- Przegrany baraż nie może zamazać obrazu rozwoju Wisły na przestrzeni jednego sezonu, zwłaszcza, że był to pod pewnymi względami sezon przełomowy
- Wisła Kraków pod wieloma względami jest klubem mocnym, momentami nawet bardzo mocnym, dlatego panika nie jest najlepszą odpowiedzą na porażkę z Puszczą
- Teraz wiślacy będą jednak potrzebować dużo, ogromnie dużo… pieniędzy. I to już faktycznie może panikę budzić.
Wisła Kraków. Nieprawdopodobnie kosztowna jesień
Pokora w I lidze nie jest wskazana, pokora jest absolutnie konieczna. Ta liga jak chyba żadna inna nie wybacza momentów rozkojarzenia – również z uwagi na fakt, że nigdy nie wiadomo z której strony trafi cię pocisk. To specyficzna klasa rozgrywkowa, gdzie nawet w słabiutkich drużynach może przez pomyłkę czy nieszczęśliwy zbieg okoliczności znaleźć się prawdziwy diamencik – który z formą wystrzeli akurat na mecz z faworytem ligi, a w pozostałych będzie dreptał w kole środkowym. To tutaj najtrudniejszym meczem w terminarzu wydaje się wyjazd na boisko outsidera albo spadkowicza, to tutaj niemal każdego może skarcić 34-letni weteran, który na boiskach zaplecza Ekstraklasy dorabia do emerytury. Liga jest wyrównana z wielu powodów – również finansowych. Przewaga budżetowa nie jest w stanie niczego zagwarantować, bo nawet z dużymi pieniędzmi zazwyczaj nie udaje się ściągnąć topowych zawodników na tak egzotyczny poziom rozgrywkowy. Mezalians taki jak wypożyczenie Jamesa Igbekeme z Saragossy zdarzają się rzadko i zazwyczaj wyłącznie za sprawą szczęśliwego splotu okoliczności. Gdy w Ekstraklasie prawa TV są warte nie kilka, nie kilkanaście, ale kilkadziesiąt razy więcej, gdy scena do promowania się jest o kilka razy większa – każdy menedżer osiem razy przemyśli, czy lepiej swojego zawodnika umieścić choćby i w topowym klubie I ligi, czy jednak w dołach Ekstraklasy.
Budżet, marka, kibice. To wszystko pomaga, ale niczego nie gwarantuje. Dość wspomnieć, że różnica między najwyższymi a najniższymi budżetami w I lidze to jakieś 15, może 20 milionów złotych, zależnie od tego, czy bierzemy pod uwagę dane oficjalne, czy te wliczające w budżet również różnorakie “sprytne” ominięcia. Dla porównania – różnica między czwartym a piątym budżetem w Ekstraklasie jest zbliżona – i w Ekstraklasie faktycznie widać, jak pierwsza czwórka za sprawą swoich przewag budżetowych odjeżdża reszcie stawki. Innymi słowy – różnica w I lidze między szalenie bogatą Wisłą Kraków a nieprawdopodobnie biedującą Skrą jest mniej więcej taka, jak między Pogonią Szczecin a Jagiellonią czy Zagłębiem.
Dlatego na pierwszy plan zawsze wysuwa się ta słynna pokora. Jeden z piłkarzy I ligi powiedział mi, że lubi spotkania z dzieciakami, tak do 12. roku życia, bo potem dzieci już się orientują, że tak naprawdę każdy z nas to piłkarski ogórek. I ta świadomość, zwłaszcza na szczycie, jest bardzo ważna. Jedziesz do ogórków, to prawda, jedziesz do klubu, który ostatnio wygrał w 1948 roku, jedziesz do klubu, w którym ostatnią pensję zapłacili jeszcze za rządów AWS. Ale ty też grasz w tej lidze. Też jesteś ogórkiem, może jedynie nieco bardziej zielonym.
– Cmentarze są pełne ludzi, którym brakowało pokory w I lidze – głosi stare chińskie przysłowie, natomiast bez szyderstw – nawet w ostatnich tygodniach boleśnie przekonał się o tym cały top ligi. ŁKS Łódź po pokonaniu Wisły pojechał na pewniaczka do Niepołomic, gdzie dostał w łeb od Sandecji – Sandecja zresztą dzień później została oficjalnie zdegradowana po tym, jak nie ułożyły się pod nią pozostałe wyniki na dole. Ruch zaliczył porażkę w derbach Górnego Śląska z GKS-em, walczącym już właściwie jedynie o zepsucie humorów sąsiadom, szykującym fetę. Wisła wyłożyła się na własnym terenie na Zagłębiu Sosnowiec, dla którego była to pierwsza wyjazdowa wygrana od dawna. Psia krew, nawet Puszcza na zamknięcie ligi przegrała u siebie z Chrobrym Głogów, tracąc atut własnego stadionu w barażach.
Do czego zmierzam? Ano zmierzam do tego, że sukcesu Wisły nie można deprecjonować. Zanim się oburzycie – jakiego sukcesu?! – od razu doprecyzuję: sukcesu sportowego Wisły nie można deprecjonować. Bo Wisła sukces sportowy w tym roku osiągnęła, wygrywając 7 z 9 meczów domowych, ugrywając 36 punktów w 16 ligowych meczach. Średnia 2,25 punktu na mecz stawiałaby w Ekstraklasie Wisłę w towarzystwie Rakowa, który na przestrzeni 34 kolejek łapał 2,20 punktu na mecz. Zdaję sobie sprawę, że w dzień po takim blamażu w starciu barażowym trudno o jakieś powody do optymizmu, ale mimo wszystko – warto się nad tymi powodami zastanowić.
Bo Wisła w 2023 roku momentami ligę pożerała. Seria siedmiu zwycięstw z rzędu, z czego jeszcze pięć zwycięstw odniosła w wymiarze większym, niż jednym golem. Pewne przejeżdżanie się po drużynach śodka – 3:0 z Podbeskidziem, 3:0 z Górnikiem Łęczna, 3:1 ze Stalą Rzeszów, przecież też uczestnikiem baraży! Pamiętajmy – mowa o drużynie, która zimowała na dziesiątym miejscu w tabeli. Która odpadła w Pucharze Polski z Motorem Lublin, która potrafiła zaliczyć serię siedmiu meczów bez wygranej, która przegrała z Chojniczanką.
To nie jest tak, że nie dostrzegam wad, one są aż nazbyt czytelne. Wisła nawet w tym swoim wiosennym gazie nie ugrała sztycha w meczach z Puszczą, Ruchem i ŁKS-em. Oczywiście, nie pomogło jej, że wszystkie te spotkania musiała grać na wyjeździe, ale i tak – tego typu powtarzalność w meczach z górą musi niepokoić. Co więcej – Wisła dwukrotnie załamała się pod presją – zwłaszcza w meczu z Zagłębiem Sosnowiec u siebie, który de facto mógł i powinien dać jej miejsce w TOP 2, a co za tym idzie – upragniony awans. Baraż każdy wczoraj widział, każdy może ocenić, jak wiślacy sprostali porażającej presji.
Natomiast chcę zaznaczyć, że Wisła Kraków w 2023 roku to jest całkiem mocny klub z całkiem mocnym zespołem. Jasne, jest kilkanaście godzin po końcowym gwizdku przy kompromitującym występie, trudno w tym momencie szukać pozytywów, nie dziwię się, że u niektórych kibiców Wisły najchętniej cytowany jest dzisiaj Wojciech Cejrowski wypowiadający się o zmianach w sądownictwie. Ale patrząc z boku i z dystansu – zastosowanie reguły “wszystkich won” byłoby zwyczajnie błędem. Dlaczego?
Po pierwsze – moim zdaniem Wisłę Kraków 2023 trzeba oceniać w pewnej separacji od Wisły lat minionych. Jarosław Królewski wprawdzie jest w klubie nie od wczoraj, zresztą Jakub Błaszczykowski też nadal jest w strukturach. Ale trudno nie zauważyć, jak głębokie zmiany wprowadził właściciel firmy Synerise od momentu, gdy skupił władzę we własnych rękach. Z zewnątrz to może wyglądać na pewnego rodzaju kontynuację, ale spoglądając nawet na konkretne decyzje dotyczące sztabu czy zespołu – widać rewoltę. Kiko Ramirez w roli dyrektora sportowego odnalazł się lepiej niż wyśmienicie, dostarczając do Wisły kilku kozaków na skalę całej ligi. Jeśli chodzi o frekwencję, strukturę sponsorską, zainteresowanie medialne, ogólny klimat wokół klubu – to ścisły top Ekstraklasy. Wisła ma trzy drużyny w Centralnych Ligach Juniorów, niezłą bazę, rozwinięte szkolenie i skauting młodzieżowy, nikt nie wprowadzał tutaj drastycznych cięć, żeby Luisowi Fernandezowi dorzucić bonus za hat-tricki. Pamiętajmy – gdy Królewski oficjalnie został prezesem Wisły, Biała Gwiazda traciła do lidera 13 punktów, dziesięć punktów do Puszczy Niepołomice przebywającej na drugim miejscu. Baraże wydawały się marzeniem, włączenie się do walki o awans bezpośredni – misją niemożliwą do realizacji. Ktoś powie – Ruch i ŁKS punktowały tak, że same rzuciły wiślakom koło ratunkowe. Ale to nie jest do końca prawda, gdy uwzględnimy, że i rok temu wicelider kończył ligę z 62 punktami na koncie.
Gdyby brać pod uwagę wyłącznie 2023 rok, wyłącznie okres panowania Jarosława Królewskiego w roli prezesa ORAZ głównego rozgrywającego, co jest bardzo ważnym zastrzeżeniem – Wisła Kraków jest klubem dość stabilnym, nieźle zarządzanym, dobrze spisującym się na boisku i poza nim.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? I tu właśnie bym się na moment zatrzymał. Wisła Kraków potrzebuje ewolucji i rozwoju, to jasne. Do hiszpańskiej fantazji na boisku wypadałoby dodać obrońców, którzy nie potykają się o własne nogi w kluczowych momentach (zanim wywrócił się Moltenis z Puszczą, wywrotkę zaliczył Colley z ŁKS-em), trenera, który potrafi zaszachować rywala. Przy czym to nie są moim zdaniem gigantyczne czerwone flagi, ale drobne znaki zapytania – czy Sobolewski na pewno jest człowiekiem na właściwym miejscu, czy w szatni na pewno nie potrzeba większego balansu między atakiem i obroną. Ale poza tym? Zespół gra ze sobą od pół roku, walczył z rywalami, którzy często mają za sobą długi i pełen radości lot – projekt Tułacza to już niemal legenda, ale przecież i Ruch ma za sobą dość długi wspólny okres, o ŁKS-ie wiele mówi fakt, że trener Moskal wracając po trzech latach spotkał się z niektórymi piłkarzami obecnymi w klubie już w czasie jego pierwszej kadencji. Nie ma powodów do panicznego wywracania obecnych porządków. Nie ma powodów do paniki, nie ma powodów do czystek. Jest za to duża nadzieja, że utrzymując tempo rozwoju z obecnego roku, przyszły sezon może być dla Wisły już pasmem zwycięstw i radości. Pod jednym warunkiem. Że Wisła dźwignie kolejny sezon w I lidze pod względami czysto finansowymi.
Czego bowiem moim zdaniem brakuje Wiśle Kraków dziś, dzień po kompromitacji z Puszczą Niepołomice? Nie brakuje jej jakościowych piłkarzy, mądrego zarządzania, kompetencji w pionie sportowym, nie brakuje jej kibiców, marketingowych sztuczek, śmiałych koncepcji. Ale niestety, może jej brakować pieniędzy. Choć Jarosław Królewski wielokrotnie zarzekał się, że zimowe wzmocnienia to nie jest wcale wejście “all-in”, trudno nie zauważyć, że kadra Wisły jest bardzo droga. Budżet, najwyższy w tej klasie rozgrywkowej, był jeszcze konstruowany jako budżet spadkowicza robiącego sobie roczny przystanek w I lidze. Teraz, jeśli oczywiście Wisła chce utrzymać tempo z wiosny 2023, trzeba będzie zbudować finansowe podstawy do utrzymania tak mocnej kadry, ale już bez jakichkolwiek pieniędzy z praw telewizyjnych, bez wpływów sponsorskich, których wysokość ustalano jeszcze w czasach Ekstraklasy. Wpływy do budżetu zmaleją, bo zmaleć muszą, gdy ŁKS przegrał baraż z Górnikiem Łęczna szacował, że gol Krykuna kosztował około 10 milionów złotych. Brakującą kasę w przeważającej części musiał – nie tyle miesiącami, co latami – uzupełniać właściciel, Tomasz Salski.
Teraz z podobnym wyzwaniem zmierzy się Jarosław Królewski. Chciał rower – więc będzie musiał pedałować, pod bardzo wysoką górkę. Kompletnie nie dziwią mnie jego emocje, które realizator pokazywał co kilkanaście minut w trakcie barażowego meczu. Gra toczyła się nie tylko o losy jego ukochanego klubu, nie tylko o uczucia tysięcy fanatyków, ale też o jego własny portfel. I to prawdopodobnie jest powód do niepokoju, może nawet paniki. Nie klub, jakim jest Wisła obecnie – bo moim zdaniem to w tej chwili murowany faworyt do awansu w przyszłym sezonie.
Ale czy Wisłę Kraków będzie stać, by takim klubem pozostać? Na tyle, na ile znam I ligę – dowiemy się koło 10 sierpnia. Gdy przyjdzie moment opłacenia wszystkim piłkarzom lipcowych pensji. Klubom, które dużo zaryzykowały, by awansować do Ekstraklasy, nie zawsze udawało się z takiego starcia z “dziesiątym” wyjść zwycięsko.
Komentarze