- Jarosław Królewski zwolnił Kazimierza Moskala ze względu na rozbieżność w podejściu do nowinek technologicznych w piłce nożnej
- W tym kontekście zwolnienie można łatwo zrozumieć, ale w takim razie dziesięć razy trudniej zrozumieć zatrudnienie
- Wisła Jarosława Królewskiego wchodzi zatem w kolejny proces, ale tym razem taki, z którego trudno będzie uciec
Jarosław Królewski wybrnął ze słów o braku czasu dla trenerów. Nie o czas tu chodziło
Królewskiemu po jego wizycie w Kanale Sportowym trzeba oddać jedno – w miarę umiejętnie wymanewrował między własnymi teoriami z nieodległej przeszłości (“trenerzy potrzebują czasu, skandalem jest, że w Polsce zwalniamy ich po 4-5 miesiącach”), a swoim działaniem. W przypadku zwolnienia Kazimierza Moskala wyniki nie miały większego znaczenia i nie chodzi o to, że sternikowi Wisły zabrakło cierpliwości. Gdyby Moskal zamiast jednego meczu wygrał pięć, ten toksyczny związek trwałby dalej (bo by musiał, chyba że tętnice Królewskiego są ze stali i nie zareagowałyby na szarpiące je zęby kibiców Wisły). Natomiast wciąż byłby toksyczny. Nie zmieniłaby tego ani 5-miesięczna kadencja Moskala, ani 25-miesięczna, jawiąca się i tak jako nierealna.
Nie ma sensu analizować więc wyników Wisły i tego, jak dużą winą Moskala było to, że Wisła znalazła się pod kreską w I lidze ze średnią punktów poniżej jednego na mecz. Ze słów właściciela Wisły we wtorkowym wywiadzie na żywo jasno wynika, że Moskal zapłacił posadą, bo nie szedł i nie miał zamiaru iść z nowinkami technologicznymi za rękę – czymkolwiek one w tym przypadku są – a Królewski doszedł do wniosku, że na tym polu jego wizja z wizją Moskala rozjechała się tak drastycznie, że nie ma czego ratować (swoją drogą do tego zdania dałoby się skrócić całą, ponad godzinną rozmowę w Kanale Sportowym). Problem w tym, że styl pracy trenera nie był żadną tajemnicą i samo zatrudnienie go jest czymś, co trudno dziś zrozumieć. Słowa Królewskiego o niedostatecznym bronieniu swojej wizji przed kilkoma miesiącami brzmią jak wymówka nieprzystająca do profesjonalnego klubu, a przecież stworzenie takiego zapowiadał już z chwilą wchodzenia do Wisły wraz z Jakubem Błaszczykowskim i Tomaszem Jażdżyńskim. Papier wszystko przyjmie. I wtedy, i teraz, gdy trzeba szukać wymówek.
W ten sposób Kazimierz Moskal z ewentualnego winnego (słabe wyniki w lidze) stał się ofiarą. Dziś może czuć się oszukany, bo chwila słabości Jarosława Królewskiego – jak to nazwał prezes Wisły – kosztowała go masę czasu. Zamiast być już od kilku miesięcy zaangażowanym w projekt, który ma sens, omamiono go wizją pracy w innym – nie mającym najmniejszego sensu. Właściciel klubu ma prawo wyznaczyć kierunek jego prowadzenia, ale jeśli tego nie zrobił w czasie rekrutacji, to oczekiwanie od trenera zaprzyjaźnienia się z technologią w futbolu, ba – wykorzystywaniem jej w codziennej pracy – jest niczym innym, jak ingerencją w jego kompetencje. Czy bardzo się to różni od poinformowania trenera, że w składzie powinien znaleźć się lewonożny piłkarz X, bo mamy wizję polegającą na promowaniu lewonożnych? 2:0 dla braku profesjonalizmu, mimo zapewnień, że profesjonalnie to teraz już będzie.
Jedno know how jest deficytowe, więc może trzeba stawiać na inne?
Paradoksalnie dla Wisły to dobrze, że Królewski zwolnił Moskala właśnie teraz, bo trzymanie go przez kolejne miesiące nie mogło w tym układzie przynieść niczego dobrego. W scenariuszu negatywnym trener zakopałby się w środkowo-dolnych rejonach tabeli, a sezon, który dziś jest wciąż do uratowania, byłby stracony. W pozytywnym zaliczyłby serię zwycięstw, przedarł się do czołówki, ale nie ma siły, by po takim czasie ktokolwiek w Wiśle nie czuł, że właściciel i jego najważniejszy pracownik niekoniecznie ciągną wózek w tę samą stronę. Nawet jeśli ostatecznie chodzi im o to samo (awans do Ekstraklasy). Napięcia, których u Jarosława Królewskiego ewidentnie już teraz nie brakuje, tylko by rosły, wizja jego wymarzonej Wisły ulokowanej gdzieś między sztuczną inteligencją, a setkami wykresów na temat przydatności krótkich podań na szóstym metrze w trzeciej tercji boiska, coraz bardziej by się oddalała, a sytuacja stawałaby się destrukcyjna dla wszystkich.
Całe tłumaczenie Królewskiego jest o tyle wiarygodne, że gdy wyników nie miał Albert Rude, ale miał ponadprzeciętne zamiłowanie do technologii w futbolu, trwał mimo nacisków z zewnątrz. Wsłuchując się w głos prezesa Wisły, trwałby pewnie do teraz, gdyby tylko chciał. Inteligencja Hiszpana była przez jego przełożonego chwalona wielokrotnie i publicznie, w oderwaniu od wyników. Celowo nie piszę “coraz gorszych wyników”, bo przecież półroczna próbka w futbolu jest właściwie żadna. Zwalniając Moskala z tych konkretnie powodów, mając słabość do jego poprzednika z powodów identycznych, tylko à rebours, Królewski staje się zakładnikiem własnej wizji długoterminowej (długoterminowej!). Niebezpiecznie gra kartą, która może przynieść pożądany efekt, ale właściwie nie ma powodów, by wierzyć, że tak się stanie. Jeśli nie będzie wyników po dokonaniu kolejnego resetu, tym razem naprawdę nie będzie gdzie uciec. A jeśli jednak trzeba będzie uciekać, to gdzie jest limit ponoszonych porażek? Jeśli nie po pół roku, jak ostatnio, to po roku? Dwóch? Pięciu? Wisła Jarosława Królewskiego skazała się na bycie klubem testowym dla komputeryzacji w piłce, bo po akcji z Moskalem trudno uwierzyć, że da się ją zawrócić. Do tej pory sukcesy w piłce budowało się po prostu dzięki know how wokół piłki. Może faktycznie dobrą drogą jest postawienie na coś innego, skoro już wiemy, że piłkarskie know how w tym konkretnym przypadku to towar raczej deficytowy?
Przy czym zaznaczam – nie wiem, o jaką dokładnie komputeryzację chodzi, ale wiem, że o taką, na którą dość uznany trener z kilkoma awansami z I ligi był za krótki.
Oglądaj także: Tetrycy. Zawracanie kijem Wisły
Problemem Wisły jest też brak trwałej wizji, co z kolei otwiera inne pytanie – czy równia pochyła, po której od lat sunie ten klub jest efektem braku ciągłości, czy tego, że każdy kolejny pomysł jest gorszy od poprzedniego. Patrząc pięć lat wstecz mieliśmy pomysł na Wisłę bez dyrektora sportowego, z dyrektorem sportowym i znów bez dyrektora sportowego – wszystko zamknięte w ciągu kalendarzowego roku i zakończone spadkiem z Ekstraklasy. Mieliśmy diagnozę tego spadku – zbyt wielu zagranicznych piłkarzy w szatni, po czym niedługo później okienko transferowe z widokiem niemal wyłącznie na Hiszpanię. Była wizja z powierzeniem klubu oddanemu mu Radosławowi Sobolewskiemu i przedłużeniem kontraktu pomimo braku awansu, a później trzymaniu go do oporu na stanowisku, mimo regresu w grze. Była wizja z Albertem Rude, wielokrotnie broniona przez pokazywanie światu dominacji nad rywalami w stwarzanych sytuacjach i lepszym xG od właściwie każdego kolejnego przeciwnika. Wreszcie daleka Królewskiemu wizja z Moskalem, który też z zasady generował wyższe xG, ale na własne nieszczęście dochodząc do niego innymi sposobami niż jego poprzednik. Teraz wracamy do nowinek. Nie jest powiedziane, że Wisła jako lider wprowadzania technologicznych rozwiązań się nie sprawdzi, zwłaszcza że dotychczasowe próby ograniczyły się do pół roku, a to mało. Ale na czym budować wiarę, tym bardziej, że wiara i nauka chyba nie idą w parze?
Jeśli Jarosław Królewski lubi zerkać na proces w dłuższej rozpiętości czasu, równie dobrze może zerknąć na swoją Wisłę jako jeden proces. Wnioski mogą okazać się przerażające i zupełnie niespójne z działaniami polegającymi na pouczaniu ludzi wokół.
Komentarze