– Gdy miałem 26 lat, zdałem sobie sprawę, że już nie trafię do Ekstraklasy. Mało tego – przez niedopatrzenie w ogóle straciłem prawną możliwość gry w piłkę. To był moment, by z niej całkiem zrezygnować – mówi Paweł Leśniak, polski piłkarz, którego kariera wykonała jeden z najbardziej niespotykanych zwrotów w świecie futbolu. Dziś Leśniak jest cenionym pisarzem i właśnie wydaje swoją piątą książkę. To o nim Paweł Zarzeczny mówił, że jest jedynym człowiekiem, który w świecie piłkarskim go zadziwia.
Leśniak przez kilka lat występował w I-ligowych Sandecji Nowy Sącz i Kolejarzu Stróże. Nie wybił się ponad przeciętność, ale w przeciwieństwie do większości zawodników przed 30. rokiem życia grających na podobnym poziomie, miał na siebie plan B. Był świetnie przygotowany – jeszcze w czasie przygody z piłką czas dzielił między szatnię, a pisanie książek i rysunek. Rezygnując z gry wchodził na grunt, który nie był dla niego nieznany. Ba, wydawał się przyjaźniejszy od tego teoretycznie naturalnego. Jego książki już wcześniej zbierały bardzo dobre recenzje, nie będzie przesady, jeśli ktoś powie, że stał się czołowym autorem na polskim rynku fantasy. Jego piąta książka – “Czas na sen” – ma już być thrillerem. Premiera 26 stycznia.
Z Pawłem Leśniakiem rozmawiamy o przerwaniu kariery piłkarskiej, relacji z Pawłem Zarzecznym oraz jego nowej książce.
Mieliśmy okazję rozmawiać osiem lat temu. Mówiłeś wtedy, że marzeniem i celem jest Ekstraklasa. Kiedy zdałeś sobie sprawę, że to się nie uda?
Jak miałem 26 lat. Z graniem było coraz gorzej. Nigdy nie udało mi się przebić do pierwszego składu, bym pograł w nim dwa-trzy lata, zawsze to było w kratkę. Przyszedł taki moment, gdy dostałem fajną propozycję ze słowackiej ekstraklasy. Pomyślałem, że potrzebuję takiej odskoczni, że pojadę, wejdę w inne środkowisko, poznam nowych ludzi, że może stanie się to dla mnie zapalnikiem. Podpisałem kontrakt, potrenowałem dwa tygodnie i… okazało się, że nie mogę grać. Przyszli do mnie ludzie z klubu mówiąc, że jednak obcokrajowca trzeba było zgłaszać wcześniej, a teraz jest już za późno. Dostałem informację, że przez pół roku właściwie nie mogę grać w piłkę, mogę tylko trenować. Na powrót do Polski było za późno, bo liga już ruszyła, było jasne, że w kraju znów czeka mnie to samo, znów nie będę grał. Doszedłem wewnętrznie do wniosku, że może nie przez przypadek tak to się układa. Mając 26 lat skończyłem na Słowacji bez prawnej możliwości gry w piłkę. Nie trzeba być jasnowidzem, by dojść do wniosku, że Lewandowskim już nie będę. A równolegle z książkami i rysunkiem wszystko fajnie się układało, dostawałem wyróżnienia, ludziom się to podobało, mimo że nie miałem tyle czasu, by poświęcić się temu w 100 proc. To był moment, by zrezygnować z piłki.
Żałujesz tego, co się wtedy stało na Słowacji?
Nie patrzę w ten sposób. Nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, by moja kariera skręciła we właściwym kierunku. Na Słowację pojechałem po sezonie, w którym rozegrałem cztery mecze z ławki w Kolejarzu Stróże, trudno byłoby tu wymyślić proch. Na pewno nie żałuję niczego, podjąłem wtedy najlepszą decyzję, jaką mogłem.
Świat piłki cię rozczarował?
Nie, broń Boże. To jest trochę tak, że my widzimy to, co w social mediach, albo co u znanych piłkarzy. Ja w piłce poznałem bardzo fajnych ludzi, których życie odbiega od tego, co widzimy na Instagramie. Dużo osób nie zdaje sobie sprawy, ilu piłkarzy czyta książki, jak są ambitni i pracowici, jak potrafią motywować do działania.
Jak opisałbyś swoją relację z Pawłem Zarzecznym? Mówił, że jesteś jedynym człowiekiem, który w świecie piłkarskim go zadziwia.
To była niestety krótka znajomość, bo poznałem go niedługo przed tym, jak zmarł. Wspominam go bardzo dobrze. Przyjął mnie bardzo ciepło, mimo że normalnie był bardzo agresywny w stosunku do piłkarzy, surowy co do ich oceny. Gdy wpadałem do Warszawy, zawsze zapraszał mnie na kawę i pogawędkę. Mocno mnie motywował, słowa jego uznania wpływały na mnie pozytywnie. 1 listopada zawsze odwiedzam jego grób.
Finansowo bardziej opłaca się pisanie książek, czy granie w I lidze?
W moim przypadku pisanie książek. Co innego, gdybym był ikoną I-ligowego klubu.
O czym jest twoja najnowsza książka?
Zawsze interesował mnie temat życia po śmierci, chyba jak każdego. Co roku na świecie jest około 30 tys. niewyjaśnionych zgonów – ktoś idzie wieczorem spać i już nigdy się nie budzi. Mimo że nie był na nic chory i wszystko wyglądało w porządku. Są grupy ludzi, ostatnie wioski indiańskie, wierzące, że wychodzenie duszy z ciała jest umiejętnością. Że można to robić. I tak wyjaśniają te zgony, że ktoś niechcący wyszedł z ciała. Wierzą, że ducha z ciałem łączy srebrna nić, która się przerwie, jeśli odejdzie się zbyt daleko, wtedy ciało umiera. Temat jest bardzo szeroki i właśnie o niego oparłem książkę. Opisuję historię chłopaka, który za młodu miał kilka takich doświadczeń, uciekł z domu i po sześciu latach dostał telefon od matki, że jego młodszy brat miał wypadek, zapadł w śpiączkę i leży w szpitalu. Nikt nie jest w stanie go wybudzić, a stan zdrowia się mocno pogarsza. On próbuje go z tego drugiego świata wyciągnąć. Pisząc tę książkę chciałem trzymać się kategorii thrillera, w przeciwieństwie do poprzednich to nie ma być stricte fantasy. Choć to zależy, w co ktoś wierzy. Jeśli jest przekonany, że istnieje życie po śmierci, nie powinien odebrać książki jako fantastyki.
To już piąta twoja książka, ale wydajesz ją sam. Skąd ten pomysł?
Zmienia się cały rynek, jest coraz więcej niezależnych pisarzy, a social media dają ogromne możliwości. Uznałem, że spróbuję w ten sposób. Zobaczymy, jak to wyjdzie. Z poprzednim wydawcą wciąż kooperuję, będzie odpowiedzialny za dystrybucję, a książka się pojawi w Świecie Książki. Przyjąłem troszkę inny model biznesowy, ale dla czytelnika nie ma większych zmian.
Nie jesteś już żółtodziobem na rynku wydawniczym. Masz nawet kilka nagród w swoim dorobku.
Tak, trzy, może cztery, ale wcześniej to były bardziej nagrody lokalne, natomiast ostatnio dostałem taką, która dała mi naprawdę dużo satysfakcji. To nagroda literacka Super Wiktorii i biorąc pod uwagę, że były tam całkiem spore nazwiska, zrobiło mi się bardzo miło.
Kto cię inspiruje?
Mam kilka takich osób – Avram Grant i Frank Lampard, a ze świata książki Dan Brown. Mam kilka wzorców, ale podpatruję ich pod względem charakteru i tym, jakimi są osobami. To, co mi się u nich podoba, to pozostanie normalnymi, mimo iż osiągnęli właściwie wszystko w swoich dziedzinach.
W domu pewnie bywasz częściej niż wtedy, gdy byłeś piłkarzem, czy nie ma tak kolorowo?
Różnie… Przy tworzeniu książki i gry wszystko jest bardziej rozbite. Gdy byłem piłkarzem, to były dwa dłuższe wyjazdy w roku na obozy i coweekendowe mecze, z czego co drugi u siebie. Teraz mam więcej pracy na miejscu, ale później lecimy po kolei: targi, wyjazdy, wywiady, wernisaże, spotkania autorskie… Wszystko to się kumuluje. Nie porównywałbym, kiedy byłem częściej w domu, po prostu organizacja pracy jest zupełnie inna.
Kilka lat temu zorganizowałeś w Nowym Sączu wernisaż. Jak ta część – jako rysownika – się u ciebie rozwinęła?
Trochę jak z piłką – ucichła. Ostatnio skupiłem się na tworzeniu gry komputerowej, więc na rysunek nie było czasu. Pracowałem też nad komiksem “Równowagi”, może pojawi się w przyszłym roku. W końcu, bo według pierwotnego planu moja pierwsza książka miała być komiksem.
Komentarze