- Z perspektywy 1. Ligi trudno właściwie sobie wyobrazić lepsze warunki do “nowego otwarcia” – przedstawiciel 1. Ligi gra w europejskich pucharach, zmienia się sponsor tytularny, zmienia się partner telewizyjny.
- Sam zestaw I-ligowych ekip – z Wisłą, Ruchem i ŁKS-em na czele – pozwala na bardzo szeroko zakrojone akcje marketingowe, a przecież w drugim szeregu czają się kluby interesujące czy to ze względu na historię (Polonia, Warta), czy świeże losy (Arka, Wisła Płock).
- To, co 1. Liga musi koniecznie wykonać, to przestać odczuwać jakiekolwiek kompleksy – i przestać wmawiać wszystkim dookoła, że jest tylko przystawką. Bo dla dziesiątek tysięcy kibiców i widzów właśnie staje się daniem głównym.
Tłuste koty i wygłodniałe wilki
Trzeba być sprawiedliwym – i firma Fortuna, i telewizja Polsat startowały trochę od zera. 1. Liga przed podpisaniem umów z tymi podmiotami była trochę dzikim zachodem, zresztą świadczy o tym nawet zestaw ekip oraz okoliczności rywalizacji na tym poziomie rozgrywkowym. Oczywiście, wszyscy z wielkim sentymentem wspominamy czasy, gdy 1. Ligę transmitowała telewizja Orange Sport, a dzisiejsze gwiazdy pokroju Mateusza Święcickiego czy Łukasza Wiśniowskiego z wielką energią i kreatywnością opakowywały mecze Floty Świnoujście czy Dolcanu Ząbki. Natomiast nawet kunszt młodych dziennikarzy, pomysłowość marketingu w poszczególnych klubach (ach, tamta Polonia Bytom, ależ to była paczka!) oraz krótkie pobyty interesujących ekip (spadek Górnika) nie pozwalały zbudować niczego trwałego i naprawdę dużego.
Nie pomagały realia piłkarskie w Polsce – tak naprawdę profesjonalizowała się Ekstraklasa, wciąż zdarzały się bankructwa nawet w tych najbardziej medialnych klubach, by przywołać Widzew, ŁKS czy Ruch Chorzów. Gdy w Ekstraklasie wciąż trwała intensywna nauka prowadzenia klubów w nowoczesnym stylu (w sumie trwa do dziś), w 1. Lidze zdarzały się prawdziwe cuda. A to Flota Świnoujście chciała się połączyć ze Stalą Rzeszów. A to Ruch Radzionków wycofywał się tuż przed ligą. Zmiany nazw, spektakularne awanse i spadki, przypadki GKP Gorzów (czyli Stilonu) albo Kolejarza Stróże – to wszystko sprawiało, że ciężko było traktować 1. Ligę w poważny sposób. Ot, zaplecze Ekstraklasy – Ekstraklasy rosnącej w siłę, coraz bogatszej, coraz bardziej medialnej, zaopatrzonej w coraz większą liczbę nowoczesnych stadionów. Ale wciąż – oddzielonej od swojego zaplecza grubym murem.
Fortuna i Polsat na pewno zwracają 1. Ligę w lepszym stanie, niż w momencie, gdy ją przejmowały. Ale nie ma też żadnych wątpliwości, że pozostawiają po sobie również spore uczucie niedosytu, niewykorzystanego potencjału, może nawet zmarnowanej szansy. Wystarczy spojrzeć na pierwsze tygodnie po zaślubinach 1. Ligi z dwoma nowymi partnerami, by dostrzec oczywiste różnice. Betclic i TVP od razu zabrały się do pracy na wszystkich frontach – łącznie z tym, że wreszcie poza samą ligą, zaczynamy też dysponować programami o lidze. Betclic ma ogromne ambicje, to widać po liczbie partnerów, których sam pozyskał do popularyzowania 1. Ligi. Ale i TVP ma coś do udowodnienia, zwłaszcza po tym słodko-gorzkim Euro 2024, które wypadło kiepsko na tle wybitnie sprzedanego turnieju w Katarze. To oklepane i trywialne, ale jednocześnie prawdziwe – tłuste, nieco leniwe kocury zostały zastąpione wygłodniałymi wilkami.
- Zobacz także: Terminarz Betclic 1. Ligi
Na razie to tylko – albo aż! – szansa. Większe pieniądze, większe możliwości, bardziej otwarte głowy, większa energia. Ale z drugiej strony – TVP najlepsze mecze wyznacza na poniedziałkowe wieczory, a do komentowania wciąż wysyła tego samego, znanego z Polsatu, Marcin Feddka. Betclic ruszył z kopyta, ale w grze fantasy, wypuszczonej za pięć dwunasta, roiło się od dość kuriozalnych pomyłek. To jednak pierwsze tygodnie, na dobrą sprawę – pierwsze kroki. Wciąż wszystko jeszcze może pójść doskonale. Wciąż jeszcze wszystko może pójść tragicznie. I zależy to oczywiście nie tylko od telewizji oraz bukmachera.
1. Liga, czyli oczywisty potencjał
Pod względem średniej frekwencji w Ekstraklasie, Ruch Chorzów zajął wysokie, czwarte miejsce, ŁKS uplasował się w połowie stawki, na 10. miejscu. Wisła Kraków wygrała oczywiście I-ligowe zestawienie, ale jej wynik, średnio prawie 17 tysięcy widzów, dałby jej w Ekstraklasie siódme miejsce. Arka, Wisła Płock czy GKS Tychy też nie miałyby się czego wstydzić w wyższej klasie rozgrywkowej, a przecież ostatecznie pozostaly na poziomie 1. Ligi. Na zapleczu Ekstraklasy znajdą się nie tylko ekipy szalenie mocne pod względami kibicowskimi (oraz kibolskimi), ale też wyposażone w nowe, duże i eleganckie stadiony.
Od paru ładnych lat 1. Liga zresztą rzuca wyzwania Ekstraklasie. Do niedawna dwa sezony spędził w niej Widzew ze swoim rekordem karnetowym, teraz jej rzeczywistość tworzy Wisła Kraków – jakkolwiek na to spojrzeć, 25% naszej eksportowej załogi w tegorocznej edycji europejskich pucharów. W ubiegłym roku 1. Liga miała derby Trójmiasta, mecze GKS-u Katowice z Zagłębiem Sosnowiec, teraz można już ostrzyć sobie zęby na zgodowy dwumecz Wisły z Ruchem. To wszystko są szalenie medialne zdarzenia z udziałem naprawdę medialnych klubów czy postaci. Dwa sezony temu – wiem, bo miałem okazję w tym uczestniczyć od każdej ze stron – ŁKS wykręcił jako pierwszoligowiec szósty czy siódmy wynik karnetowy w Polsce. Do promocji włączyli się jednak choćby Marcin Gortat czy Marcin Bandel, postacie wyrastające daleko poza drużynę wówczas typowaną gdzieś do miejsca w środku tabeli 1. Ligi.
- Zobacz także: Aktualna tabela Betlic 1. Ligi
Zresztą, Wisła, Ruch, ŁKS, Arka to niemal mainstream. Ale 1. Liga jest też bogata w barwne postacie spoza tego pierwszego szeregu. Gregoir Nitot trafiał przecież na czołówki, czasem w bardziej pozytywnym, czasem w nieco innym kontekście. Andrzej Dadełło w Miedzi to szalenie inspirujący gość, losy Warty Poznań, jej walki o przetrwanie i powrót do Poznania, śledzą fani w całej Polsce. Szukałem ostatnio punktów zaczepienia przed jednym z programów dotyczących również 1. Ligi – wyszło, że co druga ekipa mierzy w awans, za niemal każdą stoi nieprawdopodobnie ciekawa historia albo chociaż zestaw nieszablonowych postaci. Bo przecież Kotwica Kołobrzeg to też kawał opowieści – choć może nie aż tak wzruszającej jak pościg Wisły Kraków za Pucharem Polski.
I liga ma więc narzędzia – w postaci nowych partnerów z Betclica i TVP. Ma też potencjał, ma treść, którą warto pokazać i która zwyczajnie może się “kliknąć”. Teraz zostaje jedynie dograć tworzywo z tworcą, dograć drewno z dłutem, farbę z pędzlem, składniki z kucharzem. No właśnie. Jedynie?
Sprecyzować cele, wejść na wyższy poziom
Dlatego właśnie 1. Liga wydaje się stać na rozdrożu. Z jednej strony oczywista jest siła tych, którzy mają zanieść pierwszoligowe światełko pod strzechy. TVP ma każdy, TVP Sport wraz z aplikacją to potężny kanał, który da się odpalić niemal wszędzie w Polsce za pomocą kilku dotknięć płaskiego ekranu smartfonowego. Betclic już teraz pootwierał 1. Lidze wrota do paru popularnych portali czy kanałów – by wspomnieć choćby o tym, że my też mamy już swój własny I-ligowy program na kanale Goal.pl.
- Zobacz także program wideo: 1. Liga Room: Pierwsza Ligo, nareszcie jesteś!
Z drugiej strony jednak – nawet terminy tych spotkań pokazują wciąż pewną nieśmiałość. 1. Liga niby zna swoją siłę i potencjał, a jednak wciąż patrzy z zazdrością na Ekstraklasę. Niby wie, że mecz Wisła – Ruch będzie wydarzeniem weekendu niezależnie od tego, jak ułoży się terminarz Ekstraklasy, a jednak zdaje się, że TVP najchętniej wrzuciłoby taki szlagier na poniedziałkowy wieczór.
Zastanawiam się – może jestem w błędzie – czy to nie jest najwyższy czas, by 1. Liga w nowym otwarciu zaczęła patrzeć wyłącznie na siebie? Czy to nie jest czas, by stwierdzić – okej, niech Canal+ puszcza sobie śmiało Motor z Rakowem – my w tym czasie mamy ŁKS z Arką Gdynia i wcale nie zamierzamy się przejmować, że terminy się pokrywają. Ba, wyślemy tam nasze strefy kibica, wyślemy tam kilkunastu dziennikarzy, zrobimy z tego widowisko na miarę Telewizji Polskiej. Nie wiem, czy to się spłaci. Ale wiem jednocześnie, że gdyby na Twitterze zrobić sondę, na pewno wygrałaby Wisła Kraków. Celowo nie dodaję nawet jaką sondę, czy byłoby to pytanie, który mecz chcecie obejrzeć na TVP 2, czy który klub ma najwięcej kibiców, czy za kim najbardziej tęsknicie w Ekstraklasie. Wiślacy po prostu wygrywają ankiety na Twitterze, tak po prostu jest, nie podlega to jakimś dyskusjom.
1. Liga trochę z przyzwyczajenia zaczyna się układać na boczku talerza. Nie jest to już czas Polsatu i Fortuny, gdy momentami 1. Liga nawet nie ośmielała się opuścić garnka. Ale wciąż nie jest to twarde wejście na scenę – tak, to my jesteśmy daniem głównym, zejdźcie nam z drogi. A przecież możliwości są właściwie nieograniczone – jestem w stanie sobie wyobrazić ligowy mecz Wisły na “Jedynce” i widownię porównywalną z niedawnymi meczami fazy grupowej Euro 2024, wyświetlanymi na tym samym kanale.
Nie trzeba tutaj dodawać truizmów – jak bardzo rośnie szansa klubów na pozyskanie nowych sponsorów, jak dociera się do nowych kibiców, tych, którzy z czasem może przyjdą na stadion, jak i tych, którzy zostaną sympatykami w kapciach, włączającymi co tydzień swoją ulubioną drużynę z 1. ligi. Marzenia ściętej głowy, bajanie, chodzenie z głową w chmurach? Być może. Ale co tak naprawdę jest do stracenia? I czy na pewno nie ma logicznych przesłanek, że te najbardziej ambitne plany mogą się w tym wyjątkowym sezonie 1. ligi udać?
Moim zdaniem rosnąca dysproporcja pomiędzy Ekstraklasą a 1. Ligą to jedna z przyczyn słabości polskiej piłki – utrzymanie za wszelką cenę, atmosfera tymczasowości nawet w klubach, które są już stałym krajobrazem elity (Warta Poznań, Stal Mielec!), zapożyczanie się, by zrobić wymarzony awans do Ekstraklasy. W interesie wszystkich jest zmniejszanie tego dystansu. A trudno wyobrazić sobie lepszą okazję do zmniejszania dystansu niż to, co dzieje się z 1. Ligą obecnie.
Są pędzle, jest płótno, jest zestaw prześlicznych farb. Teraz już tylko odwagi, by stworzyć z tego obraz. Najwyżej nie będzie to nowy van Gogh – do stracenia nie ma nic.
Komentarze