prezesem czy trenerami i samymi zawodnikami. W pracy dyrektora sportowego nie jest też tak, że kończy się sezon i można wyjechać na dwa tygodnie na wczasy. Wówczas zaczyna się zbieranie owoców swoich działań i to jest jeszcze bardziej intensywny czas.
Wiadomo, że dyrektor sportowy musi mieć dobre relacje z trenerem. W tej roli w Górniku współpracował pan tak naprawdę z sześcioma szkoleniowcami. Z którym było najtrudniej?
Tak naprawdę z każdym z trenerów, z którymi miałem okazję współpracować, pracowało mi się dobrze. Do dzisiaj mam bardzo dobry kontakt z trenerami: Kamilem Kieresiem czy Pavolem Stano. Podobnie, jeśli chodzi o Ireneusza Mamrota. Nawet ostatnio mieliśmy okazję wymienić kilka zdań. Ogólnie jestem człowiekiem, który nie lubi się kłócić, chcącym żyć z wszystkimi w zgodzie.
Wyjątkowa współpraca z potencjałem na omówienie w książce
Jak wspomina pan współpracę z Franciszkiem Smudą?
Dużo się w trakcie pracy z tak doświadczonym szkoleniowcem nauczyłem. W trakcie mojego pobytu w Górniku to trener Smuda pracował w klubie dwa razy. Za pierwszym razem muszę przyznać, że w Górniku pewnego rodzaju parasolem ochronnym był dla mnie Zdzisław Kapka, który kierownikiem ds. skautingu. Z nim łatwiej było mi przekonać trenera do swoich spostrzeżeń. Dzięki niemu nauczyłem się natomiast tego, jak postrzegać graczy i jak zwracać uwagę na zachowania zawodników. To postać z ogromnym doświadczeniem. Panowie Smuda i Kapka wiadomo, że znali się jeszcze z czasów pracy w Wiśle Kraków. Udało nam się z kolei wyskautować między innymi: Javiera Hernandeza, który później dołączył do Cracovii. Pozyskaliśmy też Gabriela Mateia czy Josimara Atoche’a, którzy stali się kluczowymi postaciami zespołu. To był owocny czas dla Górnika pod względem wyszukiwania zdolnych zawodników. Szkoda tylko, że to wszystko było w czasach, gdy w klubie były kłopoty finansowe.
A jak wspomina pan drugą przygodę z trenerem Smudą?
To były już inne realia, bo szukaliśmy zawodników z innego pułapu. Nie byliśmy już w Ekstraklasie, więc byliśmy do takich działań zmuszeni. Nie zmienia to jednak tego, że ze współpracy z trenerem Smudą mam tylko pozytywne wspomnienia i zawsze będę go chwalił. To człowiek, który jeśli się do kogoś przekona, to jest w stanie oddać mu w razie potrzeby swoją nerkę. Anegdot na temat codziennej pracy z trenerem Smudą jest mnóstwo.
Będzie książka na ten temat?
Nie myślałem o tym, ale na pewno, jeśli taki pomysł będę chciał zrealizować, to śmiało mogę powiedzieć, że to byłby materiał na co najmniej cztery rozdziały (śmiech).
Różne wizje na klub
Co tak naprawdę wpłynęło na to, że zakończył pan współpracę z Górnikiem Łęczna?
Przed startem sezonu 2023/2024 otrzymaliśmy wyzwanie, aby powalczyć o awans do Ekstraklasy. Celem minimum miało zatem być znalezienie się w strefie barażowej. Udało nam się z trenerem Mamrotem, a później z trenerem Stano stworzyć dobrze funkcjonującą drużynę, mająca swoje DNA. Niektórzy mówili, że grała za bardzo defensywnie i coś może w tym jest, bo straciliśmy najmniej goli spośród wszystkich ekip w 1 Lidze. Wiedziałem w każdym razie, jak wygląda sytuacja wokół klubu przez ostatnie pół roku. Dało mi to do myślenia. Już w marcu tego roku podjąłem w związku z tym decyzję, że niezależnie od tego, czy Górnik awansuje do elity, czy nie, to ja pożegnam się z klubem. Chciałem skończyć misję w Górniku, bo czułem, że dałem z siebie 110 procent.
Brakuje konkretów w tym, co pan mówi…
Krótko mówiąc, nie uśmiechało mi się, że mam być znowu Bobem Budowniczym w klubie. Wychodziłem z założenia, że coś, co dobrze działa, powinno zostać jeszcze wzmocnione. Nie chciałem kolejnej przebudowy zespołu, a kosztem trzech-czterech graczy słabszych pozyskać zawodników, którzy podniosą jakoś w drużynie. Tym samym Górnik mógł spróbować kolejny raz namieszać w 1 Lidze. Dotarły jednak do mnie informacje, że będzie trzeba rozstać się z najlepszymi graczami i być może budować kadrę w oparciu o zawodników z Akademii Piłkarskiej lub z niższych lig. Czułem się trochę oszukany. Uważam, że stworzyłem coś fajnego. Skoro tak, to chciałem mieć szanse na to, aby drużynę dalej rozwijać. Inny był jednak pomysł na wszystko w klubie i ja nie chciałem już w tym uczestniczyć.
Pieniądze szczęścia nie dają, ale pomagają w realizacji celów
Czuł pan, że Górnik ma dwa scenariusze przygotowane na grę w Ekstraklasie i na 1 Ligę?
Były, ale żaden z nich mnie nie przekonywał. Prawda jest taka, że jeśli chce się coś osiągnąć, to trzeba pewne pieniądze zainwestować. To może pomóc stworzyć zespół, który będzie konkurencyjny.
Jest niedosyt po przegranym barażu?
Górnik Łęczna w poprzedniej rundzie grał bez swojego najlepszego zawodnika, którym był Egzon Kryeziu. Na nasze nieszczęście doznał poważnej kontuzji. Jestem pewny natomiast, że z nim w składzie drużyna mogłaby się bić nawet o pierwsze czy drugie miejsce na koniec rozgrywek. Nie mieliśmy go jednak, a nie mieliśmy możliwości, aby go zastąpić. Trzeba było kombinować. Trzeba sobie też jasno powiedzieć, że nie trafiliśmy z Enisem Fazlagiciem. Mimo wszystko zajęliśmy piąte miejsce w tabeli Fortuna 1 Ligi, a w przekroju tylko rundy wiosennej byliśmy na trzeciej pozycji ex aequo z Arką Gdynia. W każdym razie nie mam do nikogo z Górnika pretensji o to, że nakład finansowy na drużynę jest mniejszy. Rozumiem to. W każdym razie, chcąc się rozwijać, nie chciałem znów budować wszystkiego od nowa. Mimo wszystko życzę wszystkim klubie dobrze.
Zaskakuje pana to, że do dzisiaj w Górniku nie ma tak właściwie dyrektora sportowego i za te zadania odpowiada też Pavol Stano?
Pavol to świetny trener, mający bardzo dobry sztab szkoleniowy. Myślę, że spokojnie sobie da radę jako po. dyrektora sportowego. Mając jednak na uwadze długofalową pracę, to myślę, że na to stanowisko powinna zostać zatrudniona konkretna osoba. Po to, aby odciążyć szkoleniowca od dodatkowych obowiązków.
Arka nowym etapem w karierze
Jak wyglądały kulisy pana zatrudnienia w Arce?
Po spotkaniu barażowym wrzuciłem w swoje media społecznościowe wpis, w którym ogłosiłem, że kończę swoją pracę w klubie z Łęcznej. Następnie pojawiły się pewne zapytania o to, jakie mam plany na przyszłość. W końcu przyszedł dzień, gdy miałem kilka prób połączenia z nieznanego mi numeru. Okazało się, to był właściciel Arki Gdynia. Umówiliśmy się na rozmowę, w której miałem przedstawić swoją wizję na budowę drużyny. Nie miałem z tym problemu, bo śledziłem występy gdynian, więc przekazałem, jakbym widział to & owo. Po 24 godzinach otrzymałem wiadomość, że klub chciałby ze mną współpracować. Szybko omówiliśmy warunki no i jestem pracownikiem Arki.
Czym przekonał pana do współpracy właściciel Arki Gdynia Marcin Gruchała?
Przede wszystkim dano mi do zrozumienia, że w klubie będzie nowe rozdanie. Przekonano mnie tym, że mają powstać nowe działy w Arce, począwszy od marketingu po dział sportowy. Rozwinąć ma się też szeroko rozumiany skauting. Poprawie ma ulec też praca w Akademii Piłkarskiej Arki Gdynia, na co wpływ ma mieć nowy dyrektor. To działało na moją wyobraźnię i bardzo mi się to spodobało. Poza tym sam byłem świadomy tego, że klub ma duży potencjał. Wiedziałem, że trzeba go w Arce obudzić. Żona też mnie przekonywała, że czasem są momenty, gdy trzeba wyjść ze swojej strefy komfortu. W związku z tym zdecydowałem się spróbować, aby nie mieć w przyszłości do siebie pretensji, że nie chciałem sprawdzić się w tej roli.
Głód wielkiej piłki w Gdyni
Kilka tygodni temu media społecznościowe obiegły fragmenty z mowy motywacyjnej szalikowców przed spotkaniem z GKS-em Katowice. Widział pan to?
Wiem, jakie były opinie na ten temat. Takiej formy “motywacji” nie może popierać żaden klub. Oczywiście w kontekście pamiętnego spotkania kibiców z drużyną zdaję sobie sprawę z tego, że to zostało bardzo negatywnie odebrane i nie ma się co temu dziwić. Ja jednak też już jako pracownik klubu doświadczyłem pozytywnej atmosfery na stadionie Arki. Chcę wierzyć, że te działania pewnej grupy ludzi były związane z tym, że jest w Gdyni duży głód wielkiej piłki. Brakowało tego jednego nieszczęsnego punktu, którego ostatecznie nie udało się zdobyć. Wiem natomiast, że ludzie tutaj żyją Arką i potencjał kibicowski jest duży. Mam też nadzieję że w przyszłości do tego typu incydentów nie dojdzie.
POTĘŻNA TERMALICA, KOMPROMITACJA WISŁY. ARKA W FORMIE | 3. kolejka | 1. Liga Room
Po ostatnim niepowodzeniu Arki w walce o awans w klubie doszło do wielu zmian. Czy dzisiaj panuje w Arce nastawienie a’la Ekstraklasa albo nic?
Cieszę się z tego, że pan Marcin Gruchała chce stworzyć klub na zdrowych zasadach. Chociaż nie ma przekazu w stylu Ekstraklasa albo śmierć. Owszem, zależy nam na awansie i zrobimy wszystko, aby to zrobić. Najważniejsze jest jednak to, aby działać zdroworozsądkowo.
Awans do Ekstraklasy celem na sezon 2024/2025
Ile czasu Arka w nowym rozdaniu ma mieć na to, aby awansować do najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce?
Walczymy już w tym sezonie o to, aby znaleźć się w PKO BP Ekstraklasie. To nie podlega żadnej dyskusji.
Do klubu trafiło 10 nowych graczy. To wszystko ruchy, pod którymi się pan podpisuje jako dyrektor sportowy i to przede wszystkim pana decyzje?
10 czerwca trafiłem do Arki, więc wcześniej tylko bramkarz Damian Węglarz trafił do klubu. Pozostałe transfery były już efektem mojej pracy i pod nimi się już podpisałem.
Tliła się nadzieja na zatrzymanie Sebastiana Milewskiego
Nie tylko za transfery do Arki pan odpowiada, ale też za ruchy z klubu. Nie było szans, aby zatrzymać Sebastiana Milewskiego w Arce?
Pierwszą rozmowę, jaką miałem jako dyrektor sportowy w klubie, przeprowadził właśnie z Sebastianem Milewskim. Chcieliśmy bardzo zatrzymać zawodnika w klubie. Już jednak w trakcie spotkania ze mną Sebastian mi przekazał, że chce spróbować swoich sił w innej ekipie. Nie powiedział mi, jaka to liga i jaka ekipa. Mówiłem mu natomiast, że nie ma sensu, aby przechodził do innej drużyny z 1 Ligi, bo jesteśmy otwarci na to, aby rozmawiać. W przypadku atrakcyjniejszych warunków z klubu z tej półki, mogliśmy negocjować. Do momentu, gdy miał ważny kontrakt z Arką, cały czas normalnie z nami trenował. Tliła się zatem nadzieja, że zostanie w klubie. Uczciwie jednak w pewnym momencie nam przekazał, że prowadzi rozmowy z GKS-em Katowice i chce się sprawdzić w tej drużynie. Podaliśmy sobie zatem ręce. Próbowaliśmy go zatrzymać, ale miał wszystkie karty w rękach, chciał spróbować gry w Ekstraklasie i ja to rozumiałem.
Jaki zawodnik był natomiast największym wyzwaniem, aby ściągnąć go do Arki?
Uczciwie muszę powiedzieć, że nie mieliśmy takiego kłopotu. Trafiłem do klubu z celem, chcąc do obozu przygotowawczego mieć kadrę drużyny w 80-90 procentach gotową. Na zgrupowanie udaliśmy się 1 lipca, więc to się nie udało. Niemniej po 4-5 dniach obozu już mieliśmy praktycznie wszystkich zawodników w kadrze. Cieszę się, że jest duża grupa graczy, która chce być częścią tego klubu. Zależy mi jednak, aby zawodnicy do nas dołączali, nie dlatego, że Gdynia to fajne miejsce do życia, ale dlatego, że Arka to zdrowy i bardzo dobrze poukładany klub. Samo miasto ma być dodatkiem.
Gwiazda Arki może zmienić klub
Nie brakowało spekulacji łączących Karola Czubaka z Górnikiem Zabrze czy Lechem Poznań. Jak wygląda sprawa przyszłości zawodnika?
Karol Czubak ma umowę do końca czerwca 2025 roku. Pewne oferty otrzymaliśmy za niego, ale nie były one dla Arki satysfakcjonujące. Po rozmowach z agentem mogę też powiedzieć, że sam zawodnik też nie był do tych propozycji przekonany. Okno transferowe jeszcze trwa, więc niczego nie można być pewnym. W każdym razie też prowadzimy rozmowy z menedżerem piłkarza w sprawie nowego kontraktu. Mam nadzieję, że uda nam się wkrótce osiągnąć porozumienie. Oczywiście, jeśli pojawi się oferta nie do odrzucenia, to siądziemy do stołu i przedyskutujemy temat.
Jest plan, aby wpisać w umowie piłkarza klauzulę odstępnego w wysokości na przykład miliona euro?
Mamy różne rozwiązania do przemyślenia. Na dzisiaj jednak koncentrujemy się przede wszystkim na tym, aby Karola zatrzymać w klubie na dłużej.
Kadra wciąż otwarta
Czy jeszcze jakieś wzmocnienia są planowane w Arce i jeśli tak, to na jakie pozycje?
Trudno powiedzieć. Nie licząc jednego zawodnika, który może z klubu odejść, to kadra jest praktycznie zamknięta. Jeśli ktoś z klubu odejdzie, to wiadomo, że będziemy musieli reagować. Każdy dzień może przynieść coś nowego.
Jak natomiast przebiega aklimatyzacja w Gdyni?
Tak naprawdę czasu na poznanie bliżej miasta nie mam, bo jest mnóstwo spotkań i mnóstwo pracy. Zresztą pogoda ostatnio też nie dopisywała, aby pójść na plażę, rozłożyć parasol i odpocząć trochę (śmiech).
Arka Gdynia wywalczy awans do PKO BP Ekstraklasy w sezonie 2024/2025?
- Tak
- Nie
- Nie wiem
Komentarze