PZPN zawiesił dwóch ukraińskich piłkarzy grających w niższych ligach w Polsce. W przypadku jednego z nich chodzi o więcej niż samo granie i ewentualny udział w match-fixingu. Jego nazwisko pojawiło się w toku “śledztwa” Goal.pl i wobec decyzji PZPN wygląda bardzo interesująco.
- PZPN zawiesił dwóch Ukraińców grających w Polsce – Mykytę Wowczenkę oraz Ihora Radczenkę
- Nazwisko piewszego z nich jest znane naszej redakcji. Z tego co ustaliliśmy, prężnie działał także poza boiskiem
- Sprawa jest powiązana z match-fixingiem i aferą, jaka ostatnio wybuchła po publikacji Mateusza Migi z TVP Sport
Ukraińcy zawieszeni
Późnym czwartkowym popołudniem PZPN opublikował komunikat, który zamieszczamy poniżej.
“W związku z prowadzonym postępowaniem wyjaśniającym w sprawie podejrzenia match-fixingu w meczach III ligi w sezonie 2022/2023, Rzecznik Dyscyplinarny PZPN postanowił dziś (10.11.2022) o zastosowaniu środków zapobiegawczych wobec dwóch zawodników: Mykyty Wowczenki z Chemika Police oraz Ihora Radchenki z Concordii Elbląg. Obaj piłkarze zostali zawieszeni w rozgrywkach mistrzowskich i pucharowych swoich klubów ze skutkiem natychmiastowym”.
Interesująco wygląda zwłaszcza nazwisko Wowczenki, który pojawił się w toku zbieranego przez nas materiału.
Nie tylko grał na boisku
Nazwisko Wowczenki dobrze znamy, a wobec decyzji PZPN wygląda jeszcze bardziej interesująco. Okazuje się, że 29-letni piłkarz Chemika Police nie tylko występował na boisku, a związek uznał go za bardzo podejrzaną postać, ale także pomagał znaleźć klub innym Ukraińcom. Nie byłoby w tym nic podejrzanego, gdyby nie fakt, że dwójka z nich to Igor Karpenko i Walery Kowernyk. To piłkarze, z którymi ostatnio kontrakty rozwiązała Odra Wodzisław. Kowernyk był autorem głośnego ostatnio zagrania, którym otworzył drogę do bramki rywalom w III-ligowym meczu Odry.
Po nagłośnieniu sprawy skontaktowaliśmy się z Marcinem Piwońskim, prezesem Odry. Spytaliśmy wprost, czy rozwiązanie kontraktów wynikało z ich niesportowej postawy i podejrzeń o match-fixing. Prezes zaprzeczył, przekonywał, że w ogóle nie decydowały względy sportowe, a ekonomiczne. – Gwarantuję panu, że to szczera odpowiedź. Nie stać nas było na wynajmowanie im mieszkania oraz opłacanie kontraktów. Dlatego dogadaliśmy się, że najlepiej będzie, jak się rozstaniemy – przekonywał. W kolejnej rozmowie, którą odbyliśmy dodał, że jest załamany wszystkim, co się dzieje wokół Odry i postanowił, że na wszelki wypadek nie będzie już kontraktował obcokrajowców. Sam klub określił ewentualną ofiarą, nie zaś prowodyrem match-fixingu i nie zgadza się z pismem PZPN, które związek wysłał do Wodzisławia z groźbą degradacji dyscyplinarnej.
Po rozmowie z Piwońskim postanowiliśmy sprawdzić, jak to się stało, że podejrzani Ukraińcy znaleźli się w Odrze. Sam Piwoński nie miał z tym nic wspólnego – przejął stery w Odrze już po zakontraktowaniu tych zawodników. I tu pojawia się nazwisko Mykyty Wowczenki. Z naszych ustaleń wynika, że piłkarz Chemika Police wysłał maila do Odry mocno rekomendując swoich rodaków. Ci zostali zaproszeni na testy i zaakceptowani przez trenera. Mieli gwarantować odpowiedni poziom sportowy. Po testach podpisano z nimi kontrakty. Nikt się nie spodziewał, że ledwie trzy miesiące później zostaną rozwiązane.
Afera match-fixingowa wybuchła po publikacji Mateusza Migi z TVP Sport. Jego anonimowy rozmówca w wywiadzie mówi: “Swego czasu w każdym meczu Chemika Police śmierdziało. Mam tam podejrzenia wobec jednego z ich zawodników, bo wczesniej grał w innych klubach, które często były u nas na tapecie”. Nie zdradzono nazwiska, jednak CV Wowczenki pasuje do tej wypowiedzi. Próbujemy ustalić, czy w innych klubach też umieszczał swoich rodaków.
Komentarze