- Miedź Legnica to jeden z głównych faworytów do awansu do Ekstraklasy w sezonie 2023/24. Trenerem zespołu od 1 lipca jest Radosław Bella.
- Radosław Bella, zanim został I trenerem Miedzi, pracował w klubie jako trener młodzieży oraz jako asystent Wojciecha Łobodzińskiego oraz Grzegorza Mokrego.
- – Nie jestem zły o to, że zawodnik popełnił błąd podczas meczu. Ale jestem zły, gdy ktoś nie realizuje planu taktycznego – mówi Radosław Bella.
- Radosław Bella o swojej drodze do bycia trenerem: – Założyłem, że jeśli do 23 roku życia nie zostanę profesjonalnym piłkarzem, to pójdę w kierunku kariery szkoleniowej.
Rola faworyta
2 zwycięstwa za wami [rozmawialiśmy przed meczem Znicz – Miedź zakończonym rezultatem 1:1 – red.]. Miedź Legnica najwyraźniej kryzys ma już za sobą.
Na pewno. 7 punktów w 3 ostatnich meczach to bardzo dobry wynik. Wyciągnęliśmy wnioski. Proszę zauważyć, że nasz kryzys rozpoczął się po wrześniowej przerwie na reprezentację. Do kolejnej takiej przerwy podeszliśmy już inaczej. Opanowaliśmy sytuację.
Nie ma się co czarować – jesteście faworytem do awansu, więc presja na was jest duża. Od końcówki sierpnia do początku października zanotowaliście 6 meczów bez wygranej. Jakich metod używaliście, by poradzić sobie z tym kryzysem?
Już przed sezonem przygotowywaliśmy się na ten moment. Oczywiście na tyle, ile się da. Byliśmy więc krok przed. Starałem się wtedy wykorzystać swoją wiedzę z psychologii, która mówi, że gdy dopada cię kryzys – co nawiasem mówiąc znaczy “podział” – to można zrobić dwie rzeczy. Trzeba zadbać o jedność grupy i jedność celów oraz wrócić do tego, co działało. I na tym się skupiliśmy. Nie szliśmy w detale, lecz staraliśmy się skoncentrować właśnie na rzeczach, które już wcześniej nam przyniosły sukces. Nie było mowy o żadnej panice i nerwowości. Krzyk zostawiam jedynie na momenty, gdy idzie dobrze i panuje zbyt duże rozluźnienie. Bardzo ważne było zachowanie klubu, który dał mi spokój – również właściciel, prezes czy dyrektor sportowy pomogli nam nie zwariować w tym okresie. Wspólnie przez to przeszliśmy.
3 wartości
Jak wtedy trener rozmawiał z zawodnikami? Ma Pan do dyspozycji piłkarzy o konkretnych umiejętnościach. Napastnik nie strzela gola w prostej sytuacji, pomocnik łatwo traci piłkę…
Wpajamy zawodnikom to, by myśleli o następnej akcji i o najbliższym zadaniu, które tak naprawdę w każdej kolejnej sekundzie meczu zmienia się. Jak tracę piłkę, to mam wykonać jakieś zadanie, gdy wychodzę sam na sam z bramkarzem też. Trzeba przekierować myślenie na to, co jest do zrobienia, a nie na konsekwencje. Chodzi o to, by piłkarz nie myślał, że jak nie strzeli, to nie wygramy meczu, to inny zespół nas wyprzedzi w tabeli. Nad tym właśnie pracujemy indywidualnie.
Jest Pan raczej osobą spokojną, analityczną. Co zatem musi zrobić piłkarz, by wyprowadzić Pana z równowagi?
Na przykład musiałby mnie okłamać, albo naruszyć którąś z 3 naszych podstawowych wartości. Pierwszą jest zespół – wszystko, co robimy, jest dla dobra zespołu, mimo iż czasem te cele nie są zbieżne z celami indywidualnymi piłkarzy czy trenerów. Drugą jest prawdomówność, a trzecią szacunek. Mówimy sobie prawdę, ale robimy to z szacunkiem. Ktokolwiek zachwiałby te wartości, musiałby liczyć się z moją stanowczą reakcją. Wtedy na pewno bym się “odpalił”.
A boiskowe występki zawodników też Pana potrafią rozdrażnić?
Każdy z nas ma przyzwolenie do robienia błędów. Nie jestem zły o to, że zawodnik popełnił błąd podczas meczu. Ale jestem zły, gdy ktoś nie realizuje planu taktycznego, czyli zachwieje wartością zespołu. Bo zespół, jak wspomniałem, jest najważniejszy. Oczywiście piłkarz sam myśli na boisku, bo plan to nie jest gotowe rozwiązanie. Ale elementy gry są przez nas ćwiczone i każdy zawodnik musi wiedzieć, co kolega w danej sytuacji prawdopodobnie zrobi na boisku. Wtedy zespół jest powtarzalny i ułożony taktycznie. Czasami nie zdążę nawet zwrócić uwagi zawodnikowi, a on sam już wie, że popełnił błąd.
“Popełnić błąd jest nauką…”
Prowadzi to do wniosku, że bardzo dużą wagę przykłada Pan do mentalu zawodników. Czy było już tak, że jakiś zawodnik o wysokich umiejętnościach, który mógłby potencjalnie wzmocnić Miedź, został przez Pana odrzucony, bo nie pasował do grupy? Albo piłkarz już będący w klubie został z tych samych powodów odsunięty od zespołu?
Tak. Nawet zdążyłem to odczuć jako pierwszy trener. To się zdarza często. Zawodnicy, którzy kierują się innymi wartościami po prostu mogą pasować do innej drużyny. Obserwowaliśmy piłkarza z zagranicy, ale po rozmowie z nim uznałem, że on przedkładałby swój indywidualny sukces nad sukces zespołu.
Jest u Pana druga szansa dla zawodnika, który złamie zasady?
Jeżeli zawodnik zrozumie swój błąd i będzie dążył do poprawy, to może liczyć na drugą szansę. Natomiast trzeciej już nie będzie, bo kolejne złamanie zasad oznaczałoby, że nie traktuje nas poważnie. Popełnić błąd jest nauką, ale powtarzać go to już głupota.
Dlaczego Miedź spadła z Ekstraklasy?
Wiele lat spędził Pan w Miedzi. Współpracował Pan blisko z pierwszymi trenerami: Wojciechem Łobodzińskim i Grzegorzem Mokrym. W nagraniu dla Miedź TV powiedział pan: “Jestem innym trenerem niż oni”. Gdzie w takim razie są największe różnice?
Jestem inny z racji mojego charakteru, temperamentu, z racji mojej historii i postrzegania futbolu. Wojtek Łobodziński był profesjonalnym piłkarzem i nauczył mnie patrzeć na piłkę właśnie jako piłkarz. To było mi bardzo potrzebne, bo ja wielkiej kariery na boisku nie zrobiłem. To był jeden z brakujących puzzli w moim trenerskim warsztacie. Grzegorz z kolei przez wiele lat pracował jako asystent u bardzo różnych szkoleniowców. I to, czego od niego się nauczyłem, również mi bardzo pomogło. Natomiast ja dużo czasu spędziłem, trenując młodzież. Każdy z nas ma inną historię. Powiem trochę egoistycznie: mimo słabych wyników w Ekstraklasie zdobyłem bezcenne doświadczenie.
W tej samej rozmowie powiedział Pan, że Miedź wcale nie musiała spaść z Ekstraklasy. Sporządziliście 36 wniosków, które wyciągnęliście po tym nieudanym dla was sezonie.
Aż 30 z 36 wniosków dotyczyło stricte umiejętności miękkich, czyli takich sfer jak: planowanie, zarządzanie odpoczynkiem, relacje, sposoby dotarcia do zawodników z innego kontynentu. Jest wiele dużo małych rzeczy, które finalnie zdecydowały o tym, że spadliśmy. Dużo zmieniło się po spadku, teraz staramy się zwracać uwagę na te szczegóły. Nie chcę jednak wchodzić w te detale, bo nie chciałbym, żeby moje słowa zostały odczytane jako uderzenie w poprzedników, bo absolutnie tak nie jest. Natomiast ta analiza pomogła nam względnie szybko się pozbierać i stanąć do walki o powrót do Ekstraklasy.
Teraz unikacie tych samych błędów?
Nie tyle unikamy błędów, tylko robić pewne rzeczy lepiej. Błędy i tak będziemy popełniać, ale być może niektóre problemy wyeliminujemy. Teraz znacznie większy nacisk kładziemy na przykład na jedność grupy i relacje. Nie chcę tego spłycać do typowej atmosfery w szatni, ale ona musi być na tyle dobra, że wszyscy będziemy ciągnąć wózek w jedną stronę. Każdy musi znać swoją rolę. Też inaczej zarządzam zawodnikami, którzy dziś są rezerwowymi. Ale pamiętajmy, że ta droga, którą obieramy, jest dla nas nowa, więc i tak z pewnością gdzieś pobłądzimy. Kryzysy, porażki, spadki – to są cykle w życiu klubu. My musimy skupić się, by z każdego problemu otrząsnąć się i iść dalej.
Wywiad z Maldinim
Cofnijmy się teraz do początku lat 90. Nie byłoby trenera Belli, gdyby nie dziecięca fascynacja piłką. Jak to się u Pana zaczęło?
Polecę klasykiem: piłką zaraził mnie tata, który do dziś jest czynnym trenerem. Od najmłodszych lat futbol był ze mną. Pamiętam, że gdy nauczyłem się czytać, to wziąłem Piłkę Nożną i pochłonąłem wraz z tatą wywiad z Paolo Maldinim. Od tego momentu stałem się kibicem Milanu. Razem z bratem Przemkiem przeszliśmy przez wszystkie szczeble młodzieżowej piłki w rodzinnych Zdzieszowicach. W przeciwieństwie do niego ja nawet takiej małej kariery piłkarskiej jak on nie zrobiłem. Maksymalnie dotarłem do poziomu III ligi. A powód tego był bardzo prosty: ciało nie nadążało za moimi myślami. Dość szybko zdałem sobie sprawę, że chcę zostać trenerem. Założyłem, że jeśli do 23 roku życia nie zostanę profesjonalnym piłkarzem, to pójdę w kierunku kariery szkoleniowej. Już w wieku 19 lat w Zdzieszowicach pomagałem w pracy z młodzieżą. I początkowo myślałem o tym, by skupić się właśnie na trenowaniu młodzieży. Ale kilka lat potem, gdy miałem 23-24 lata, i występowałem na III-ligowych boiskach, doszedłem do wniosku, że jednak chcę przejść wszystkie szczeble i docelowo zostać pierwszym trenerem na profesjonalnym poziomie.
Na chwilę zmienię temat. Pochodzi Pan z Opolszczyzny. Pamiętam, że w Odrze występował kiedyś bramkarz Jakub Bella. To rodzina?
Tak, to mój kuzyn.
Powróćmy do początków. Jak jeszcze Pan grał, to zdarzało się Panu, w swoich przemyśleniach, kwestionować decyzje swoich trenerów?
Na pewno piłkarz i trener mają nieco inne perspektywy. Jako piłkarz widziałem pewne rzeczy i dziwiłem się, czemu szkoleniowcy robią tak, a nie inaczej. W mojej głowie kiełkowała wtedy myśl, że ja podjąłbym inną decyzję.
Pamiętna rozmowa
Był jakiś trener, który Pana mocno ukształtował? Oczywiście w Pana życiorysie pojawia się temat Marcelo Bielsy, ale może jeszcze przed słynnym Argentyńczykiem był ktoś, kto miał wpływ na Pana dalsze losy?
Jak mieszkałem we Wrocławiu, to bardzo często jeździłem na różne konferencje i staże. Od każdego trenera można się wiele nauczyć. Nawet można nauczyć się, jak czegoś nie robić. Duży wpływ na mnie miały dwa doświadczenia, zanim zafascynowałem się Bielsą. Jedno to było uczestnictwo w Juventus Soccer Camp. Tam trenerzy włoscy przyjechali i zaprezentowali zupełnie inne spojrzenie na trening, na metodologię treningową. To było coś, co bardzo dużo mi dało. A druga taka sytuację miałem, podczas stażu w Bolton Wanderers. Spotkałem tam człowieka pracującego w akademii Manchester United, który dotknął to pokolenie Scholesa, Giggsa i innych. Rozmawiając z nim, miałem poczucie, że niby mówimy o tym samym, ale on jest 100 poziomów wyżej. Czasami jest tak, że jak się rozmawia z jakimś mentorem, to nie w pełni rozumie się jego przekaz, ale czuje się, że ma rację. Tamta rozmowa była dla mnie szokiem i dużym motorem napędowym. Chcąc być na takim poziomie rozumienia futbolu, zacząłem bardzo mocno pracować. Od tamtej rozmowy minęło 12 lat, a ja wciąż ją pamiętam.
Domyślam się, że skoro był Pan w stanie rozmawiać z Anglikiem o detalach treningowych, to wcześniej postawił Pan na naukę angielskiego.
Tak. To jest ważna kwestia, a w zasadzie absolutny mus w pracy nowoczesnego trenera. I nie chodzi tu o tylko o górnolotne marzenia pracy za granicą, ale także o prowadzenie zawodników w swoim kraju. Mamy przecież w polskich klubach coraz więcej piłkarzy z innych krajów. Poza tym w innych językach powstaje dużo publikacji szkoleniowych. Warto czasem zobaczyć, jaki punkt widzenia mają zagraniczni trenerzy. Można pojechać na staż do Manchesteru United. Wiadomo, że nie przeniesiemy wszystkiego z United do Miedzi, ale można dwie, trzy rzeczy stamtąd wyciągnąć i wprowadzić w Legnicy.
Szczęście w Legnicy
Pan w Miedzi w końcu dostał swoją szansę. Ale niejeden asystent z dużą wiedzą i umiejętnościami nie może się przebić na stanowisko I trenera. Denerwowało Pana to, że młode pokolenie polskiej myśli szkoleniowej było przez długi czas pomijane?
Nie. Można było myśleć, że jesteśmy pomijani, ale ten trend się odwrócił. Teraz nie mamy, na co narzekać. Patrzę przede wszystkim na siebie. Jak kraj długi i szeroki, tak myślę, że zawsze swoje miejsce znajdę.
Został pan I trenerem Miedzi kilka miesięcy temu. Czy wcześniej były jakieś oferty podjęcia samodzielnej pracy gdzie indziej?
Nie miałem takich ofert. Były zapytania odnośnie bycia asystentem czy poprowadzenia drużyny wspólnie z Wojtkiem Łobodzińskim. Ale ja z racji tego życia rodzinnego – mam dwójkę małych dzieci – nie widzę potrzeby wyprowadzania się z Legnicy. Ja też bardzo lubię pracować w Miedzi. Jest to środowisko, które służy mojemu rozwojowi. Nie musiałem więc szukać swego szczęścia gdzie indziej. Ale oczywiście nie wiem, co przyniesie przyszłość.
Trener jak starszy brat
Miał Pan jakieś obawy przed rozpoczęciem pracy jako I trener Miedzi? Na przykład o to, czy doświadczeni zawodnicy jak Kamil Drygas czy Florian Hartherz uznają Pana autorytet.
Obaw nie miałem. Byłem natomiast ciekawy, czy moje metody zarządzania grupą się sprawdzą, czy w kontaktach z nimi nie będę zbyt nachalny, czy będę umiał rozmawiać z gwiazdami zespołu. Bo posiadanie gwiazd w drużynie też niesie za sobą pewien koszt. Wierzę w to, że szczerością, szacunkiem i wspólnymi wartościami da się wielu problemów uniknąć.
W szatni Radosława Belli jest żelazna dyscyplina?
Staram się być dla każdego piłkarza jak starszy brat. Sam jestem starszym bratem i moją rolą jest pomoc młodszemu bratu. A jak trzeba nakrzyczeć, to po prostu trzeba. A jak młodszy powie mi, że popełniłem błąd, to również muszę to wziąć pod uwagę. Moje drzwi są otwarte, każdy zawodnik może przyjść i ze mną porozmawiać. Czasy strachu i nadmiernego respektu już, całe szczęście, są za nami. Natomiast czasami po prostu trzeba pokazać twardą rękę.
“Na murawie jest bestią”
Pogadajmy teraz o bieżących sprawach. Florian Hartherz to niewątpliwie ciekawy zawodnik i byłby pomocny w walce o awans, gdyby grał. Jak wygląda obecnie jego sytuacja zdrowotna? I czy charakterologicznie pasuje do zespołu?
W tym tygodniu zawodnik wszedł w pełny trening. W tej chwili on trenuje indywidualnie. Moje życzenie jest takie, by w meczu z Resovią usiadł na ławce rezerwowych, a by w pełni sił był na starcie z Podbeskidziem.
Zanim podpiszemy umowę z zawodnikiem, to zawsze robimy wywiad środowiskowy. Staramy się, jeśli jest taka możliwość, kontaktować się z byłym klubem. Również rozmawiamy z samym zawodnikiem. Wiedziałem, że to profesjonalista. Poza boiskiem jest bardzo spokojną osobą, a na murawie jest bestią. Pamiętam, że przed sezonem zaprosiłem go do Legnicy i o samym sposobie gry rozmawialiśmy 5 minut. Dużo więcej czasu poświęciliśmy na dyskusję o celach, wartościach. Po tej rozmowie byłem pewien, że pasuje do naszej drużyny.
Najpierw serce
Innym głośnym transferem Miedzi było pozyskanie Ibana Salvadora. To piłkarz z gorącym temperamentem. Jak on funkcjonuje w grupie?
To z pewnością bardzo temperamentny zawodnik. On gra najpierw sercem, a potem nogami i głową. Natomiast w prywatnej rozmowie jest osobą wyważoną i zdaje sobie sprawę ze swoich zachowań. Czasami ten temperament jest potrzebny na boisku, a innym razem nie, bo można złapać kartkę. A Iban dużo tych kartek już ujrzał w swojej karierze. Generalnie, by doszedł do formy, powinien 4-5 tygodni przetrenować w grupie bez urazów. Umiejętności ma duże i myślę, że jeszcze będziemy mieli z niego pociechę.
I może zimą pojechać na Puchar Narodów Afryki. To turniej bardzo trudny fizycznie.
Wierzę, że dostanie powołanie. Będzie to dla nas ogromną radością, jeśli przygotujemy Ibana na taki turniej. Dobrze, że ta impreza jest w styczniu, kiedy I liga nie gra. A on będzie w stałym treningu, będziemy z nim w stałym kontakcie. Jego wyjazd na Puchar Narodów Afryki naprawdę nie stanowi dla nas żadnego problemu.
Rola kapitana
Głównie za sprawą Roberta Lewandowskiego w polskich mediach piszących o futbolu przetoczyła się dyskusja na temat roli kapitana. Lewandowski powiedział, że ta rola nie jest aż tak ważna. A jak to wygląda w Miedzi, gdzie opaskę nosi Nemanja Mijušković?
Według mnie rola kapitana jest ważna. On jest głosem trenera w szatni, ale i głosem zawodników w gabinecie trenera. Kapitan pilnuje zespołu, by nie zbaczał ze ścieżki profesjonalizmu i wysokich standardów pracy. Jako trener codziennie podejmuję mnóstwo decyzji, ale pewnych rzeczy mogę nie widzieć albo po prostu się mylić. I od tego jest kapitan, by ze mną o tym rozmawiać.
“Taki przepis jest nam potrzebny”
Dużo czasu spędził Pan, pracując z młodzieżą. Teraz jako I trener musi Pan mieć na uwadze przepis o młodzieżowcu. Jak Pan ocenia ten wymóg?
Wierzę, że młody zawodnik, który jest dobry, to będzie grał. Wojtek Łobodziński występował w Ekstraklasie jako 17-latek nie dlatego, że był młodzieżowcem, ale dlatego, że miał odpowiednie umiejętności. My czasami na boisku mieliśmy na raz aż trzech młodzieżowców, bo Emmanuel Agbor też rocznikowo jest piłkarzem U-21. Oczywiście ja jako trener chciałbym mieć możliwość wystawienia najlepszych piłkarzy bez patrzenia na wiek. Mimo to głęboko wierzę, że w tym momencie taki przepis jest nam jeszcze potrzebny.
Radosław Bella psycholog
W Pana CV jest też praca z drużyną kobiecą AZS Wrocław. Czego nauczyła Pana praca z piłkarkami? I czym różni się trenowanie kobiet od trenowania mężczyzn?
Główna różnica, jaką dostrzegałem w piłce młodzieżowej kobiet i mężczyzn, polegała na tym, iż dziewczyny były o wiele bardziej ambitne. A był to dla mnie bardzo wymagający czas. Zrozumiałem, że trener musi być liderem, musi stać się mentorem, a ja wtedy totalnie tego nie potrafiłem. Popełniłem tam mnóstwo błędów i dostrzegłem swoje wady. To właśnie wtedy zakiełkował mi pomysł studiów psychologicznych. A wiedza z psychologii jest dziś nieodzowna w mojej pracy.
Można powiedzieć, że ten rok zmienił Pana życie?
Tak. Z pewnością wtedy zmieniłem kierunek, w którym powinienem iść.
“Żona jest moją ostoją”
Pana żona Anna była piłkarką, młodzieżową reprezentantką Polski, mistrzynią Polski. Domyślam się, że poznaliście się dzięki futbolowi?
Moja żona prowadzi 4 szkoły sportowe. Zaprosiła mnie jako trenera do współpracy. Zanim objąłem AZS Wrocław, to 3 albo 4 lata pracowałem w szkole. I tam się poznaliśmy. Najpierw była moją szefową.
W domu często dyskutujecie o piłce?
Raczej rozmawiamy o zespole, niż o samej piłce. Dyskutujemy o Miedzi, ale razem meczów Ligi Mistrzów nie oglądamy.
Żona czasami coś doradza?
Nie, żona jest ostoją. Zawsze mówi mi, żebym się uspokoił i przemyślał.
“Jestem profesjonalistą, więc o siebie dbam”
W domu umie Pan odciąć się od piłki? Work-life balance działa?
Pomimo tego, że ukończyłem studia psychologiczne, nie do końca wierzę w work-life balance. W tym sensie, że nie da się wszystkiego zbilansować. Ale są dłuższe momenty, że potrafię się odciąć. Usłyszałem kiedyś takie zdanie: jestem profesjonalistą, więc o siebie dbam. Z dużej liczby badań wynika, że osoba przepracowana, mająca skłonności do nadmiernego perfekcjonizmu, po pewnym czasie będzie zmęczona i zacznie podejmować nieoptymalne decyzje. Po prostu muszę odpocząć, wyspać, poćwiczyć, dobrze zjeść, bo jeśli tego zabraknie, zacznę źle pracować. Dbam o sferę odpoczynku. Umiejętność odpoczynku to część warsztatu trenera.
Przy jakim hobby Pan wypoczywa?
Bardzo lubię ćwiczyć. Potrenować na siłowni, poćwiczyć kickboxing, pograć w piłkę z kolegami z dzieciństwa, pochodzić po górach. Ale też chętnie czytam dobre książki niezwiązane z futbolem. A przede wszystkim mam dwójkę małych dzieci, które bardzo skutecznie odciągają mnie od piłki nożnej. Mimo wszystko dużo myśli się o drużynie – to jest właśnie różnica między pracą I trenera a byciem asystentem.
Bycie tatą też mocno zmienia życie.
Dzieci nauczyły mnie tego, że są na świecie rzeczy ważniejsze niż futbol. Miałem takie ciągotki do przepracowywania się, do ciągłej analizy, do ciągłej chęci rozwoju. Jak wracam do domu, to sprawy, które zostają za drzwiami, są tak naprawdę nieważne.
Jak Bielsa pokonał Brazylię?
Umie Pan obejrzeć mecz bez analizowania?
Szczerze mówiąc: nie. Nie umiem obejrzeć spotkania z perspektywy kibica. Na przykład zaplanowałem sobie obejrzenie powtórki meczu Urugwaju z Brazylią. Bielsa ograł Brazylijczyków, a ja chce wiedzieć, jak to zrobił. Dlatego dozuję sobie oglądanie piłki. Nie da się obejrzeć wszystkich meczów świata.
Na zakończenie poproszę Pana o wskazania najgroźniejszego przeciwnika Miedzi w walce o awans i o największe pozytywne zaskoczenie.
To jest najsilniejsza liga od lat. Około 12 zespołów ma szansę na pierwszą szóstkę. Różnice są niewielkie i każdy może wygrać z każdym. Każdego w pewnym momencie dopadnie kryzys. Jedno jest pewne: drużyna, która zajmie pierwsze miejsce, będzie rzeczywiście najlepsza spośród pierwszoligowców.
Co do zaskoczenia – myślę, że dla wielu pozytywną niespodzianką może być wynik Odry Opole. A ona już w zeszłym sezonie pokazała, że jest dobrym zespołem. Czułem, że będą groźni. Kontynuacja pracy trenera Noconia robi wrażenie.
Komentarze