“Stanęli w trzydziestu i powiedzieli, że mogą się z nami napier**lać”. Kulisy rozmów “motywacyjnych” kibiców z piłkarzami

Nowy sezon w polskiej piłce oznacza nie tylko wznowienie gry na boisku. Bo kwestią czasu są też kolejne – jak to mówią kibice – rozmowy motywujące z piłkarzami. Czasem pod płotem, czasem w klubowym autokarze, czasem na treningu. Czasem sprowadzające się do nieszkodliwego i zrozumiałego "co wy robicie?", ale czasem do gróźb, rękoczynów, nawet pobicia. Spojrzeliśmy na takie zdarzenia od drugiej strony. Oczami piłkarzy i działaczy. Osób, które zazwyczaj w tej kwestii milczą, bo mówiąc mają do stracenia za dużo.

Zawodnicy Arki Gdynia
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Zawodnicy Arki Gdynia

  • Zabieranie koszulek, odwiedziny na treningach, wywieszanie transparentów z groźbami – wszyscy znają perspektywę kibiców. My przyjrzeliśmy się, jak na to patrzy druga strona
  • – Po takich rozmowach zdarzało się, że piłkarze zgłaszali kontuzje, które wydawały mi się podejrzane – opowiada jeden z działaczy
  • Sami piłkarze nie przebierają w słowach. – Było ze 30 nagrzanych typów, którzy rzucili hasłem, że możemy się napier**lać jeden na jednego, bo jest nas mniej więcej po równo. Jeden gość był nagrzany szczególnie, jak dla mnie ewidentnie naćpany – opowiada jeden z zawodników, który całkiem niedawno miał “przyjemność” uczestniczenia w pogadance z gośćmi na treningu

Jak wyglądają rozmowy z kibicami widziane od strony boiska

– Szczerze? Człowiek stoi i ma wyj**ane na to, co oni mówią. Czeka się na koniec, by się odwrócić i pójść w przeciwnym kierunku – już na początku rozmowy mówi mi piłkarz, który niedawno przeżył spotkanie z grupą osiłków podczas treningu Zagłębia Sosnowiec. Po tym, jak ci wtargnęli na obiekty klubowe, byli gotowi bić się z piłkarzami w solówkach. Podobne zdania słyszę w każdym miejscu, do którego próbowałem dotrzeć. Kibice chcą, by ich płomienne przemowy lub “straszne” transparenty typu “Przegracie = wpier**l macie” działały na zawodników jak kawa na pobudzenie, ale zawsze kończy się tak samo – zażenowaniem u silniejszych psychicznie i utratą pewności siebie u słabszych.

Pracując nad tym materiałem ani raz nie usłyszałem, by tak zwane “rozmowy motywujące” ze strony kibiców przyniosły jakąkolwiek korzyść. – Powiem więcej. Kilka razy mogłem domniemywać, że nie wszystkie kontuzje, które były zgłaszane po takiej rozmowie, były prawdziwymi kontuzjami. Czasem zastanawiałem się, czy to nie szukanie alibi, by nie zagrać – mówi mi działacz, który przerobił w swoim życiu różne rozmowy “pod płotem” i w czasie treningów. I dodaje: – Konstrukcja psychiczna zawodników – szczególnie młodszego pokolenia – jest taka, że łatwo podkopać ich pewność siebie. Zawodnicy zagraniczni za to kompletnie nie rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi, gdy przyjdzie jakiś osiłek i zacznie sobie krzyczeć. Piłkarze są takim gatunkiem, na który lepiej działa marchewka, a nie kij, zwłaszcza, gdy kijem jest grożenie.

Z wiadomych przyczyn nikt nie chce się wypowiadać pod nazwiskiem. Jedna z osób mówi, że nie ma przypadku, iż nigdy ani rękoczyny, ani groźby karalne, nie znalazły finału w sądzie. – Piłkarz zgłaszający kibica nie miałby życia w tym środowisku – zauważa osoba mogąca wpisać do swojego CV wiele rozmów kończonych groźbami. I dodaje: – Jeśli po takiej rozmowie drużyna wygra, kibice przypną sobie ordery, że to dzięki nim, a brawo zacznie im bić 2/3 strony kibicowskiej w Polsce. Natomiast jeśli wyniku nie będzie, kibice powiedzą, że to piłkarze są tak słabi, że nic im nie pomoże. To jak zakład bez ryzyka lub ze sporą podpórką.

Tylko u nas

Dwa miesiące, trzy sceny

Gdyby któryś reżyser chciał wystawić na deskach teatru sztukę o tym, co kibice nazywają rozmowami motywującymi, zaledwie dwa miesiące – kwiecień i maj – dostarczyłyby mu materiału na trzy sceny. A to i tak niewielki wycinek z wieloletniej tradycji.

Scena pierwsza. Piłkarze beznadziejnie spisującego się Zagłębia Sosnowiec wychodzą na trening. Nagle dostrzegają pokaźnych rozmiarów grupkę byczków zmierzających w ich kierunku. Już wiedzą, że za chwilę rozpocznie się rozmowa motywująca. To nic nie daje, bo Zagłębie jak nie wygrywało, tak nie wygrało do końca sezonu.

Scena druga. Ogólnopolskie media obiegają zdjęcia ze stadionu Resovii. W nocy ktoś wywiesił na nim przesłanie skierowane w kierunku piłkarzy. Słowa “Przegracie = wpie**ol macie” mają sprawić, że ich obrońca skuteczniej odetnie napastnika rywali, pomocnik celniej dostarczy piłkę do linii ataku, a rozregulowany do tej pory snajper wceluje w prostokąt, zamiast – jak to miał w zwyczaju – strzelić obok bramki. Resovia niespodziewanie wygrywa kilka dni później w Tychach 3:1, ale w kolejnych sześciu meczach zdobywa łącznie trzy punkty i ostatecznie spada z ligi.

Scena trzecia. Władze Arki Gdynia pozytywnie rozpatrują wniosek grup kibicowskich, które proszą o możliwość rozmowy z zespołem. Na filmie, który później w Internecie staje się viralem, widać przypakowanego faceta mówiącego do piłkarzy, że jeśli przegrają awans do Ekstraklasy, czeka ich rozliczenie. Arka po zaskakująco dobrym sezonie, choć świeżo przegranych derbach z Lechią, ma wszystko w swoich rękach – wystarczy jej remis w ostatniej kolejce z GKS-em Katowice. Rozmowa przynosi jednak skutek odwrotny od oczekiwanego. Piłkarze przegrywają najpierw z klubem ze Śląska, a później w barażach z Motorem Lublin i kolejny sezon spędzą na zapleczu najwyższej ligi w Polsce.

To tylko trzy świeże przykłady kibicowskich – lub kibolskich – wtargnięć w życie różnych drużyn. Zazwyczaj takie działania są bazą dla tworzenia memów, ale przeraża, że wciąż jest grupa osób popierająca rozwiązania siłowe. Bo przecież piłkarzykom należy się strzał na otrzeźwienie, to takie naturalne, gdy przegrywają. – Najgorsze, co się może wydarzyć po takim spotkaniu z kibicami, to wygranie następnego meczu. Oni wtedy zaczynają wierzyć, że to dobra droga i że to dzięki nim drużyna zwyciężyła – mówi mi piłkarz, który jako zawodnik Zagłębia Sosnowiec obawiał się niedawno, czy ze spotkania z grupą chuliganów wszyscy wyjdą cało. I szeroko opowiada o szczegółach.

Był naćpany, chciał komuś zrobić krzywdę. Bałem się, że wyciągnie nóż

– Sytuacja z Sosnowca to było ekstremum. Ludzie dzień później robili sobie z tego żarty, ale w trakcie tamtego wjazdu bandytów, bo to nie byli kibice, na pewno nie było mi do śmiechu. W momencie, w którym zobaczyłem tę grupę ludzi zbliżających się do naszego boiska treningowego, byłem przekonany, że może zdarzyć się wszystko – mówi mi piłkarz, uczestnik kwietniowego wtargnięcia kiboli na trening Zagłębia.

Jak to dokładnie wyglądało?

Zaczęliśmy trening, gdy kilkudziesięciosobowa ekipa weszła z buta na boisko. Zaczęli się wydzierać, byśmy do nich przyszli. Miałem różne myśli – na przykład, że na bank zaraz dostaniemy po głowie. Zejść do szatni też nie mogliśmy, bo zaczęliby nas gonić i sytuacja tylko by się zaostrzyła. Nie przyszło pięć osób, z którymi bez problemów moglibyśmy sobie poradzić. Było ze 30 nagrzanych typów, którzy rzucili hasłem, że możemy się napier**lać jeden na jednego, bo jest nas mniej więcej po równo. Jeden gość był nagrzany szczególnie, jak dla mnie ewidentnie naćpany. Typ faceta, obok którego strach byłoby przejść w biały dzień na chodniku w centrum miasta. Szukał zaczepki i chciał komuś zrobić krzywdę. Czekał na ruch z naszej strony – jakieś spojrzenie, niewłaściwą jego zdaniem odzywkę. Wreszcie odezwał się trener, więc gość złapał go, sprzedał mu kopa i uderzył go w twarz. Na końcu kazał mu wypierdalać. Dobrze, że go na taczkę nie załadowali, bo mieli ze sobą. Po głowie dostało też dwóch piłkarzy. W tamtym momencie bałem się, że ten człowiek jest w stanie wyciągnąć nóż z kieszeni i wbić go dla przykładu w nogę, czy brzuch, by pokazać swoją wyższość. Nie była to rozmowa motywacyjna, a zwyczajnie bandycka. My przyszliśmy do pracy, a czuliśmy strach, że ktoś zaraz może tu stracić życie, jeśli sytuacja zacznie eskalować. Za to, że nie wygrałeś meczu, nie strzeliłeś bramki z karnego, czy że dostałeś czerwoną kartkę.

Swoją drogą trener zachował się super. Wszedł do szatni i powiedział, że nie może nas teraz zostawić i że trzeba dokończyć trening. Potem zaczął działać w kierunku odejścia. Powiedział, że nie wróci tutaj i ja mu się wcale nie dziwię. Z tego, co słyszałem, walczy o swoje prawa, bo był w sytuacji zagrożenia. Równie dobrze po tym ciosie w twarz mógł stracić przytomność, konsekwencje takich “strzałów” bywają różne.

Kibice twierdzą, że takie spotkania są potrzebne i mogą przynieść tylko dobre efekty.

Bzdura, te rozmowy nigdy nie są motywujące. To jest coś całkowicie żenującego i szkodliwego, bo piłkarze bardziej podatni na stres boją się grać w kolejnym meczu, a jeśli już zagrają, to boją się podejmować racjonalne decyzje, bo one czasem wiążą się z ryzykiem straty piłki. Jako zawodnik powiem wprost: nie ma szans, by taki wjazd na trening mógł pomóc. Za to plącze nogi u słabszych. U silniejszych wywołuje odczucie żenady. Ja rozumiem doping kibiców i oddanie dla klubu, ale to nie ma nic wspólnego z tym, co się dzieje w takich sytuacjach.

Co piłkarze mają w głowie, gdy przemawiają do nich tzw. “karki”?

Szczerze? Człowiek stoi i ma wyj**ane na to, co oni mówią. Czeka się na koniec, by się odwrócić i pójść w przeciwnym kierunku. Najgorszą sytuacją jest wygranie meczu po takiej rozmowie, bo oni zaczynają wierzyć, że to dobra droga i że to dzięki nim drużyna zwyciężyła. Jak zobaczyłem, co się stało w Arce Gdynia, która miała na tacy awans do Ekstraklasy, to miałem myśl, że teraz będą mieć ciężko. Osobiście uważam, że tamta “rozmowa” wielu osobom powiązała nogi i dlatego Arka znów zagra w I lidze. To nie była rozmowa motywacyjna typu “jesteśmy z wami na dobre i na złe, cokolwiek by się nie działo”, po czym człowiek wie, że jeśli da z siebie wszystko, to nikt nie będzie miał pretensji. Tam było jasno powiedziane: “jeśli nie zrobicie awansu, my was rozliczymy”. Co to w ogóle za słowa? Jak niby ma to pomóc? Przecież to nie jest tak, że ktoś nie chce wygrywać, walczyć, strzelać bramek, a jak wpadnie grupa osiłków, to się zachce. Dla nas to praca, za zwycięstwa zarabiamy pieniądze.

Oddawałeś kiedyś koszulkę po meczu, bo w oczach kibiców byłeś jej niegodny?

Tak, choć jest to kompletnie niezrozumiałe dla mnie. Z jednej strony mam myśl: dlaczego miałbym to zrobić? Z drugiej czasami robiłem to, bo nie chciało mi się wysłuchiwać tych idiotów.

Po akcji w Sosnowcu, rozważaliście rozwiązanie kontraktów?

Nie, choć rozmawialiśmy między sobą, że gdybyśmy się uparli, każdy z nas tę sytuację by wygrał, a klub byłby postawiony mocno pod ścianą. To klub nas nie zabezpieczył, nie dał nam ochrony, i mogło wydarzyć się coś naprawdę strasznego.

Oglądaj także: Odjazdowe Zagłębie Sosnowiec braci Collins – Tetrycy

Musi się dużo stać, by piłkarz mógł rozwiązać kontrakt

Okazuje się, że wcale nie jest tak prostą sprawą. W przeszłości – nie tylko w Polsce – były próby budowania przez zawodników narracji o poczuciu zagrożenia. Wszystko sprowadzało się oczywiście do chęci rozwiązania kontraktu z winy klubu. Najsłynniejsza sprawa w Europie dotyczyła Sportingu Lizbona, gdzie grupa 50 ultrasów weszła na trening zespołu po tym, jak piłkarze zostali ostro skrytykowani przez prezesa klubu. Doszło do rękoczynów i naruszenia nietykalności cielesnej zawodników. Dziewięciu z nich rozwiązało kontrakty z winy klubu, natomiast później bardzo różnie potoczyły się losy tych spraw. W większości z nich to klub triumfował, bo orzekano, iż zawodnik mógł rozwiązać kontrakt, ale bez prawa do odszkodowania. Kilku piłkarzy cofnęło swoje żądania i kontynuowało karierę w Sportingu, natomist były też przypadki, gdy to klubowi udało się uzyskać prawo do odszkodowania. Tak stało się choćby w przypadku Rafaela Leao, który został ukarany kwotą 16,5 mln euro (ostatecznie z własnej kieszeni zapłacił 1 mln euro, a resztę kwoty wzięły na siebie Lille i Milan, w których Portugalczyk grał po bezprawnym – jak się okazało – odejściu ze Sportingu).

Na naszym podwórku najgłośniejsza była sprawa Mahira Emrelego, który po tym, jak kibole Legii wtargnęli do klubowego autokaru i zaczęli bić piłkarzy (Emreli otrzymał cios w głowę), chciał rozwiązywać umowę jednostronnie. Ostatecznie doszło do porozumienia stron i Legia nie musiała wypłacać Azerowi pozostałej wartości kontraktu. Zanim doszło do rozstania, bezpośrednio po zdarzeniu Emreli wziął zwolnienie lekarskie i przestał uczestniczyć w treningach. Jeszcze mocniej ucierpiał wtedy Luquinhas, ówczesna gwiazda zespołu, dziś – po kilku latach – ponownie piłkarz Legii. Jak relacjonował “Przegląd Sportowy”, Brazylijczyk otrzymał cios łokciem w twarz, po którym poleciał na szybę i doznał obrażeń głowy, miał też rozcięty łuk brwiowy. Żona zawodnika napisała wówczas na Instagramie: “Nigdy nie wybaczę tego, co zrobili dziś mojemu mężowi”. Wpis usunęła i zamieściła inny: “Milczenie musi wygrać, ale umieram z chęci mówienia”. Według pogłosek, to ona najmocniej domagała się po tym zdarzeniu transferu. Ostatecznie Luquinhas odszedł do MLS.

O tym, dlaczego tak trudno jest zawodnikom rozwiązać kontrakt z winy klubu po tym, jak podczas wykonywania pracy zaatakują ich kibice, rozmawiam z Mateuszem Stankiewiczem, radcą prawnym, specjalistą od prawa sportowego.

– Żeby zawodnik mógł mieć roszczenie, musi wykazać, że sytuacja była wynikiem zaniedbań kontraktowych obowiązków klubu. Ale trudno mówić o odpowiedzialności kontraktowej klubu, gdy kilkudziesięciu mężczyzn sforsuje ogrodzenie, by dostać się na trening. Klub w takim przypadku na pewno musi zawiadomić służby, natomiast za samo zdarzenie nie odpowiada. Trudno oczekiwać, by standardowy trening chroniła grupa 30 ochroniarzy. A prawo patrzy na sytuację z perspektywy obowiązków kontraktowych. Jeżeli były zapowiedzi incydentów, a klub się nie przygotował, być może zawodnicy mogliby dochodzić roszczeń.

Pytam zatem o sytuację z treningiem Arki Gdynia, gdy klub w swoim oświadczeniu sam przyznał, że był proszony przez środowisko kibiców o wpuszczenie ich na zajęcia drużyny.

– Ta sytuacja faktycznie wygląda nieco inaczej. Klub potępił przebieg i sam występował w roli oszukanego, ale obiekty klubowe zostały udostępnione osobom obcym bez żadnej kontroli. Nierozsądne było założenie, że takie spotkanie przebiegnie bez żadnych ekscesów. Ostatecznie sytuacja stała się viralem w wersji komicznej i nie doszło na nim do czegoś, po czym realnie zawodnik zyskałby możliwość rozwiązania kontraktu z winy klubu, ale gdyby doszło – być może moglibyśmy mówić o zupełnie innej sytuacji niż w Sosnowcu. 

Jak FIFA zapatruje się na tego typu zdarzenia?

– Generalnie odmówia prawa do odszkodowania, a kontrakty rozwiązuje bez konieczności płacenia przez którąkolwiek ze stron. Myślę, że FIFA nie chce swoją linią orzeczniczą doprowadzić do sytuacji, w której każda nieprzyjemność, jaka spotka zawodnika, mogłaby mu zapewnić prawo do uzyskania odszkodowania i rozwiązania kontraktu. Musiałoby się stać coś bardzo poważnego i musiałby wystąpić wyraźny związek pomiędzy działaniem klubu, a tym, co się stało, by można było mówić o rozwiązaniu kontraktu – kończy Stankiewicz.

“Oni wiedzą, jak dużo mogą”

To tylko upewnia w przekonaniu, że kwestią czasu są kolejne zdarzenia, jak w końcówce poprzedniego sezonu.

Działacz piłkarski: – Osoby, które wywieszają transparenty często nie zadają sobie nawet trudu, by poznać skład drużyny, porównać budżety, sprawdzić, kto jest kontuzjowany, natomiast liczą, że w najważniejszej dla siebie tabeli kibicowskiej dostaną kilka punktów bonusowych. W Sosnowcu szukali konkretnych zawodników, a nie potrafili ich zidentyfikować. Ja wiem, że kibice chcą czuć się ważni i potrzebni, mieć wpływ na to, co się dzieje na boisku, ale o wiele bardziej pomagają dopingiem podczas meczu niż “rozmowami wychowawczymi”. Ale nie mam złudzeń, że sporo jeszcze musi wody upłynąć w Wiśle, by to się zmieniło.

Kolejny piłkarz, który niedawno uczestniczył w “spotkaniu” z kibicami: – Nic się nie zmieni. Oni są świadomi, jak mocną mają pozycję i na jak dużo mogą sobie pozwolić. Prezesi i właściciele klubów nie wiedzą, jak się za ten temat zabrać, bo co? Nie będziesz wpuszczał kibiców na stadiony? Zresztą to jest mechanizm znany spoza boisk. Bandyta zawsze czuje się bezkarny. I nie inaczej jest w świecie futbolu.

Jeszcze jeden zawodnik: – Generalnie wolę o tym temacie nie rozmawiać, bo tylko mogę narobić sobie problemów, ale powiem ci, że ja w ich oczach widzę, jak oni wierzą, że po takiej “rozmowie” teraz to już ruszy. Ale niby czemu ma ruszyć? Jak mi powiedzą, że mnie rozliczą, to zagram lepiej? Absurd. W całej swojej karierze nigdy nie odstawiłem nogi i nie potrzebowałem do tego motywacji ze straszeniem, że jak teraz to zrobię, to być może mi ją połamią.

Za tydzień startuje kolejny sezon Ekstraklasy i 1. ligi. Za chwilę któraś z drużyn wpadnie w dołek, a jej kibice postanowią wziąć sprawy w swoje ręce. Grypę będą próbowali leczyć przeziębieniem. Do dżumy trawiącej zespół dołożą cholerę. A jak drużyna wyzdrowieje – ogłoszą się skutecznymi lekarzami. Zupełnie mając w poważaniu fakt, że od ich wizyty leczyć trzeba było już dwie choroby i to niekoniecznie oni występowali w roli Doktora House’a.

Tekst powstał m.in. dzięki współpracy z twitterowym podcastem 1LigaRoom (@1Liga_Room).

Komentarze