Czy Lech Poznań oszalał?

Lech nie oszalał, choć kibice mogą łapać się za głowę i grzmieć, że kluczowi piłkarze zastępowani są niesprawdzonymi w boju młodziakami. Kolejorz działa w zgodzie z własną logiką, w której jedną z głównych zasad brzmi: właściciel nie dokłada do interesu.

Tomasz Rząsa i Niels Frederiksen (Lech Poznań)
Obserwuj nas w
Norbert Barczyk / PressFocus Na zdjęciu: Tomasz Rząsa i Niels Frederiksen (Lech Poznań)
  • Kibice Lecha Poznań są wściekli za to, jak klub reaguje na fatalny ostatni sezon
  • Kolejorz sprzedał dwóch ważnych piłkarzy, trzeci kluczowy zawodnik zaraz odejdzie, a w ich miejsce przychodzą gracze, którzy w żaden sposób nie są zweryfikowani na seniorskim poziomie
  • Czy ruchy władz Lecha można w logiczny sposób wyjaśnić? Gdzie przebiega granica między szaleństwem i odwagą? Dlaczego Lech prowadzi akurat taką politykę kadrową?

Decyzje bardzo lechowe

Przed sezonem 2019/20 Lech Poznań przeszedł prawdziwą rewolucję kadrową. Klub nie przedłużył kontraktów z grupą tzw. X-manów (nazwa wzięła się od znaku “X” pokazywanych przez piłkarzy po golu, co miało nawiązywać do “skreślenia ich” z planów klubu), nasycił kadrę zespołu młodzieżą z akademii, sprowadził zawodników z teoretycznie słabszych lig (Muhar, Satka, Crnomarković), dał szansę trenerowi rezerw Dariuszowi Żurawiowi.

Plan Kolejorza był wówczas prosty – przy Bułgarskiej zdawali sobie sprawę, że klub nie ma wiele pieniędzy, więc potraktował tamten rok jak “sezon przejściowy”. Nie było pucharów, nie było perspektyw na “gotowy zespół”, trzeba było rozwinąć graczy i poczekać na lepsze czasy.

Tylko u nas

W NBA istnieje pojęcie “tankowania”. Wobec systemu draftu niektóre franczyzy, zdając sprawę ze swoich ograniczeń, poświęcają sezon lub kilka sezonów na to, by zwiększyć szansę na lepsze picki w drafcie i zaplanować budowę kadry długofalowo. I wiele wskazuje na to, że Lech ten sezon będzie właśnie tankował drużynę. Nikt przy Bułgarskiej nie powie tego wprost. Słowa o “sezonie przejściowym” odbijały się swego czasu mocnym echem w mediach. Fani byli wściekli. Dlatego nie spodziewam się, by – nawet między wierszami – padły zapowiedzi o obniżaniu oczekiwań na ten sezon.

Lech nie oszalał. On podejmuje decyzje, które są bardzo… lechowe. I to do przesady lechowe.

Sezon przejściowy? Nikt tego nie powie

Natomiast wszystkie ruchy Kolejorza wskazują na to, że właśnie z takim sezonem będziemy mieli do czynienia w Poznaniu. Latem z klubem pożegnali się Artur Sobiech i Barry Douglas, którym wygasały kontrakty. Obaj są po trzydziestce, mieli problemy zdrowotne. Klub za grosze oddał Alana Czerwińskiego, rozwiązał umowę z Niką Kwekweskirim. Znów – obaj po trzydziestych urodzinach.

Sprzedano Filipa Marchwińskiego i Kristoffera Velde – obaj mieli obiecane transfery już wcześniej. Lech też dosłownie przed momentem ogłosił sprzedaż Karlstroema, który wciąż mógłby być gwiazdą ligi, ale ambicjonalnie dobił do ściany. Odmówienie mu transferu do Udinese wiązałoby się z tym, że Szwed kręciłby nosem jeszcze mocniej niż dotychczas. – Patrzyliśmy latem na naszą kadrę i doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy dorzucić do niej więcej młodości, więcej szybkości, wigoru, zwinności. Nie chodzi o rewolucję, a ewolucję – mówił Tomasz Rząsa na naszych łamach.

Efekty już widać. W poprzednim sezonie lechici grali składem o średniej wieku 27,5 lat. Starszych było tylko sześć drużyn w lidze. W tym sezonie średnia wynosi 25,8 lat, co daje piąty najmłodszy wynik w dotychczasowych dwóch kolejkach. Lech biega też więcej, biega szybciej, biega na większej intensywności. Droga została nakreślona, droga jest realizowana.

Najmłodsze zespoły w tym sezonie – średnia wieku (WyScout)

Problem polega jednak na tym, że nie wiadomo, czy na końcu tej drogi jest cel w postaci trofeum. A tego chcą kibice w Poznaniu. – Nie róbcie z nas Zagłębia Lubin! – apelują. Fani Kolejorza nie chcą średniactwa, nie chcą zadowolenia z szóstego czy siódmego miejsca. A dziś kadra poznaniaków jest po prostu słabsza niż w zeszłym sezonie. Velde, Marchwiński i Karlstroem byli liderami zeszłorocznego Lecha – rozegrali 23% wszystkich minut graczy z pola w Ekstraklasie w barwach Lecha. Zaliczyli 42 punkty w klasyfikacji kanadyjskiej.

A póki co Lech ściągnął trzech zawodników. Alexa Douglasa, który jest po pierwszej rundzie na poziomie szwedzkiej ekstraklasy. Bryana Fiabemę, który rozegrał jeden pełen sezon w piłce seniorskiej – w trzeciej lidze hiszpańskiej w barwach rezerw Realu Sociedad. I Daniela Hakansa, który ma pewnie największe doświadczenie z całej trójki, ale składa się na to mniej niż 5000 minut w fińskiej i norweskiej ekstraklasie.

O każdym z nich w Lechu mówią, że mają potencjał. Że są na krzywej wznoszącej, są głodni rozwoju, mają potencjał sprzedażowy, a i pasują profilem motorycznym do nowego modelu gry Lecha. Być może to prawda, dopiero ich poznajemy. Natomiast mówimy o graczach, którzy są bardziej przyszłością niż teraźniejszością Kolejorza. A o teraźniejszość martwią się fani.

Nie ma ligowych gwiazd, jest obietnica jutra lub postanowienie poprawy

O ilu piłkarzach Lecha moglibyśmy dziś powiedzieć, że są absolutnie czołowymi piłkarzami na swoich pozycjach w lidze? Na pewno o Mikaelu Ishaku. Pewnie o Joelu Pereirze. Co dalej? Pewnie moglibyśmy typować któregoś ze stoperów – czy to Salamona, czy to Milicia – ale żaden z nich nie był w ostatnich miesiącach w formie choćby ocierającą się o wysoką. Murawski? Solidna półka ligowa, aczkolwiek nie gwiazda. Mrozek? Podobnie. Skrzydłowi? Po odejściu Velde żaden nawet nie aspiruje do miana ligowego topu. Kozubal – obiecujący, ale jeszcze nie ekstraklasowa czołówka. Sousa, Hotić, Andersson, Gholizadeh, Ba Loua… No nie. Po prostu nie.

Oczywiście przy Bułgarskiej będą mówić, że liczą na “odzyskanie transferów sprzed roku”, czyli Hoticia i Gholizadeha. Że w Ekstraklasie nie zawsze suma indywidualnych umiejętności wygrywa mistrzostwo. Że skoro Jagiellonia i Śląsk bili się o mistrzostwo, to dlaczego taki Lech nie może.

Ale fakty są takie, że dziś cała nadzieja Lecha na dobry sezon spoczywa na… Nielsie Frederiksenie. Opinie o jego pracy są bardzo dobre, każdy w klubie zachwala jego podejście do roboty. Nie da mu się odmówić planu na tę drużynę, o czym mówił w naszym wywiadzie. Ale co uwiarygadnia scenariusz, w którym ten plan na podniesienie intensywności gry wypali? Lech na pewno poprawił pressing, na pewno biega więcej, ale już pierwsze starcia obnażyły zwyczajny brak jakości z przodu. Jeśli dziś Adriel Ba Loua jest podstawowym, a nawet kluczowym skrzydłowym Lecha… Nie grał dobrze za Skorży, za van den Broma, za Rumaka. W żadnym momencie nie był pewnie nawet w TOP25 skrzydłowych ligi.

Albo Frederiksen okaże się geniuszem, albo Lecha czeka sezon “tankowania”, sezon robienia rozpędu, być może sezon spisany na straty. I jest też dość symptomatyczne, że ten trener-cudotwórca, któremu Lech powierza całą nadzieję na lepsze jutro, został wyszukany przez… zewnętrzną firmę, bo pion sportowy rozłożył ręce w geście bezradności.

Polityka ciepłej wody w kranie

Jestem przekonany, że Karolowi Klimczakowi i Piotrowi Rutkowskiemu w niedawnych wywiadach chodziło po głowie jedno zdanie, którego ostatecznie nie wypowiedzieli. Brzmiałoby ono mniej więcej tak – “no dobrze, krytykujecie nas, nie robimy wszystkiego idealnie, ale przynajmniej Lech za naszego panowania jest stabilny i nie grozi mu finansowy upadek!”. Podobne słowa padały w przeszłości, co kończyło się szyderstwem ze strony kibiców, że władze Lecha chcą chwalić się ciepłą wodą w kranach.

Dziś Lech absolutnie nie może rzucać takich haseł, bo wystawi się na krytykę. Będzie wysłuchiwał, że jest klubem minimalistów. Jaki zatem medialny spin obrali włodarze Kolejorza? Można go skrócić do krótkiego zdania – “margines błędu się skończył”. Mówił to Piotr Rutkowski na spotkaniu z dziennikarzami, mówił u nas Rząsa, mówił w Meczykach Karol Klimczak. Bez wątpienia marginesu błędu nie ma, a jednak Lech wybrał kierunek tak skrajnie odbiegający od wyobrażeń reakcji na przegrany sezon.

Transfery Lecha z sezonu 2022/23 i 2023/24 (Transfermarkt)

Ale powtórzę – to strategia bardzo lechowa. Nie spodziewałem się, że po sezonie strat finansowych (około 19 mln złotych na minusie za poprzedni sezon) poznaniacy pójdą na grubo. Zwłaszcza wobec braku pucharów. Tutaj też możemy uczyć się na historii – Lech notował rekordowe budżety tylko po udanych kampaniach pucharowych. Nagrody od UEFA, bilety, a poza tym promocja zawodników – to wszystko przekładało się na to, że Lech miał co wydawać. Inna sprawa, że kompletnie nie umiał spożytkować tych pieniędzy, o czym świadczy chociażby bilans transferów od mistrzostwa Polski i późniejszej gry w fazie pucharowej Ligi Konferencji.

Dlatego Lech ma rację, gdy mówi ustami prezesów, że to nie tak, że Kolejorzowi opłaca się popadanie w przeciętność. Wynik sportowy w gigantycznym stopniu poprawia wynik finansowy. Sęk w tym, że ten wynik sportowy trzeba wypracować trafnymi decyzjami.

Zatem czy Lech naprawdę oszalał?

Lech nie oszalał, choć kibice mogą łapać się za głowę i grzmieć, że kluczowi piłkarze zastępowani są niesprawdzonymi w boju młodziakami. Kolejorz działa w zgodzie z własną logiką, w której jedną z głównych zasad brzmi: właściciel nie dokłada do interesu.

POLECAMY TAKŻE

Jeśli zatem usiądziemy na fotelu Piotra Rutkowskiego i popatrzymy na Lecha jak na przedsiębiorstwo, która musi przetrzymać gorsze momenty i nie atakować giełdy przy każdym jej otwarciu, to te ruchy są nawet rozsądne. Problem polega na tym, że obecne władze nie mają krzty poparcia społecznego, a do tego ich umiejętności budowania wyniku sportowego był wielokrotnie w przeszłości podważane przez rzeczywistość.

Zatem, kibicu Lecha, twój klub nie zmieni się w Zagłębie Lubin. Może nawet ugra coś w tym sezonie, choć musisz bardzo mocno trzymać kciuki za Nielsa Frederiksena. Twój klub robi po prostu to, co robił już w przeszłości. Spójrz na sezon 2019/2020 – teraz możesz spodziewać się scenariuszowej powtórki.

Komentarze