Olkiewicz: mecze o ratunek dla tego turnieju

Po ćwierćfinałach Mistrzostw Europy miarka się przebrała - eksperci, dziennikarze, ale przede wszystkim zwykli kibice spojrzeli głęboko w zakamarki własnej pamięci i orzekli, że tak słabego turnieju nie było od bardzo dawna. Czy tak jest w istocie, czy faktycznie mecze są nudne, czy powinniśmy wspólnie uznać, że gdzieś popełniono błąd, skoro futbol stał się taki bezbarwny? Trochę tak, ale i trochę nie.

Cody Gakpo
Obserwuj nas w
Nicolò Campo/Alamy Na zdjęciu: Cody Gakpo
  • Mecze Mistrzostw Europy w 2024 roku faktycznie bywają nudne, bywają pozbawione dramaturgii, bywają ubogie w sytuacje bramkowe, nie wspominając już o samych golach. Natomiast dotyczy to przede wszystkim najmocniejszych spośród drużyn i podejrzewam, że właśnie z ich powodu całościowy odbiór turnieju jest tak negatywny.
  • Euro 2024 nadal uważam za turniej niezły, ale pod jednym warunkiem – że konsumuje się go w całości, łącznie ze spotkaniami rozgrywanymi o 15.00 gdzieś w środku tygodnia. W XXI wieku czas na takie delektowanie się futbolem ma jednak coraz węższe grono – a kto postawił na oglądanie wyłącznie hitów, po prostu przegrał.
  • Ostatnią nadzieją na uratowanie wizerunku całej imprezy jest więc zwolnienie hamulca ręcznego na ostatnie trzy mecze – szczególnie, że w każdym z nich możemy się dopatrywać starcia dobra ze złem, piłkarskiej fiesty z męczeniem buły, ofensywnych sztuczek z defensywnym mordowaniem emocji.

Im słabiej, tym lepiej

19 czerwca, godzina 15.00, Chorwaci grają z Albanią. Cztery gole, odwrócenie wyniku przez faworytów, ale potem utrata zwycięstwa w 95. minucie meczu. 18 czerwca, 18.00, Turcy i Gruzini tworzą fantastyczne show, w którym padają dwa gole godne nominacji do tytułu bramki turnieju, okazji pod obiema bramkami więcej niż – jak sądzę – widzów tego spektaklu wśród “niezaangażowanych kibiców”. 15 czerwca Węgrzy są rozbijani przez Szwajcarów, ale w drugiej połowie dodają ze swojej strony sporą cegiełkę do ogólnej atrakcyjności meczu, oczywiście rozgrywanego o 15.00. Generalnie wszystkie spotkania Gruzinów. Generalnie wszystkie spotkania Albańczyków. Kurczę, nawet Polskę z Holandią oglądało się w miarę dobrze, biorąc pod uwagę czysto piłkarskie kwestie.

A Francja z Holandią? 0:0. Hiszpania – Włochy? Skromne 1:0 dla Hiszpanów, ale przede wszystkim wyjątkowo jednostronny mecz, w którym Włosi skupili się na modlitwach w intencji refleksu Donnarummy – to niekoniecznie musi być hiperbola, na boisku nie było widać z ich strony czegokolwiek, co wykluczałoby skupienie w modlitwie. Dania z Anglią? Nudziarstwo, w dodatku bez większego bagażu emocjonalnego. Już od fazy grupowej było widać w pełni – te teoretycznie najbardziej atrakcyjne spotkania nie mogą się równać ze starciami ekip, które przyjechały tutaj po prostu na kozacką potańcówkę, podczas której nie liczy się elegancki ubiór, ale skoczna zabawa na parkiecie. 1/8 finału? Rety, gdzie tej nudnej kołysance, jaką stworzyli Francuzi z Belgami do metalowego kawałka, który nagrali wspólnie Austriacy i Turcy? Gdzie tej wielkiej Anglii, dramatycznie przewidywalnej w meczu ze Słoweńcami, do Holendrów, którzy bez większych problemów, z gracją i finezją ograli Rumunię?

Od pierwszego pełnoprawnego dnia Mistrzostw Europy, gdy Albańczycy tak niespodziewanie ukłuli Włochów już w pierwszej minucie spotkania, było jasne: im gorzej zapowiadał się poziom piłkarski meczu, tym lepsze fajerwerki ostatecznie oglądaliśmy przed telewizorami. Im mocniejsza na papierze kadra, im mocniejsze nazwiska po obu stronach – tym więcej szans, że pierwszą bramkę obejrzymy gdzieś w ostatnim kwadransie. Tak naprawdę bój Hiszpanów z Niemcami był pierwszym starciem papierowych faworytów, który zapewnił widzom fantastyczną rozgrywkę. W poprzednich meczach niemal w pełni sprawdzała się powyższa reguła – im wyższa wartość zespołu na Transfermarkcie, tym mniej emocji, tym więcej kalkulacji, tym bardziej asekurancki styl gry. Najgorsza jest świadomość, że przecież dało się inaczej – gdy Portugalia stwierdziła, że szachowanie się z Francją nie ma większego sensu, dogrywka była naprawdę znośna.

Natomiast co oznacza taki rozkład na skali atrakcyjności spotkań? Cóż, oznacza przede wszystkim miliony rozczarowanych widzów

Tylko u nas

Długie mistrzostwa, krótkie chwile

Nie trzeba być socjologiem z dostępem do skomplikowanych danych dotyczących oglądalności poszczególnych spotkań – wystarczy zapytać wujasa. Zresztą, uważam, że zapytanie wujasa to taki odpowiednik przeprowadzania bardzo skomplikowanych działań z zakresu badań opinii społecznych – wujas jest zazwyczaj reprezentantem milczącej większości, zapytasz i wiesz, jaki jest teraz w narodzie odbiór dowolnego zjawiska. No i wujasowie są szczerzy – panie, gdzie tu w środku wakacji znaleźć czas na oglądanie jakiejś Gruzji w fazie grupowej. Włączyłem sobie Anglię, włączyłem Francję, zobaczyć co tam Mbappe wyczynia, obejrzałem Polaków, no i ten mega-hit, koledzy próbują dać strzelić gola Ronaldo. Totalnie nie dziwi mnie, że takie Euro 2024 rozczarowuje, takiego rodzaju konsumowanie futbolu jest po prostu nudne i bolesne. Gdyby nie obowiązki zawodowe, pewnie wyłączyłbym połowę spotkań Francuzów i wszystkie Anglików. Belgia czy Portugalia – dokładnie ta sama historia.

Odbiór bardzo długiego turnieju Mistrzostw Europy jest warunkowany przez bardzo krótkie chwile – te, w których na scenie pojawiają się najwięksi, najbardziej popularni i zwyczajnie najlepsi piłkarze. No i Mbappe ma jednego gola z karnego oraz trzydzieści różnych problemów z maską na twarzy – od potu, przez ograniczenie pola widzenia, po dyskomfort przy najmniejszym kontakcie z rywalem. Bellingham dał kapitalną przewrotkę i w sumie tyle. Wielka portugalska armia ofensywnych i kreatywnych graczy przyspieszała na tyle rzadko, że zapamiętamy ją głównie z fascynującej, ale i smutnej walki Ronaldo kontra jego PESEL. Nie chcę tutaj pozycjonować się jako hipster, który każdą wolną chwilę poświęca na oglądanie skrótów Como oraz taktycznych rozpraw Marcelo Bielsy. Ale jednak – ja i paru mi podobnych, oglądających Euro od deski do deski, czuje, że to wcale nie jest taki zły turniej. Po prostu wszystko, co w piłeczce piękne, ukryto w nim nieco głębiej.

To jednak marne pocieszenie – bo tak się składa, że pewnie wkraczamy w fazę wielkiej walki o utrzymanie widza przy sporcie, utrzymanie kibica przy futbolu, o to, by rekordowe kontrakty telewizyjne dalej rosły, a rekordowe pensje piłkarzy przekraczały kolejne granice smaku i przyzwoitości. Piękny gol Muldura zachwycił całą Turcję i futbolowych freaków na całym świecie. Ale wujas pewnie go nie zobaczył nawet na skrótach, bo i po co oglądać skrót grupowego spotkania Turcji z Gruzją. Pod tym kątem, pod kątem utrzymania zainteresowanie “letnich” kibiców, obecnych przy okazji wielkich imprez – Euro 2024 totalnie rozczarowuje. Moje dzieciaki czekały na olśniewające występy swoich idoli z piłki klubowej. I co? Pirulo nie został powołany do reprezentacji Hiszpanii, Olek Bobek do reprezentacji Polski. Kolejni na liście ich faworytów – Bellingham, Haaland, Mbappe, Foden, De Bruyne, Ronaldo, Modrić – praktycznie nie zaistnieli. Będę się upierał: nie sądzę, by to faktycznie była wina ich zmęczenia sezonem, nie wydaje mi się, żeby Rodri czy Gakpo byli szczególnie wypoczęci po klubowych rozgrywkach. Ale problem blaknących gwiazd z pewnością istnieje – i najbardziej boli zapewne tych, w których interesie jest, by futbol pozostawał jak najbardziej popularny pod każdą strzechą.

Ostatnia nadzieja

Dobra wiadomość jest taka, że nie wszystko stracone. Mistrzostwa Świata w Katarze, które wspominamy jako tak fantastyczny turniej, też przecież miały np. Meksyk z Polską (0:0), Koreę Południową z Urugwajem (0:0) oraz fenomenalne show Argentyńczyków z Polakami, zakończone po wyniku 2:0. Na tamtym turnieju dużą część magii zbudowała jednak ostatnia faza turnieju, w tym kapitalny, absolutnie genialny finał Francja – Argentyna. Tak, na Euro 2024 zostały nam już tylko trzy mecze, ale każde z tych trzech spotkań ma potencjał, by uratować reputację całej imprezy. Szczególnie, że drabinka ułożyła nam się tak, by na koniec triumfowało dobro.

Największe indywidualne rozczarowania imprezy? Pewnie Mbappe i Bellingham, którzy mistrzostwami mieli sobie przygotować efektowną podstawkę, na której pod koniec roku wyląduje Złota Piłka. Nie chodzi nawet o to, że grają słabo – nie grają olśniewająco. Znaleźlibyśmy stu gorszych na tym turnieju piłkarzy, ale co z tego – rozdźwięk pomiędzy oczekiwaniami a rzeczywistością największy jest właśnie u tej dwójki. Największe zespołowe rozczarowania imprezy? Tu nie ma pola do dyskusji, Francja i Anglia do półfinałów się po prostu dotoczyły. Ktoś powie: ach, bo grają ostrożnie, stąd te sukcesy. Ale i Francuzi, i Anglicy, mają za sobą triumf w rzutach karnych, Anglicy dwukrotnie musieli ratować wynik w końcówce, bo inaczej pojechaliby do domu już na wysokości 1/8 finału. To nie jest wyrafinowana partia szachów, w której dominator oszczędza się przez pierwsze starcia, by być w topowej formie w końcówce. Sam fakt, że zamiast 90 minut, Anglicy i Francuzi mają w nogach po dwie godziny grania na etapie ćwierćfinału (a Anglicy jeszcze 120 minut w 1/8) świadczy o tym, że to nie był przemyślany plan, to było prześlizgiwanie się.

Druga strona medalu? Hiszpania to banał, każdy widział, jak potrafią śmigać, gdy dominowali Włochów albo rozbijali Gruzję. Ale warto zwrócić uwagę też na Holendrów, moim zdaniem niedocenianych, którzy przebiegli się po Rumunach, a w ćwierćfinale po świetnym widowisku pokonali Turcję. Tu zresztą czas na twarde liczby: Francja strzeliła 4 gole, Anglia pięć. Sam Cody Gakpo trzy, ale tak naprawdę cztery, bo ten samobój jest mocno naciągany. Hiszpania to w ogóle bramkowe eldorado, z 11 trafieniami kasują całą stawkę. Gdy Anglia gra do boku i do tyłu, Reijnders przejeżdża przez połowę boiska, a Depay piętkuje jakby jego wiodącą nogą nie była prawa czy lewa, a po prostu pięta. Gdy Francja zamula, Lamine Yamal udowadnia, że można normalnie pracować jako nastolatek, trzeba tylko być odpowiedzialnym i utalentowanym.

Tak, to brzmi tanio i tandetnie, ale jest też prawdziwe. Hiszpania i Holandia, bodaj najładniej grające obok Niemców reprezentacje, zagrają z Anglią i Francją, czyli reprezentacjami odpowiedzialnymi za obecną niechęć do całego turnieju. Futbol z antyfutbolem. Strzelanie goli kontra trzymanie zera z tyłu. Piętki, klepki i dryblingi kontra przesuwanko i usypianko.

Ale przecież to może się jeszcze ułożyć w każdą stronę – łącznie z tym, że nagle i Francja, i Anglia może zacząć wykorzystywać swój potężny arsenał ofensywny. Prosimy tylko o jedno – by w tych trzech meczach było więcej piłki nożnej, mniej tego wyrobu, który proponowali nam liczni faworyci na niemieckim turnieju. To wszystko da się jeszcze odwrócić, da się jeszcze odratować – w Katarze zanim Argentyną z Francją zagrały klasyk dla pokoleń, jedni przegrali z Arabią Saudyjską, drudzy z Tunezją. Zostały trzy mecze. Niech to będą mecze, po których nikt już nie powie, że za nami nudny turniej. Tylko tyle i aż tyle.

Sprawdź ostatnie materiały wideo związane z Ekstraklasą

Komentarze