Przez pięć lat pomagał Kloppowi, teraz wylądował w Wiśle. “Mógłbym pomóc każdej drużynie na świecie”

Wisła Kraków nie tylko zmieniła w ostatnim czasie trenera, ale też zdecydowała się na współpracę z fachowcem od... wrzucania piłki z autów. Brzmi to egzotycznie, ale w rozmowie z Goal.pl Thomas Gronnemark tłumaczy, dlaczego jego rola może okazać się istotna dla Wisły w kontekście walki o Ekstraklasę.

Thomas Gronnemark
Obserwuj nas w
Facebook Na zdjęciu: Thomas Gronnemark

  • Thomas Gronnemark to jedyny na świecie trener specjalizujący się w wrzutach piłki z autu
  • Z jego usług korzystało wiele uznanych marek – jak choćby Liverpool FC, AFC Ajax, Toulouse FC, Brentford FC i FC Midtjylland, a także reprezentacja Meksyku. W The Reds współpracował z Juergenem Kloppem przez pięć lat
  • Gronnemark nie jest stałym członkiem sztabów szkoleniowych, a jedynie przylatuje w określonym czasie, by podnosić jakość bardzo zaniedbanego jego zdaniem elementu piłki nożnej

Thomas Gronnemark – skąd się wziął w Wiśle?

Przemysław Langier: Ma pan bardzo bogatą karierę i naprawdę mocne kluby w swoim CV. Skąd pomysł, by dodać do niego Wisłę Kraków?

Thomas Gronnemark (trener wrzutów z autu, współpracownik Wisły Kraków): Przede wszystkim trenuję kluby, które są mną zainteresowane. Dlatego w moim CV jest miejsce i na największe kluby świata, i na ambitne projekty z potężnym zapleczem historycznym jak Wisła. Naprawdę nie ma to dla mnie większego znaczenia. Druga sprawa to moje korzenie. Przed II Wojną Światową moja prababcia Anna mieszkała w Krakowie wraz ze swoim mężem. Byli niesamowicie biedni, więc zdecydowali wyruszyć w pieszą podróż do Danii, by poszukać szczęścia. To było około 1000 km do pokonania. Niestety mąż mojej prababci w czasie tej podróży zmarł. Anna dotarła do Danii sama, gdzie poznała mojego pradziadka. Zatem moja babcia była w 50 proc. Polką, mój ojciec w 25 proc., a ja w 12,5 proc. Dla mnie to niesamowicie sentymentalna sprawa, że jako prawnuk mojej prababci mogę być w Krakowie, by pomóc Wiśle. To ma dla mnie wymiar sięgający dalej niż CV, czy pieniądze.

To Jarosław Królewski zadzwonił i poprosił o pomoc?

Tak, zgadza się. A moja praca tak naprawdę niewiele się będzie różnić od tej, jaką wykonywałem w innych miejscach. Wyzwanie dotyczące wykonywania wrzutów z autu wszędzie jest podobne. Każda drużyna wymaga poprawy w tym elemencie.

Wisła niedawno zmieniła trenera. Jeśli by tego nie zrobiła, również doszłoby do współpracy?

Prawdę mówiąc nie wiem. Ale to bez znaczenia. Dla mnie najbardziej istotną rzeczą jest to, że zostałem zaproszony do pomocy. Co do trenera, to ja zawsze dopasowuję moją pracę do stylu gry, jaki preferuje trener.  

Prezes Wisły żartował na Twitterze, że kibice będą domagać się teraz trzech goli po wrzutach z autu. Oczywiście to żart, ale symbolizujący presję, z jaką zmaga się każdy w Wiśle.

Tak, wspomniał mi o tym. W przypadku mojej pracy, presja nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Ja po prostu chcę przekazać wiedzę na temat poprawnych wrzutów z autu, a ta globalnie jest na bardzo niskim poziomie. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak ważnym elementem może być zwyczajny aut i jak wiele można zyskać poprzez jego dobre wykorzystanie. Nie mam tu na myśli wyłącznie długich wrzutów, które wielu pewnie same przychodzą na myśl. Przykładowo w Liverpoolu wcale nie korzystaliśmy z takiego rozwiązania, za to poprawiliśmy szybkość i inteligencję. Byłem tam przez pięć lat. Strzelaliśmy rocznie między 10 a 15 bramek wynikających w dużej mierze z poprawnego wykonania autu i mam na myśli wrzuty z każdej strefy boiska. W Wiśle też nie skupię się na dalekich wrzutach, bo to techniczna drużyna. Mogę zapewnić, że gola da się zdobyć zarówno dzięki autowi na własnej połowie, jak i pod bramką rywala.

Na czym polega pana współpraca z Wisłą?

Bez względu, czy trenowałem Ajax, Liverpool, Philadelphię Union, czy teraz Wisłę, zaczynam od zainspirowania zespołu znaczeniem wrzutów z autu. Rozmawiamy, analizujemy wrzuty z przeszłości, zaczynamy trening. Później zapada decyzja o tym, w jakim wymiarze będziemy współpracować. Wiem, że to zależy od mnóstwa czynników, z tym ekonomicznym na czele, ale wierzę, że każda kolejna moja wizyta i rozwinie zespół, i dostarczy jeszcze większej wiedzy. Z mojej strony bardzo chcę wracać do Krakowa.

Tylko u nas

W czwartek miał pan swój pierwszy trening z Wisłą. Jakie są pana pierwsze wnioski?

Że pod względem świadomości, jak wykonywać wrzuty, jest dużo do zrobienia. Ale to nie jest żadna krytyka. W ostatnich dniach analizowałem ten element w meczach Manchesteru United i Bayernu Monachium. Powiem nieskromnie, że te kluby bardzo wiele zyskałyby na współpracy z takim gościem jak ja, bo ich auty były naprawdę złe. Właściwie każda ekipa na świecie wymaga w tej kwestii poprawy. W przypadku Wisły jestem bardzo pozytywnie nastawiony, bo jak wspomniałem, to techniczna drużyna, a do tego dysponująca superinteligentnymi zawodnikami. Piłkarze chcą słuchać, są bardzo otwarci. Spodziewam się, że współpraca, która w moim przypadku polega na kreowaniu przestrzeni, będzie przyjemna. Właściwie na tym to polega – na skanowaniu boiska i szukaniu miejsca, które wykorzysta się w następnej akcji.

Co pan ma na myśli mówiąc “złe auty”? Czym jest “dobry aut”?

Podstawowy błąd to umieszczenie piłki w miejscu, w którym za chwilę boisko stanie się bardzo małe ze względu na możliwość podejścia tam znaczących sił rywali. To powszechna rzecz w piłce, błąd popełniany niemal przez wszystkich. Druga rzecz to brak większego sensu w danym wrzucie, podczas gdy już w tym momencie da się wykreować odpowiednią przestrzeń do gry. A jeśli nie masz przestrzeni, to też ryzykujesz stratą piłki, jednocześnie nie dając sobie szansy na skuteczny atak. Właściwie w ten sposób odpowiedziałem też na pytanie, czym jest dobry aut. Gdybym miał to ująć innymi słowami, poprawny wrzut to zdolność przeczytania zachowań rywala. Przeciwnik wręcz pokazuje ci, gdzie chce, byś wrzucił piłkę, ale drużyny wrzucające często tego nie widzą. Do tego nie można mieć jednego czy dwóch sposobów wznowienia gry, a trenerzy często nie mają więcej.

Jest szansa, że kibice już w weekend zobaczą różnicę w autach Wisły? Czy jest jeszcze za wcześnie?

Trudno powiedzieć, bo nawet te wdrożone elementy mogą przejść niezauważone. Jeśli któryś kibic przeczytał, że Wisła zatrudniła trenera od autów, pewnie pomyślał: o, Wisła Kraków będzie teraz daleko wrzucać auty. A to nie działa w ten sposób. Dam przykład na liczbach. Kiedy przybyłem do Liverpoolu, The Reds mieli tylko 45,4 proc. posiadania piłki po wykonaniu wrzutu z autu, gdy rywal zastosował pressing. To był 18. wynik w Premier League. Po wprowadzeniu moich pomysłów, posiadanie piłki skoczyło do 68,4 proc, a Liverpool pod tym względem został liderem, a w całej Europie zajmował drugie miejsce – po Midtjylland, innej z “moich” drużyn. Patrząc jednak na poziom Premier League, na jakość pressingu, całkiem możliwe, że Liverpool w autach był najlepszy na świecie. Wracajac do twojego pytania, jeśli ktoś skupi się na wszystkich wykonanych wrzutach przez Wisłę i porówna szczegółowo z poprzednimi, pewnie zauważy różnicę. Ale jeszcze raz podkreślę – jeśli ktoś nastawi się, że teraz Wisła będzie wrzucać piłkę na kilkadziesiąt metrów, będzie rozczarowany.

Jarosław Królewski uwielbia matematykę. Rozumiem, że przekonał go pan liczbami.

Myślę, że tak. One są naprawdę ważne. Wszystko da się nimi zmierzyć. Gdybyśmy cofnęli się o 15 lat, takich danych w piłce nie było, więc mówilibyśmy jedynie o opinii, czy moje treningi coś dają, czy nie. Teraz mówimy o faktach.

Wciąż jest pan jedynym na świecie fachowcem od autów?

Tak. Oczywiście w klubach są pozatrudniani trenerzy od stałych fragmentów gry, którzy również zajmują się autami, ale moim zdaniem oni są świetnymi fachowcami od rzutów wolnych lub rożnych, a o autach mają bardzo małą wiedzę. Przykładowo – do Krakowa przyjechałem prosto z Brentford. Oni tam mają naprawdę dobrego trenera od SFG, ale o autach miałem dużo większą wiedzę od niego. To samo w było Brighton. Myślę, że nie ma w tym przesady, jeśli powiem, że jeśli mówimy konkretnie o autach, to jestem jedynym takim trenerem na świecie.  

Polskie kluby nie są chętne, by zatrudniać trenerów od stałych fragmentów gry. Dużo na tym tracą?

Moim zdaniem to błąd. Tkwienie w dawnych czasach, gdy faktycznie trenerem od stałych fragmentów gry był asystent pierwszego trenera lub nawet trener bramkarzy.

W ligach lepszych od polskiej trenerzy od stałych fragmentów gry są czymś normalnym? Każdy klub ma takiego trenera?

Nie powiedziałbym, że każdy, ale to i tak się staje standardem. Dla mnie, jako w pewnym sensie trenera od stałych fragmentów gry, to powód do dumy, bo kluby dostrzegają, że nasza praca potrafi zrobić różnicę.

Skąd w ogóle pomysł, by zostać trenerem od autów?

Odpowiadając krótko – bo gdy zacząłem interesować się tym tematem, nie było w ogóle wiedzy na ten temat. Pamiętam, jak wiele lat temu poszedłem do biblioteki po książkę na temat autów, by się dokształcić i nie było tam żadnej. Stwierdziłem, że to dobra nisza, że stworzę coś swojego. Pracowałem dużo w tym temacie, aż dostałem angaż w duńskim klubie AC Horsens, później w FC Midtjylland. Tam skupiałem się przede wszystkim na dalekich wrzutach z autu, zwłaszcza że przynosiły korzyści. W ciągu czterech sezonów strzeliliśmy w ten sposób 35 goli. Ale analizowałem ten element cały czas, rozwijałem się w tym. Oglądałem mecze najlepszych lig pod kątem wrzucania piłek z boku boiska i szybko doszedłem do wniosku, że nawet najlepsze drużyny na świecie robią to źle lub bez większego sensu. Pomagałem różnym zespołom, aż wreszcie pewnego dnia wiadomość zostawił mi Juergen Klopp. Poprosił o pomoc, co było przełomem w karierze. Ale Liverpool był jednym z wielu. Pomagałem Union Saint-Gilloise, które po kilkudziesięciu latach awansowało z drugiej ligi belgijskiej, a dziś jest numerem jeden w kraju. Pomogłem też w awansie z drugiej ligi duńskiej. Moja wiedza nie jest czymś zarezerwowanym dla najlepszych klubów świata. Mam nadzieję, że podobna historia czeka teraz Wisłę.  

Czytałem, że Juergen Klopp zostawił ci wiadomość po przeczytaniu artykułu o panu w “Bildzie”.

Tak było. Wszystko zaczęło się od jakiegoś tweeta, który zaskakująco mocno się rozprzestrzenił. Nagle zaczęło mi przybywać followersów w setkach, aż wpis dotarł do dziennikarza “Bilda”. Gdy “Bild”, czyli dziennik, który czytają miliony Niemców każdego dnia, napisał o mojej pracy, zmieniło się bardzo wiele. Najważniejsza rzecz stała się na Teneryfie. W tym czasie na wakacjach przebywał tam Juergen Klopp i podczas opalania sięgnął po gazetę do czytania. Zobaczył artykuł o mnie, w którym mówiłem o tym, jak najlepsze drużyny świata źle wykonują auty, i zainteresował się tematem. Później zostawił mi wiadomość i tak trafiłem do Liverpoolu. Czasem ten efekt kuli śniegowej jest zadzwiający. Jeden tweet spowodował, że wiedza o mnie jak po sznurku dotarła do najlepszego menedżera z Premier League.

Komentarze